Magia rzeczy, miejsc nam nieznanych

Fotoplastikon, saturatory, pijalnia mleka. Czy są jeszcze inne perełki, których nie miałam okazji zobaczyć, posłuchać, dotknąć, posmakować? Jeśli te powyższe pozostawiły po sobie pozytywny oddźwięk, czy jest realne ich przywrócenie?

Był sobie fotoplastikon
Kiedy usłyszałam to słowo po raz pierwszy, nade mną pojawił się wielki neonowy znak zapytania. Co to u licha jest fotoplastikon? No i potem we własnym zakresie się dowiedziałam. Nie było tak najgorzej z moją wiedzą. Znałam już to „coś” z fotografii i filmów, ale nie wiedziałam, że to się nazywa fotoplastikon. Kiedyś ważna rozrywka dla  miejscowych, dzisiaj to raczej eksponat muzealny. W Szczecinie ta wielka zabawka swój czas świetności przeżywała od lat 50 do 70 ubiegłego wieku. Po ceglanej szopie - „beczce”, jak to niektórzy nazywali, na podwórzu przy Al. Wojska Polskiego 36 nic nie pozostało. Wiadomo, że fotoplastikon prowadzili Państwo Sobolewscy. Co te ustrojstwo potrafiło? Był to ogromny bęben, który miał 24 pary otworów (lornetek), w środku którego obracały się obrazki. Fotoplastikon był okiem tamtych czasów, pokazującym nieznany świat: egzotyczne strony (między innymi Egipt, Chiny, Wenecję), afrykańskie zwierzęta, sprawiające wrażenie prawdziwych. Wyświetlane obrazy były kolorowe i jakby trójwymiarowe. Dla dodania większego klimatu na patefonie odtwarzano muzykę z płyt winylowych. 20 minut seansu obrazkowego kosztowało zaledwie złotówkę. Szczecinianie pamiętający czasy fotoplastikonu, mówią, że ustawiały się przed nim spore kolejki, a repertuary były wciąż ogłaszane w codziennej prasie. Cenzor, który wydawał pozwolenie na używanie urządzenia straszył właścicieli, że złą, wrogą propagandę rozpowszechniają, bo nie zajmują się pokazywaniem ludzi pracy. Urządzenie zniknęło, gdy zapadła decyzja o rozbiórce szopy. Fotoplastikon nie wytrwał w dobie pojawiających się telewizorów w domostwach i lepszych jakościowo filmów puszczanych w kinach.
 
Fotoplastikon można zobaczyć na YouTube w 16 minucie filmu „Mój Szczecin” z 1955 roku.
 
Były sobie saturatory
O tym akurat wiedziałam, że coś takiego istniało. Natomiast w mieście, w którym się urodziłam (Świnoujście), nie przypominam sobie saturatora. Rodzina fakt potwierdza. Widocznie tylko większe miasta spopularyzowały zwyczaj picia wody sodowej lub z sokiem z wózeczka. W owym wózku mechanizm nasycał wodę dwutlenkiem węgla i produkował tym samym „sodówkę”. Był to element, symbol uliczny PRL-u. W Szczecinie saturatory działały np. na Wojska Polskiego pod nieistniejącym już sklepem „Lucynka i Paulinka”, na Mickiewicza (okolice Komisariatu), na Kilińskiego (przy rynku) czy na pętli Głębokie. Jakim sposobem można było handlować przy pomocy tego wózka? Stawało się w przetargu spółdzielni „Społem” o najlepsze miejsca do sprzedaży wody. Sezon ,podobnie jak w przypadku dzisiejszych budek z lodami, trwał od maja do września. Ceny za trunki nie były szalone. 50 groszy – czysta woda, 1 złoty – napój z sokiem i 1,5 złotego – woda z pomieszanym sokiem. Najbardziej rozchwytywany był najdroższy. Jeden z byłych właścicieli takiego wózka, Pan Dariusz Śpiewak, wspomina że stojąc pod sklepem „Lucynka i Paulinka” miał ogromne wzięcie z tytułu mieszczącego się nieopodal nocnego sklepu monopolowego. Zapotrzebowanie na „popitki” było tak duże, że saturator czasem działał tam do 3 nad ranem. Zaś na Mickiewicza milicja zaproponowała handlarzowi współpracę na zasadzie donoszenia o tym, co kto mówi przy zakupie napojów. Gorsze dni dla tych urządzeń przyszły wraz z zastrzeżeniami sanepidu, co do higieny szklanek, z których się piło wodę (stąd też jej inna nazwa – „gruźliczanka”). Lekarstwem na to miały być woreczki ze słomką, ale i to nie pomogło, ponieważ w sklepach pojawiły się napoje w plastikowych butelkach. Powrót do saturatorów kilka lat temu zapowiedziała Łódź. Szczecin również miał chwilowe przebłyski. Czy wejdzie w życie długofalowy trend? Zobaczymy.
 
Była sobie pijalnia mleka
Definicja piękna, ale ciut mnie rozwaliła. Różne już dziwne rzeczy, miejsca gastronomiczne oglądałam na znanym programie „Galileo”. Nie widziałam jednak w telewizji czegoś takiego, jak pijalnia mleka. Ciężko mi sobie uzmysłowić, wyobrazić, że to kiedyś funkcjonowało w Szczecinie. Pijalnia czekolady - tak, pijalnia piwa - tak, bar mleczny - to jeszcze rozumiem, ale pijalnia mleka? W dzisiejszych czasach pewnie by nie zdała egzaminu. Wielu moich znajomych nie wypiłoby ot tak samego mleka w szklaneczce. Warto pamiętać, że to właśnie w Polsce odkryto najstarsze ślady mleczarstwa (w epoce neolitu). No dobrze, to w takim razie, gdzie znajdował się ten punkt? W Parku Kasprowicza założonym w XIX wieku przez Johanna Heinricha Quistorpa. Mleka można było się napić na granicy parku, na ulicy Zaleskiego. 
 
 
Ciekawe, hmm.... A gdyby tak ponownie uruchomić w Szczecinie te trzy rzeczy w jednym? Miało by to rację bytu? Ciekawe...

 

Foto: 
Marta Siłakowska

Zobacz również