Nagość - nasze drugie oblicze

Żar się z nieba leje. Głodnemu wakacje na myśli. Pośród relacji, które mi zdawano z wypadów nad morze, już po raz któryś jak bumerang wraca do mnie słowo – Lubiewo. I nie wiedzieć czemu, to zawsze Chałupy ze znanej piosenki kojarzyły mi się z naturystami, a tu masz – w Międzyzdrojach, jakąś godzinę drogi od Szczecina.

Lubię Lubiewo?
Zachwycają się Lubiewem internauci bywający na stronach internetowych poświęconych naturyzmowi. Bo mniej znane, bo mało kto tu przybywa, bo natrętnych podglądaczy niewielu. Ba, to nie wszystko. Historia tego miejsca jest ciekawa. W latach PRL-u Lubiewo przeżywało oblężenie. Odbywały się tu największe zloty osób praktykujących zbliżenia ku naturze poprzez nagość i to tu organizowano wybory najpiękniejszej nagiej miss.
 
Grzech czy strata owłosienia?
Nic do tego nie mam, że są takie miejsca. Powinny być, w końcu tak pierwotnie chodziliśmy i żyliśmy – bez ubrań. Po popełnieniu pierwszego grzechu ludzie się zawstydzyli i okryli. Wersja druga: po stracie znancznego owłosienia ciała się okryli. I okryci chodzą do dziś. Widzę dobitnie, że nagość powoli wraca do łask. Tylko nie wiem, czy pod to można zaklasyfikować, to co ostatnio serwują wideoklipy „muzyczne” ociekające seksizmem? Wrócę chyba jednak do myśli przewodniej.
 
Ładne czy be?
Niekoniecznie nudystom poświęcę uwagę w tym felietonie, ale ogólnie nagości jako takiej, bo przecież i w sztuce określanej jako wyższy poziom poznania kulturalnego, naturalność bez okryć rozlewa się strumieniami na prawo i lewo. Jedni na to patrzą przychylnie, inni widzą w tym chęć wywołania szoku, a jeszcze inni mówią wprost: „sztuka się zeszmaciła”.
 
Co jest czym?
Klasyczne wzorce aktu ludzkiego ciała straciły „termin zainteresowania”. Studium nad nagością w malarstwie, czy rzeźbie z pomocą żywego modela odchodzi do lamusa. Jeszcze fotografia i film trzymają się mocno. Ostatnim „krzykiem mody” w sztuce jest pełen golizny performance, do którego powiem szczerze nie wiem jak się osobiście ustosunkować, bo mam z nim styczność już od czasów licealnych aż do teraz. Zaiste długo trwa ta „moda”. I czasem się zastanawiam czy taki taniec skąpo ubranych pań w lokalach też można uznać za pewien rodzaj performance'u? Jak ja lubię mieszać oczywiste z nieoczywistym, bo wszystko to zdaje się nie mieć określonych granic czym jest a czym nie jest.
 
Lepsze liście czy tekstylia?
Według mnie, smaczek mają te stare dzieła sztuki. Smaczek, którego tak bardzo brak temu, co współczesne i niby nam bliskie. A jakże... Taka „Venus z Milo”, freski w Kaplicy Sykstyńskiej. To jest to, co zachowuje właściwą harmonię, zgranie, ale jest też w swoim jestestwie jakieś naiwne, infantylne, nie da się zaprzeczyć. Nie szukajmy dziury w całym. Jak są plusy, muszą się też znaleźć i minusy. Bo chyba przyjemniej spoglądać na zielone listki figowe na obrazach niż na przykład na coś, co mnie ostatnio kompletnie zadziwiło. Nowy model kąpielówek dla mężczyzn, które otaczają tylko jedną stronę biodra i łączą się z tym, no ten tego, no wiecie. Projektantom chyba materiału zabrakło...
 
 
Na deser – przeurocza rozmowa NIANI z kilkuletnim CHŁOPCEM.
 
CHŁOPIEC:  Niania, wiesz, byłem na plaży...
CHŁOPIEC:  ...nudystów!
NIANIA:  A co to plaża nudystów? Ludzie się tam nudzą?
CHŁOPIEC:  O niee Niania, to Ty nie wiesz??? ( z wielkim zawodem)
NIANIA:  No, nie wiem.
CHŁOPIEC:  To jest plaża golasów!
NIANIA:  Aaa, plaża golasów!
CHŁOPIEC:  A jedna Pani miała taaakie wielkie...! (gestykuluje przy tym wymownie)
 
Tak jakoś mniej więcej to szło.
Foto: 
Marta Siłakowska

Zobacz również