Szczecińskie Damy, które w kość dały

Nietypowy tym razem felieton, bo sporo w nim historycznych ciekawostek i to o kobietach. Bez nich jednak nie byłoby nawiązań do współczesnych wydarzeń. Zresztą przed przeszłością nie ma ucieczki. Zawsze będzie nam towarzyszyła w życiu społecznym i kulturowym.

Być kobietą, być kobietą
Kobiety to słaba płeć. Tak się przyjęło, tak się mówi. W dobie dzisiejszego ruchu feministycznego (nie żebym się utożsamiała z nim) i coraz większego rozgłosu odnośnie równouprawnienia, termin ten powoli odchodzi do lamusa. Bynajmniej w krajach lepiej rozwiniętych. Tak mi się zdaje. Sama jestem kobietą, ale np. wizja świata w filmie komediowym „Seksmisja” z lekka mnie przeraziła. Anglicy mieli Żelazną Damę, Niemcy mają Czarną Damę. Obydwie potrafiły dać w kość i to wielokrotnie. Czy w Szczecinie takie są lub były? Trzeba się cofnąć w czasie. Zapraszam!
 
Caryca
Na ulicy Farnej 1 w 1729 r. przyszła na świat księżniczka Zofia Augusta Fryderyka Anhalt-Zerbst. Strasznie długo przedstawia się tą osobę. Dla niewtajemniczonych, przyszła caryca Rosji Katarzyna II Wielka. Oł, jes. To ta Pani, która zgotowała Polsce rozbiory. Nu, nu, nu- nieładnie. Kiedyś nawet była tablica upamiętniająca dom jej narodzin, ale ją zdjęto i schowano w magazynie Muzeum Narodowego. Obecny budynek, to nie ten sam, w którym młodej Zosi przyszło przebywać. Krótko po narodzinach wraz z rodziną przeprowadziła się do zamku, gdzie zamieszkali na I piętrze w lewym skrzydle. Jak to się stało, że tak wielka, przyszła władczyni miała związek ze Szczecinem? Wytłumaczenie jest bardzo proste. Jej ojciec piastował stanowisko pruskiego generała i komendanta twierdzy, która wtedy w naszym mieście się budowała. Dowodem na jej pobyt tutaj są zapisy z pamiętników Katarzyny. W wieku 14 lat stąd wyjechała, wyszła za mąż za wielkiego księcia Piotra i została rosyjską carycą. Po zamachu stanu na Piotrze III (już carze), samodzielnie objęła tron. Do Szczecina już nigdy nie wróciła. Zachodni filozofowie nie mogli nadziwić się jej mądrości i wiedzy, przez co miała przydomek „Semiramidy Północy”. Potrafiła jednak też być twarda i nieugięta. Kiedy władała, szlachta mogła handlować chłopami, a buntowników umieszczano na Syberii. Bez ceregieli tłumiła chłopskie i kozacki akty buntu, prowadziła wojnę z Turcją, no i rozebrała nasz kraj, o czym już wyżej wspomniałam. Dowcipnym akcentem ostatnich tygodni jest nius, że premier Wielkiej Brytanii- David Cameron z twarzy wygląda jak Katarzyna II. Przypadkowego odkrycia dokonała brytyjska studentka, przyglądając się portretowi carycy w berlińskim Muzeum Historii Niemiec i podzieliła się nim na Twitterze.
 
Szlachcianka
Dawno, dawno temu żyła sobie Sydonia von Borck, szlachcianka, piękna i inteligentna szlachcianka. I tu się zaczyna historia nieszczęśliwiej miłości, więc żeby nie doprowadzić do masowego wyciągania chusteczek, jak przy „Titanicu”, streszczę się. Sydonia zakochała się w Erneście Ludwiku- synu księcia Filipa I. Ten, mimo że obiecał jej ślub, ożenił się z z córką księcia brunszwickiego. Interesy dynastii Gryfitów były silniejsze. Zrozpaczona i zła kobieta rzuciła klątwę na księcia i cały ród. Po utracie swojego majątku, zamknięto ją w klasztorze, gdzie poznawała czary i zielarstwo. No i się zaczęło. W 1592 r. umiera Ernest Ludwik (mając tylko 47 lat). Potem to już masakra. W 1600 r. Jan Fryderyk, w 1603 r. Barnim XII, w 1606 r. Bogusław XIII, w 1617 Jerzy II i w 1618 Filip II. Dwór tak panicznie się bał Sydonii, że oskarżono ją o czarownicze praktyki (czarna magia i te rzeczy) i stracono w 1620 r., gdzieś w okolicach ulicy Staromłyńskiej. Nie będę pisała, jak to zrobiono, bo bym się za bardzo rozpędziła i zeszła z głównego tematu. Pomimo odejścia jej ze świata żywych, w tym samym roku umiera książę Franciszek I, za dwa lata jego brat- Ulryk i w 1626 r. Filip Juliusz. A wraz ze śmiercią Bogusława XIV w 1637 r. upada ród Gryfitów. Człowiekowi zawsze się wydawało, że takie klątwy to tylko za granicą, np. w Egipcie- Tutenchamona, a tu patrz taka lokalna niespodzianka. Z bólem serca, po zapoznaniu się dokładniej z jej historią, wszyscy znawcy twierdzą, że Sydonia von Borck lepiej kojarzona jest w Anglii (za sprawą tłumaczenia Jane Wilde „Sidonia The Sorceress” i obrazu Edwarda Burne-Jonesa „Sidonia von Bork”) niż w Szczecinie, co uważam za nieco dziwne zjawisko. W zwiększeniu świadomości pomagała inicjatywa teatralna aktorów niesłyszących i słyszących o nazwie „Wilcze piętno”. Fragmenty spektaklu można obejrzeć na YouTube. A Sydonia? Sydonia ponoć plącze się po Zamku Książąt Pomorskich. Tak więc, mamy własną Białą Damę. Jeśli ktoś chce muzycznie wzbogacić się o Sydonię, to na płycie „Legends” polskiego zespołu heavymetalowego Crystal Viper znajduje się o niej utwór. I to nie jedyna formacja, która posiada w swoim repertuarze coś związanego z tą postacią. Wystarczy poszperać w sieci.
 
Bogini, co kiedyś była
W miejscu, gdzie na placu Tobruckim znajduje się kotwica, stał przed wojną pomnik bogini Sediny. Autorem tego dzieła był Ludwik Manzl. Co właściwie ona oznaczała? Stanowiła symbol miasta, jako tego, co ma dużo wspólnego z wodą (ale na pewno nie leży nad morzem- nowo poznani przeze mnie z głębi Polski- proszę, błagam nie myślcie, że jest odwrotnie) i handlem. Brązowa Dama opierała się na kotwicy. Niestety zniknęła. Możliwe, że została przetopiona przez Niemców na potrzeby militarne w trakcie wojny. Co jednak ma wspólnego z tytułem felietonu?  Ano tyle, że rozpętała małą wojenkę na słowa, o tym czy przywrócić ją na miejsce czy wręcz przeciwnie. Dobrze, że fontanna, na której stała jest solidniejsza niż Tęcza w Warszawie. Raczej do aktów dewastacji nie dojdzie. Może w przyszłości kultura tam zawita, zmiecie polityczno-społeczne brudy i będzie prężnie pod kotwicą działała, np. jako „Sweetina”, wyśmiewając internetowe przywary. A tak to na razie pod względem wizerunku artystycznego wymiata Marszałek Pizdudski (w ramach Akustycznia- jego koncert odbędzie się 9.01 w Piwnicy Kany) i niby obraża organizacje. Sediny raczej nikt nie może znieważyć, ani ona kogoś. To tylko pomnik.
Foto: 
Marta Siłakowska

Zobacz również