Komunikat o błędzie

Deprecated function: Function create_function() is deprecated w views_php_handler_field->pre_render() (linia 202 z /var/www/d7/sites/all/modules/views_php/plugins/views/views_php_handler_field.inc).

Kazana jest tylko jeden, czyli brodaty facet z kilkoma saksofonami

Jest jak gorzka czekolada. Nie na raz. Przesłuchując jedenastu free jazzowych kompozycji saksofonisty (saksofon altowy i sopranowy), w tym tytułowej, z lekka marszowej Tangoli, nie można się przesłodzić.

Jest to płyta skierowana do ambitnego słuchacza, nie stwarzającego w odbiorze szczególnych ograniczeń. Kluczem do całości jest improwizacja (tak też zatytułowana jest większość utworów), która staje się ucieleśnieniem wyobraźni, dojrzałości artystycznej, kunsztu i wielorakiej inspiracji twórców. Kompozycje brzmią niczym intelektualny eksperyment, pewną dozę niepewności w tym, co ma nastąpić, słyszy się w samych muzykach, co pozwala jeszcze dosadniej odczuć każdy dźwięk i każdą pauzę. Ciężko oprzeć się wrażeniu, iż ta muzyka powstaje tu i teraz, na naszych uszach.

 

Nic dziwnego, że krążek od początku do końca zaskakuje jednością brzmieniową i dopasowaniem ekspresyjnym między instrumentami. Większość zaangażowanych do projektu muzyków to długoletni przyjaciele Kazany, z którymi grał już wcześniej, tj. Marek Mac – kontrabas elektryczny, Grzegorz Grzyb – perkusja. Ten ostatni z resztą nie po raz pierwszy udowadnia, że perkusja to coś więcej niż rytm. Na saksofonie tenorowym towarzyszy Markowi Tomasz Licak, tegoroczny zwycięzca Jazzu nad Odrą (zupełnie jak Kazana w 1979). Sam lider mówi, że są niczym Ornette Coleman i Dewey Redman: Tak nam się dobrze gra. I mamy brzmienia tak sparowane. (…) Uwielbiam z nim grać!

 

Ciekawa jest także historia, jaką umieszczono wewnątrz płyty, historia spotkania dwóch różnych światów: Marka Kazany i… Muńka Staszczyka z T.Love. Rockowy wokalista współpracę z jazzmanem wspomina bardzo pozytywnie: To jest, bez żadnej wazeliny, fajny gościu. Klimat opowieści przypomina, że jazz jest nie tyle muzyką, co stylem życia. Mocny zawodnik, ochrzczony przez resztę Killerem, okazał się dobrym towarzyszem, w tych rock’n’rollowych czasach (1986), zarówno do grania, jak i imprezowania.

 

Produkcja „Tangola” jest jedną z tych, na którą, chcąc nie chcąc, zwraca się uwagę. Dobrze wypromowana, z patronatami m.in. Jazz Forum, Jazzubi, Polish Jazz, czy Jazz Press. Wyczekana, bo przecież pierwsza autorska, dojrzewająca od jakiś trzydziestu lat. Jest tak też dzięki okładce z portretem Marka Kazany  jakże charakterystycznego. Starszy, siwy, brodaty mężczyzna z posępną, skupioną miną intryguje i, na przekór marketingowym stereotypom, zachęca. Nie można tego określić celniej, niż zrobił to Grzegorz Grzyb: Kazana jest tylko jeden.

 

Foto: 
Mat. prasowe

Zobacz również