Komunikat o błędzie

Deprecated function: Function create_function() is deprecated w views_php_handler_field->pre_render() (linia 202 z /var/www/d7/sites/all/modules/views_php/plugins/views/views_php_handler_field.inc).

Dwie klezmarcowe pieczenie na jednym ogniu

Dwa koncerty, dwa różne światy muzyczne, dwie różne podróże, ale podróże i to właśnie wspólna cecha, która łączy Freddy Marx Street z Disparates. A mogliśmy się o tym przekonać w środowy wieczór w Rocker Club dzięki inicjatywie pod nazwą Klezmarzec.

Freddy Marx Street
Młody człowiek pochodzący z Ukrainy wszedł na scenę, podłączył gitarę i zabrał nas w świat muzyki umotywowany przeżyciami wolnego, wciąż podróżującego człowieka. Jednak nie były to pieśni z nazwami miejsc, obserwacjami rozbieżności kulturowych, ale o przemyśleniach, o problemach, o decyzjach, o miłości, o życiu jednym słowem. Czyli o czymś, co dotyka każdego z nas. Freddy góruje pod tym względem, że śmiało o tym śpiewa i nie wstydzi się tego. Robi to w sposób skromny za pomocą gitary i własnego głosu. Jedno jest pewne, gdyby występował z jakimś zespołem, intymność jaką wprowadza swoją jedyną osobą, gdzieś by się ulotniła. A takie występy Freddy Marx Street już miał. Świadczą o tym nagrania, które można znaleźć w internecie. Osobiście wolę te, na których jest tylko on i kamera.
 
Wzmożona koncentracja moich zmysłów słuchu i wzroku miała miejsce przy trzech, może czterech utworach. Przy „Hey Mama”, gdzie publiczność dołączyła klaszcząc i wtórując artyście w refrenie. To był też „To Go With You” z wysokimi górami wokalnymi. Ostrymi jak żyleta bym powiedziała, co raczej nie jest moim ulubionym sposobem śpiewania, ale uwagę zwróciło. „Listen To Your Heart” (nie mylić z kawałkiem Roxette o tej samej nazwie) przekonał mnie rytmiczno-słowną przeplatanką. Nie dziwota, że moje nogi pod stołem lekko podrygiwały. Największym smaczkiem był według mnie Raining Hard, który doczekał się klipu o prawdziwej historii dwojga starszych ludzi. Momentami delikatny, dziecięcy śpiew albo szepty a momentami mocne uderzenia głosowe. Zrobiło to mocne wrażenie. Nie ma co ukrywać, Freddy kawał głosu ma, ale nie daje wirtuozerskich popisów na gitarze. Może to dobrze, wtedy to chyba już by nie pasowało do jego wizerunku obieżyświata.
 
Disparates
Kolejny gwóźdź programu wchodził na scenę i wchodził. W pewnej chwili straciłam rachubę, ile osób znajduje się na „centralnym skupiaczu oczu zebranych”. Kiedy nieco atmosfera krzątaniny ustała, mogłam się przyjrzeć bardzo ciekawemu zestawieniu instrumentalnemu. Z tyłu akordeon, gdzieś z boczku bas, w drugim boczku perkusja, na froncie sekcja dęta – waltornia (tu wielki entuzjazm małego dziecka z mojej strony, no bo jak często widzi się i słyszy waltornię w akcji), saksofon altowy, saksofon sopranowy oraz gitara. Z dozą sympatii przyglądałam się muzycznym gościom z Torunia (w skrócie, uwielbiam to miasto). Sentymenty jednak trzeba odłożyć, skupmy się na muzyce. Skupiłam się i było pięknie, soczyście, zadziornie i do tego dowcipnie. Aż się prosi, by lepiej poznać scenę lokalną, znaczy się toruńską rzecz jasna.
 
Zespół rozpoczął od utworu z nowej płyty - „Żółty Anioł”. Pierwszy raz usłyszałam i dziwnej ich muzyki magii wciągnąć się dałam. Miło potem było wrócić do „Fafa przy goleniu” z pierwszego krążka i oddać się „Fafaberii”. Mocniejsze rockowe brzmienie pojawiło się wraz z Popołudniem, który cieszy oko w internecie wideoklipową animacją. Formacja pokazała również, że tworzy pod wpływem chwili, czego dowodem były zagrane „Lwów – Sewastopol” (zastanawiające są słowa odnośnie żerowania szpaków na czereśni) oraz „Bzy i róże” (komentarz do Euro 2012). „W dniu urodzin” opowiadał o buddyście, alkoholiku, z którym wokalista kiedyś mieszkał będąc na emigracji. Bardzo szybkie tempo narzuciły „Trzy sny”, ale tak naprawdę to „Metropoland” urzekł mnie perkusją. W „Ingmarze” magnetyczny był akordeon, a w „Dwóch pannach w jednych spodniach” swoją chwilę chwały miał bas. Przez krótki czas gitara normalnej wielkości została zamieniona na miniaturkę. Ja nie wiem, jak można grać na takim maleństwie? Wzbudziło to we mnie szacunek do frontmana Bartka Kulika. I nie tylko do niego, bo cały skład tworzył tak zgrabny „pakiet muzyczny”, że mogłabym z nim spędzić całą noc, aż do białego rana!
Foto: 
Marta Siłakowska

Zobacz również