Komunikat o błędzie

Deprecated function: Function create_function() is deprecated w views_php_handler_field->pre_render() (linia 202 z /var/www/d7/sites/all/modules/views_php/plugins/views/views_php_handler_field.inc).

Genesis (nie do końca) Classic

Liczba 6 to biblijny symbol niedoskonałości i braku pełni. Nie do końca się z tym zgadzam – koncert zagrany przez sześciu rewelacyjnych muzyków, czyli Raya Wilsona i niezwykłego kwintetu w Operze na Zamku - był występem idealnym.

Ray Wilson - były wokalista grupy Genesis - jest autorem projektu, który łączy największe przeboje zespołu z muzyką poważną. "Genesis Classicto projekt bardzo udany i dopracowany na każdym poziomie. Przy organizacji dwu i półgodzinnego koncertu znaczenie ma to, w jakiej kolejności grane są utwory, ponieważ występy kosztują artystów wiele energii. Muszę przyznać, że mimo długiego czasu trwania koncertu, nawet pod koniec nie odczułam, żeby Wilson i jego kwintet stracili formę. W zamian za to, niektórym osobom z publiczności trudno było znaleźć energię na dotrwanie do końca występu, część osób wychodziła w trakcie, co trochę rozpraszało.

 

Koncert rozpoczął się słynnym „Follow You, Follow Me”. Później usłyszeliśmy „Another Day in Paradise”. Nie była to porywająca wersja kultowego utworu - co nie zmienia faktu, że ze względu na dobre nagłośnienie i staranne wykonanie i tak słuchało się tej piosenki bardzo przyjemnie. Usłyszeliśmy również autorskie kawałki Wilsona. Bardzo spodobało mi się „Goodbye Baby Blue” - to utwór napisany dla byłej dziewczyny Raya. Artysta zażartował, że dziewczyna ta należała do osób smutnych i przybitych, prawdopodobnie z jego powodu. Świetnie poszło również z  „Another Cup of Coffee” - to utwór, którego chyba nie trzeba przedstawiać nikomu. 

 

Zobacz fotorelację z koncertu

 

Przy „Jezus He Knows Me” część publiczności spontanicznie wstała z miejsca i zaczęła rytmicznie klaskać. Moim faworytem jest wykonanie „Against All Odds” (utwór przeze mnie uwielbiany). Połączenie pianina z przyjemnym dla ucha wokalem Dariusza Tarczewskiego sprawiło, że zapomniałam o faworyzowanej przeze mnie wersji zespołu Postal Service.

 

Na koncertach (i nie tylko) przyjęło się, że ponad połowa uwagi skupiona jest na wokaliście. Tym razem było trochę inaczej. Chociaż materiały prasowe zawierały zdania typu „Ray Wilson i jego kwintet”, to miałam wrażenie, że każdy z występujących zasłużył na miano gwiazdy wieczoru. Steve Wilson, brat Raya, świetnie operował wokalem i strunami. Uwagę przykuwały również dwie piękne skrzypaczki, które oprócz wspomagania Wilsona, zagrały m.in. Vivaldiego. Bardzo pozytywne wrażenie zrobił „nowy nabytek” zespołu symfonicznego Raya – Marcin Kajper. Przekonaliśmy się, że świetnie gra na saksofonie, gitarze basowej i flecie. Emanowała od niego pozytywna energia, świadczy o tym chociażby to, że pod koniec koncertu przejechał przez scenę na rowerze, co zaskoczyło i rozbawiło nie tylko publiczność, ale i Raya.

 

Przyznam szczerze, że spodziewałam się akustycznych wersji przebojów Genesis. Wychodząc z koncertu zastanawiałam się: może nie doczytałam informacji dotyczących koncertu? Może nie były one precyzyjne? Sprawdziłam: to drugie. Nie było to nieprzyjemne zaskoczenie, więc nie czuję się rozczarowana - w końcu koncert bardzo mi się podobał. Może nawet dobrze wyszło, bardzo przyjemnie jest wyjść z koncertu z apetytem na akustyczne brzmienia. Mimo składu, który kojarzy się z koncertem w filharmonii, usłyszeliśmy lekkie dla ucha połączenie popu, rocka i innych gatunków muzycznych, w tym country (na szczęście nie za dużo). Anglojęzyczna konferansjerka Raya i światowy poziom muzyczny prezentowany przez artystów, zdawałby się wskazywać na ich zagraniczne pochodzenie. Tym bardziej cieszy, dwie trzecie zespołu występującego w Operze to Polacy. Z resztą sam Ray Wilson to już prawie Polak, gdyż od lat mieszka w Polsce i deklaruje miłość do niej.

 

Koncert zakończył się piosenką „Mama”. Chociaż nie poczułam wzmożonej sympatii do repertuaru Genesis, a nawet trochę zatęskniłam za głosem Phila Collinsa, utwierdziłam się w przekonaniu, że warto chodzić na koncerty wykonawców, którzy do kwestii występów podchodzą profesjonalnie. Warto również odwiedzać  miejsca, które potrafią odpowiednio tych wykonawców przyjąć. Koncert w Operze zaliczam do udanych.

Foto: 
Łukasz Popielarz

Zobacz również