Komunikat o błędzie

Deprecated function: Function create_function() is deprecated w views_php_handler_field->pre_render() (linia 202 z /var/www/d7/sites/all/modules/views_php/plugins/views/views_php_handler_field.inc).

Słowiański jazz, po sześciokroć jazz

Marek Napiórkowski ze swoją najnowszą płytą „UP!” zawitał do szczecińskiego Słowianina u boku polskiej czołówki jazzowej. Do współpracy wybrał m.in. Henryka Miśkiewicza, który tego wieczoru na saksofonie wykonał znikome partie. Wyręczył go w tym już nie tyle polski, co europejski Adam Pierończyk, on zaś przez większość koncertu grał na klarnecie basowym. Krzysztof Herdzin, autor aranżacji, oprócz swych partii fortepianowych – bywał flecistą. 

Sześciu muzyków, każdy jak kameleon. Lawirowali między instrumentami, zmieniając kolory i brzmienia. Obok solidnych tematów wykonywanych przez sekcję dętą pojawiały się delikatne ballady, na czas których Napiórkowski zmieniał gitarę z elektrycznej na elektroakustyczną. Robert Kubiszyn – basista zmieniał się w kontrabasistę, a Amerykański perkusista, Clarence Penn (co by polski jazz nie stał się zanadto słowiański) zmieniał twarde pałki na miotełki. Każdy utwór to malowany na oczach i uszach słuchaczy obraz muzyczny z sednem usytuowanym w solówkach lidera. Trwające nawet po kilka minut improwizacje za każdym razem utwierdzały publiczność w tym, po co i dla kogo tu przyszli.

 

Wyrafinowany jazz wymagający osłuchania jak i rozmachu finansowego przyciągnął do lokalu dojrzałych słuchaczy. Stoliki przyozdobione światłem świec wypełnione zostały elegancko prezentującymi się parami, małżeństwami i gronami przyjaciół. Dodatkowym elementem wprowadzającym elitarny nastrój było słowne intro konferansjera, nie za długie, nie za krótkie, traktujące o mającym zaraz nastąpić kunszcie instrumentalnym. Muzycy jednak swoją postawą, luźną, pozbawioną patosu i zbędnych afektacji przełamali zrodzony na moment dystans i już po chwili znalazło się miejsce na spontaniczne, żartobliwe dialogi między muzykami a publicznością.

 

Szczecin to drugie miasto, do którego Marek Napiórkowski i reszta przyjechali z nowym materiałem. Wsparci nutami porozsiadanymi na zasłaniających muzyków pulpitach odtwarzali kompozycje Napiórkowskiego rozbudowane wyobraźnią Herdzina. Gitarzysta śmiał się, że posklejane ze sobą zwoje papieru muszą wyglądać przerażająco. Pianista natomiast, autor nutowego „zamieszania” krył się za skromnymi słowami, które wyrażały mniej więcej to, że prawdziwi kompozytorzy to byli Bach czy Mozart, a on jest tylko „sklejaczem” melodii.

 

Myśląc o całości chciałoby się wyróżnić każdego. Napiórkowskiego za twórczą płodność i wirtuozerskie solówki, Adama Pierończyka za charakter gry i swobodę, Henryka Miśkiewicza za cudowne odegranie roli filaru (klarnet basowy również wizualnie przypomina nieco filar), Krzysztofa Herdzina za nieograniczone możliwości, a Roberta Kubiszyna za muzykalność, dzięki której bas w jego rękach pełni rolę nie tylko podstawy harmonicznej, ale kolejnego instrumentu melodycznego. Ale myśląc o całości należy wyróżnić perkusistę, który momentami odstawał wręcz w świeżości swojego pozbawionego ram myślenia. Jego gra była wstrząsająco dobra. 

 

Na płycie „UP!”, po którą w kolejce stawały tuziny, znalazły się kompozycje Marka Napiórkowskiego w aranżacjach Krzysztofa Herdzina, który nie stronił od klasycznego instrumentarium. Melodyjnym, wykonanym charakterystycznym stylem dźwiękom gitary i typowej sekcji jazzowej towarzyszyły: flet, obój, dwa klarnety, klarnet basowy, puzon, fagot, waltornia i wiolonczela.

 

Sześciu muzyków – jazz po sześciokroć. Po sześciokroć dobry koncert i degustacja, która najprawdopodobniej odbyła się nie tyle w Słowianinie, co trzy metry ponad ziemią. Wśród muzyków-dawców i jej odbiorców, lewitujących między rozsypanymi po sali dźwiękami. 

Foto: 
Paweł Rozmarynowski

Zobacz również