Młodzi, zdolni dla młodszych i starszych

Zbliżająca się premiera "Piotrusia Pana" w Teatrze Współczesnym stała się nie tylko przyczyną zniecierpliwienia wśród mniejszych i większych amatorów teatru, ale również rozmowy na temat spektaklu z jego twórcami - Eweliną Marciniak i Michałem Buszewiczem.

Szczecin Główny: Powiedzcie najpierw dlaczego wzięliście na warsztat „Piotrusia Pana”. To pierwsza sztuka dla dzieci w Waszym dorobku.

Michał: To sztuka nie tylko dla dzieci. „Piotruś Pan” owszem jest kojarzony ze sferą lektur dziecięcych, ale tam pojawiają się bardzo dorosłe tematy. To, z czym chcieliśmy się zmierzyć, to jakaś forma, estetyka bajki. Oczywiście też zrobienie spektaklu, który w pierwszej kolejności zwróci się do dzieci. Jest jednak jeszcze i druga kolejność – dzieci nie przychodzą do teatru same.

 

Konwencja dla dzieci, a przesłanie dla dorosłych?

Michał: To nie jest tak. Dziecko przecież też jest w stanie powiedzieć „o czym było przedstawienie”. Tyle, że to co po spektaklu opowie nam dziecko i to, co dostrzeże rodzic, to dwie zupełnie inne „bajki”. Chcemy to wiarygodnie połączyć, żeby nie było tak, że robimy coś dla dorosłych, a dzieci się nudzą, albo robimy coś dla dzieci, a dorośli nie wychodzą tylko dlatego, że muszą się opiekować dziećmi. Nie w tym rzecz.

Ewelina: Chodzi o to, że przeważnie pracujemy wykorzystując jakąś konwencję. Albo melodramatu, albo kryminału i obecna praca jest dla nas szczególnie trudna, bo - tak jak powiedziałaś, bajka jest konwencją dla dzieci. Trudność polega na tym, że ani fani melodramatów, ani fani kryminałów nie rozliczali nas z tego jak wykorzystaliśmy ich konwencję, a tutaj właśnie z tego będziemy rozliczani. Ta bajka musi być bajką. Ona musi działać na dzieci i totalnie „wkręcać” je w ten świat. Mówiąc „wkręcać”, mam na myśli dawać im dużo zabawy, ale też, przede wszystkim, dużo przeżyć. To jest też nasz pierwszy projekt, w którym fabuła jest tak ważna, bo dzieci za nią podążają. Tak też wynika z tych kilku spektakli dla dzieci, które widzieliśmy. Prosta fabuła to jest coś, co dzieci po prosu wciąga, one wtedy wiedzą gdzie są i z kim są. Tym razem musimy to przeprowadzić, wziąć pod uwagę w tej konwencji.  Z drugiej strony, mamy też do przeprowadzenia bardzo poważne tematy dla dorosłych. Choćby sam fakt, czym są bajki i jakim narzędziem mogą być w rękach dorosłych. Myślę, że to o tym też będzie.

 

Spektakl jest tworzony z rozmachem - siedemnastu aktorów, w dodatku latających i spektakularne efekty sceniczne. Co się kryje za tym pojęciem?

Ewelina: Nie możemy nic zdradzić. Ważne jest to, że nad całą estetyką czuwa Marta Stoces, natomiast nad aerodynamicznymi możliwościami aktorów Andrzej Słomiński i na pewno będzie to bardzo kolorowa, zaskakująca i dynamiczna mieszanka.

 

Czy moglibyście w takim razie powiedzieć coś o scenografii i muzyce? Podobno w spektaklu ma się znaleźć kilka piosenek?

Ewelina: Tak, będą piosenki. Za aranżacje muzyczne odpowiedzialny jest Piotr Bolanowski, który jest znany w tym momencie w Polsce przede wszystkim z Recycling Band.

Michał: Skończył tournee, wrócił z Kuwejtu, wylądował w Szczecinie i zaczął nam pisać muzykę.

Ewelina: Dokładnie. Marzy się nam, żeby ta muzyka była z jednej strony bardzo magiczna, marzycielska, unosząca nas, a z drugiej strony, żeby było tam dużo wspólnego muzykowania. Chyba pierwszy raz mamy przyjemność pracować z takim zespołem aktorskim, w którym każdy na czymś gra i to lubi. Jest normalne, że w każdym spektaklu widzi się kogoś muzykującego, więc chcemy to wykorzystać. Będzie dużo takich atrakcji. Oprócz tego, mogę zdradzić, że mamy wspaniałą choreografkę - Izę Chlewińską. Wyciska siódme poty z aktorów. Najmłodsza część ekipy, która dołączyła do zespołu Teatru Współczesnego, czyli Magdalena Wrani–Stachowska i Konrad Beta, chodzą też na akrobatykę, więc być może zobaczymy ich ciała w całkiem niekonwencjonalnych ułożeniach. Staramy się, żeby to przedstawienie było atrakcyjne pod wieloma względami i żeby za pomocą tych atrakcji opowiedzieć ważne rzeczy.  Jeśli chodzi o scenografię, to na pewno ważne jest to, że powstanie wydzielony sektor, w którym będzie można siedzieć na poduchach. Uwolnimy się w końcu od tych nieprzyjemnych krzeseł,  a dzieciaki będą mogły być bardzo blisko aktorów. Oprócz tego, że większa część przedstawienia rozgrywa się w oknie sceny, aktorzy pojawią się też w innych miejscach na widowni.

 

Bardzo intryguje mnie połączenie przez Was postaci piratów i rodziców. Myślałam, że oni symbolizują dwie odrębne rzeczywistości. Świat proponowany przez rodziców i alternatywny piratów-celebrytów, w który uciekają. Czemu więc połączyliście ich osobami aktorów?

Michał: To, że aktorów i rodziców grają te sam osoby jest rzeczywiście istotne. Wychowanie nie zawsze jest procesem bezstresowym. Wychowywanie dzieci przez rodziców jest z założenia czymś opresyjnym. Z jednej strony daje jakieś poczucie stabilności, a z drugiej bardzo mocno ogranicza dzieci. Ten gest wylecenia przez okno i zmierzenie się z piratami, jest gestem zmierzenia się ze współczesnym światem bez tej ochrony. Jednocześnie bez ochrony i bez opresji. Dzieci próbują zetknięcia z jakąś alternatywną twarzą rodziców. Z obrazem rodziców, który jest w pewien sposób wykrzywiony, bardziej „pop”. Rodzicami bardziej pociągającymi, ale też np. zupełnie nieodpowiedzialnymi, bezwzględnymi, troszczącymi się jak każdy rasowy pirat o własną kasę i atrakcyjność.

 

Czyli nie ma dla nich konkretnego wyjścia? Dobrej alternatywy?

Michał: To nie jest do końca tak, bo jednak te dzieci poprzez wizytę w Nibylandii przechodzą drogę pewnego dojrzewania, pewnej przemiany… Pewnego doświadczenia – tak będzie najlepiej.

Ewelina: To jest doświadczenie zderzenia takiego obrazu rodzica, jaki jest niedostępny w normalnym świecie i o to nam chodziło przy świadomym prowadzeniu tych postaci dwutorowo. Ojciec i matka są w pierwszej części bardzo surowymi, opresyjnymi rodzicami. Natomiast opresyjność w Nibylandii polega na czymś zupełnie innym. Jest to opresyjność polegająca na widzeniu rodziców w zupełnie inny sposób niż w rzeczywistości. To jest niedostępne nam w realnym świecie, ale staje się jednym z głównych doświadczeń w Nibylandii.

 

Podobno Twoją pasją jest edukacja teatralna?

Ewelina: To jest nasza wspólna pasja. Między innymi zrealizowaliśmy z Michałem dwa razy projekt „Lato w teatrze”. Pierwszy nosił nazwę „Moje miejsce”, a drugi „Sztuka dla ziemi”. To były  warsztaty–półkolonie, które kończyły się przedstawieniem teatralnym. Mam nadzieję, że w tym roku też uda nam się zrealizować ten projekt. Na pewno będziemy o niego aplikować. Dla mnie w ogóle cały system funkcjonowania teatru w Polsce jest takim polem do popisu, które czeka na to, żeby tam się promocyjnie coś zaczęło dziać, bo teatr jest bardzo atrakcyjnym medium. Mówi się, że przegrywa z kinem i innymi rozrywkami, a to nieprawda. Wystarczy pokazać teatr jako miejsce, gdzie niekoniecznie musimy być ładnie ubrani i siedzieć grzecznie, tylko możemy przyjść, dobrze się bawić i doświadczyć czegoś niezwykłego w spotkaniu z aktorem. To nie jest taka sytuacja, że przychodzimy, oglądamy i wychodzimy. Spotykamy się z drugim człowiekiem, który chce z nami o czymś porozmawiać w jakiejś konwencji. Czas identyfikacji w teatrze, moim zdaniem, skończył się. Możemy jej używać, ale taka zabawa jak kino, w którym właśnie w taki sposób oglądamy, nie działa na dłuższą metę. Taka magia może zadziałać w teatrze na chwilę. Pod tym względem myślę, że i dla dorosłego i dla najmłodszego widza to opowiadanie czym jest teatr, zachęcanie do przychodzenia, odkrywania na nowo tego miejsca… Myślę, że fajnie by było, żeby tak się zaczęło dziać.

 

Planujecie organizację spotkań dotyczących spektaklu?

Michał: Niewykluczone. Problem polega na tym, że teraz cały czas pracujemy nad sztuką, jesteśmy na próbach, ale bardzo chętnie włączylibyśmy się w jakieś działania promocyjne, często tak robimy.

 

Pracujecie tylko na tekście, który aktorzy dostali od Ciebie na początku, czy zespół ma na niego wpływ?

Michał: Taki był pierwszy etap. W tym momencie już nam się tekst poszerzył o jedną piosenkę, monolog, scenę i najprawdopodobniej jeszcze się poszerzy o kolejne. Dużo wyniknie też prawdopodobnie z improwizacji aktorów. Więc zespół dostał tekst będący punktem wyjścia, ale gdzie jest punkt dojścia, to jeszcze się okaże.

Ewelina: Była też taka próba, na której aktorzy uczestniczyli w tworzeniu jednej sceny. Oni często mają jakieś propozycje zmodyfikowania tekstu, czy dopowiedzenia czegoś. Jak spotkaliśmy się po raz pierwszy i zobaczyłam energię tych aktorów, to od razu wiedziałam, że Michał będzie miał komu dopisywać sceny.

 

„Coraz rzadziej będą to obrazki ze znanych nam bajek, do których jako dorośli bezmyślnie się przyzwyczailiśmy i uważamy je za jedyne istniejące wzorce.” Moglibyście rozwinąć ten fragment wypowiedzi opublikowanej na blogu Teatru Współczesnego?

Michał: To jest trochę wyjęte z kontekstu.

Ewelina: Tak, ale generalnie chodzi o to, że są pewne skojarzenia z „Piotrusiem Panem”, które polegają na tym, że Piotruś jest zawsze w getrach i sama opowieść jest przedstawiana zawsze w jeden konkretny sposób. Dzwoneczek, czy inne postaci jednak coś symbolizują. My chcemy poprowadzić to troszkę inaczej, w inną stronę. Troszeczkę bardziej serio, ale nie tyle dla dorosłych tak, żeby to nagle była bardzo poważna propozycja teatralna, co poważnie potraktować też dzieciaki, młodego widza. Oni też mają swoją estetykę, lubią określone rzeczy.  Lubią oglądać określone bajki, a określone nie ze względu na to czy są ładne czy nie, czy są ważne czy nie. W takim sensie, że ich interesują i nie upupiają, bo jednak dzieci wbrew temu co wyjątkowo pasuje dorosłym, nie lubią być upupiane. W tych wzorcach chyba chodzi o to, że nie chcemy budować takiej bajki, obrazów, które będą upupiały, tylko które będą zgodne z pewną fantazją, spełnieniem dziecięcego marzenia. Tak nam się marzy, bo jak wyjdzie, nie wiemy. Jesteśmy jeszcze w procesie, chcielibyśmy nie otwierać ciągle tych samych drzwi, które już zostały otwarte w pracy nad bajkami, ale zrobić to jakoś inaczej. Dlatego też, jak powiedziałam wcześniej, nie oglądaliśmy wielu bajek. Zobaczyliśmy kilka i powiedzieliśmy sobie, że już wystarczy. Zobaczyliśmy jak ten mechanizm działa i wiemy, co chcemy z nim zrobić, a czego nie.

 

Musicie się też zmierzyć z tym określonym już, chociażby przez Disneya, wizerunkiem „Piotrusia Pana”.

Michał: Tak, tylko że w ogóle strategie adaptowania przez wytwórnię Disneya klasycznych bajek są bardzo uproszczone. Oczywiście to bardzo przejmujące i fajne filmy, natomiast często spłaszczają filozoficzny i psychologiczny wymiar tych podstaw bajek, czy baśni w oryginalnej wersji. Zawsze mam pretensje do wytwórni Disneya, że jednak pewne rzeczy bardzo mocno wygładza. Chyba najmocniejsza scena, jaką udało im się wtłoczyć w nasze umysły, to śmierć Mufasy. Rzeczywiście bardzo silna i radykalna jak na bajkę. Ale z drugiej strony można powiedzieć że między „Piotrusiem Panem” Barrie’go i „Piotrusiem Panem” Disneya jest taka różnica jak między „Hamletem” a „Królem Lwem”. Co nie zmienia mojego uwielbienia dla „Króla Lwa”. To w końcu, można powiedzieć film pokolenia lat ’80.

Ewelina: To ja zdradzę, że Michał jest jednak fanem „Króla Lwa” i w tekście „Piotrusia Pana” jest z niego cytat.

Michał: Tak, zamaskowany, do szukania.

Ewelina: Do znalezienia dla bystrych dzieci.

Michał: Polecam też uważnym widzom szukać aluzji do innych, niekoniecznie bajkowych utworów. Taka gra gratis.

Foto: 
e-teatr.pl

Zobacz również