Komunikat o błędzie

Deprecated function: Function create_function() is deprecated w views_php_handler_field->pre_render() (linia 202 z /var/www/d7/sites/all/modules/views_php/plugins/views/views_php_handler_field.inc).

Z Lilly Hates Roses o...

...niezwykłym roku, jaki razem przeżyli, niezapomnianych koncertach, materiale na drugą płytę i nie tylko rozmawialiśmy przy okazji drugiej wizyty duetu w szczecińskim Hormonie. 

Szczecin Główny: Spotykamy się po półrocznej przerwie. Pamiętacie jak było w Hormonie ostatnim razem?

Kamil Durski: Wydaje mi się, że atmosfera była bardzo podobna. Dziś było dużo więcej ludzi i mamy bardziej ograny materiał, więc z naszej strony wszystko było dziś dużo lepsze i bardziej profesjonalne. Szczecin już za pierwszym razem przyjął nas bardzo dobrze i dzisiaj tylko utwierdziliśmy się w przekonaniu, że należy tutaj wracać.

Kasia Golomska: Byliśmy bardzo dumni z tego, że możemy zagrać znów w Szczecinie i że możemy pokazać się z innej strony, bo w tym jak gramy koncerty zmieniło się całkiem sporo od ostatniego razu.

 

Rozmawiamy podczas trzeciej trasy LHR. Jak na ich przestrzeni zmieniliście się Wy, Kasia i Kamil?

Kamil: Na pewno dotarliśmy się muzycznie i poznaliśmy. Na pierwszą jechaliśmy w zasadzie jako nieznajomi ludzie, na drugiej już się znaliśmy, a teraz jesteśmy przyjaciółmi. Dzięki temu jest zdecydowanie łatwiej, jesteśmy wobec siebie bardziej otwarci. Pamiętam, jak nasz przyjaciel z Krakowa słysząc nasze „inside-jokes”, którymi się nawzajem zarzucamy, skwitował to: „Kurczę, Wy się naprawdę lubicie!”. I taka jest prawda! Jesteśmy o wiele bardziej zgrani, poza tym wcześniej byliśmy przed wydaniem płyty, teraz już tę płytę mamy. Ponadto wykorzystujemy publiczność pod tym względem, że staramy się sprawdzać przed ludźmi nowe numery, tak jak zrobiliśmy to w Trójce, wczoraj w Berlinie i dzisiaj w Hormonie.

 

Piosenki z „Something to happen” ludzie znają czy to z płyty, czy z YouTube, czy radia. Jak, z perspektywy sceny, reagują na nowy materiał?

Kamil: W zasadzie to jest jeden numer i wydaje mi się, że ten utwór trochę pokazuje nieco inną, mniej depresyjną, mniej sfrustrowaną stronę naszej muzyki. I to może być to.

Kasia: Co daje ludziom nadzieję na to, że druga płyta będzie trochę weselsza i mniej depresyjna.

 

Wolicie kluby, czy festiwale?

Kamil: Strasznie fajnie jest grać w klubie. Intymność, którą staramy się zachować na każdym naszym koncercie idealnie osadza się w klubach, idealnie osadza się w niektórych miejscach. Teraz, kiedy jesteśmy też na trasie z Dawidem [Podsiadło – przyp. red.], to też jest tak, że te kluby są dużo, dużo większe i czasami też udaje się zagrać właśnie taki cichy, intymny, spokojny koncert. Na przykład granie na Open’erze było czymś zupełnie innym, tak samo granie na Slocie. Na Open’erze graliśmy nawet dwa razy - na scenie dworcowej i na Alter Space. Zawsze próbujemy wprowadzić się w atmosferę. Czasami jest to łatwiejsze, innym razem trudniejsze. Grając na gdyńskim dworcu między piosenkami można żartować, pogadać sobie trochę i tak dalej. Ja strasznie lubię sobie, popalać trochę między piosenkami. Ale czasami nawet nie ma na to miejsca, nie należy nawet tego robić. Jeżeli chcemy wprowadzić nieco subtelnego smutku, to aż nie wypada niczego mówić. Kiedy Kasia śpiewa sama „Dead dear”, która jest wybitnie smutną piosenką, a interpretacja Kasi też jest taka przejmująca, że trudno byłoby między tym numerem, a jakimś innym wtrącać anegdotki. Ale niektóre kluby potrzebują anegdotek. Na przykład jak graliśmy w Warszawie w kawiarni naszego kumpla zupełnie spontaniczny gig, który w zasadzie jest podczas tej trasy, ale nie był wymieniony nigdzie. Wtedy też jest coś innego, jest interakcja z publicznością. Oni piją kawę, czytają coś, to też jest fajne, ale gra się nie tylko takie koncerty.

 

A jakie było najdziwniejsze miejsce, w którym graliście?

Kamil: Graliśmy w barze mlecznym, ale to nie był koncert, tylko takie nagranie dla jednego programu…

Kasia: I ludzie sobie przy nas jedli obiadek. W tle było słychać jakieś tam brzęczenie sztućców…

 

„Kotlet mielony dwa razy!”

Kamil: Dokładnie! Widziałeś to na YouTube? Jest tam coś w styli „Kompot z czarnej porzeczki!”

Kasia: „Naleśniki!”

Kamil: A my tam gramy, czad. To chyba było takie najdziwniejsze miejsce. Gdzie jeszcze graliśmy? W byłej katedrze. Graliśmy na Slocie, to też było niesamowite, bo tam przyszły prawie 3 tysiące osób. To był ogromny koncert, bardzo piękny. Widzisz te mnóstwo skupionych twarzy i dlatego, że było ciemno - a ja nie miałem okularów - to zdajesz sobie z tego sprawę, że ta cisza jest dowodem na to, że słuchają. A ciężko jest o ciszę, kiedy jest tak dużo ludzi.

Kasia: I wydawało mi się, że ci ludzie nas nie znali, nie wiedzieli na co przychodzą i czego się spodziewać. To była publiczność bardzo różnorodna, a mimo to udawało nam się momentami zachować właśnie tę idealną ciszę i to było niesamowite.

Kamil: Głos, który niesie się na takiej dużej przestrzeni, robi się taki naturalny i to jest też strasznie fajne. Zwłaszcza, że wszystko na naszej płycie jest naturalne, wszystkie rzeczy, które uzyskaliśmy to uzyskaliśmy przez albo żywe instrumenty, albo ich eksperymentalne wykorzystywanie, na przykład ręcznik położony na bębnie zamiast kompresora.    

Kasia: Wszystko tak naprawdę brzmiało.

Kamil: Czy granie nierówno pałkami, żeby uzyskać efekt delay’a, albo coś takiego... Także ten aspekt naturalności w ogóle w naszej muzyce jest bardzo, bardzo dla nas ważny , więc…

Kasia: Chcemy go zachować.

Kamil: Fajnie jest też zaadoptować się w danym miejscu. Wiadomo, że kiedy widzisz, że jest roześmiany klub, w którym występujesz tylko z gitarą akustyczną, to starasz się przystosować do tej sytuacji, to wychodzi zupełnie naturalnie. A kiedy jesteś w takiej monumentalnej budowli, jaką jest katedra, to wtedy też wszyscy są skupieni, w ogóle jak na mszy, albo na czymś takim.

 

Kasiu, Kamil ma większe doświadczenie trasowe niż Ty. Więc najpierw pytanie do Ciebie, jak Ty odbierasz życie muzyka - trasy, ciągłe przeloty z jednego końca Polski na drugi. A Ty, Kamilu, jesteś już do tego przyzwyczajony?

Kasia: Ciężko powiedzieć, czy mi się to nie podoba, bo to jest chyba wymarzona sytuacja, jaką mogłam sobie wyobrazić po zdaniu matury i skończeniu liceum: jeździmy i gramy taką muzykę, jaką naprawdę chcemy, jaką lubimy i to spotyka się z takim dobrym, pozytywnym odbiorem publiczności.

Kamil: No wiesz, trochę tak. Najtrudniejszą dla mnie trasą był wyjazd z chłopakami na Ukrainę. Tam spędziliśmy trzy tygodnie i pokonaliśmy kilka tysięcy kilometrów. To było już naprawdę ciężkie i zahartowało mnie. Dla mnie nie jest jakimś nieprawdopodobnym wyzwaniem, żeby pojechać ze Szczecina do Krakowa, kiedy na Ukrainie robiliśmy dużo większe odległości.

 

Czy możecie powiedzieć o sobie, że jesteście dziećmi szczęścia?

Kamil: Często spotykamy się z takim stwierdzeniem, ale prawda jest taka, że Kasia od dziesięciu lat śpiewa, ja grałem wiele, wiele tras w różnych składach. Nikt też o nas nie mówił jako o dzieciach szczęścia, kiedy w zeszłym roku graliśmy na pierwszej trasie koncerty dla trzydziestu osób. To też nie jest tak, że nagle się obudziliśmy i gramy w pełnych klubach. Do tego doszliśmy przez naprawdę wiele godzin pracy i przejechanych kilometrów. Mnie się to strasznie podoba, że na przykład Kasia nie widzi problemu, kiedy ją ciągam po Polsce i za granicę. To jest ciężka praca i myślę, że to się zaczyna powoli nam opłacać. Może jest w tym dużo szczęścia, ale jest tyle samo pracy. Dużym szczęściem jest to, że mieliśmy dobrego producenta, że mamy odpowiedni kontrakt. To jest na pewno coś, na co nie mieliśmy wpływu i to tylko i wyłącznie było szczęściem. A cała reszta została wypracowana.

Kasia: A ja uważam, że jesteśmy trochę takimi dziećmi szczęścia. Bo często bywa tak, że ta ciężka praca mimo wszystko po wielu latach jednak nie do końca daje rezultat. A nam jednak się udało. I to jest właśnie taka trochę nagroda za te wszystkie lata, przez które ciężko pracowaliśmy.

Kamil: Pamiętam, jak graliśmy koncert w Golubiu Dobrzyniu. Nigdy nawet nie powiedzieliśmy nikomu o tym koncercie, nie było tego na naszym profilu, nawet nie jestem pewien, czy mieliśmy już wtedy Facebooka. Wyglądało to tak, że zespół mojego znajomego, który grał bluesa zrobił przerwę a my weszliśmy na dwie piosenki. To był taki dodatek do dodatku i tak się zaczynało. A następnego roku zagraliśmy na Open’erze. Jest w tym trochę szczęścia, ale zdecydowanie pracę też w tym znajdziesz.

 

Myśliwiecka, wieczór. Za chwilę wchodzicie na scenę w studiu im. Agnieszki Osieckiej. Co mieliście wtedy w głowach?

Kamil: Ja byłem przerażony.

Kasia: To było spełnienie marzeń i dowód dla nas na to, że rzeczywiście jesteśmy na polskiej scenie muzycznej i za chwilkę zagramy w Trójce nasz wymarzony koncert. Jeszcze rok temu w ogóle byśmy o tym nie pomyśleli, właśnie tak jak Kamil powiedział, grając koncert dla - nie wiem - dziesięciu osób, albo jako gość…

Kamil: Przerywnik jakiś.

Kasia: Tak, jako przerywnik, kiedy nikt nas nie słuchał. I gdyby wtedy ktoś nam powiedział, że zagramy za parę miesięcy koncert w Trójce, pełnowymiarowy koncert, w życiu byśmy w to nie uwierzyli.

Kamil: Kiedy akurat staliśmy w przedsionku w Trójce, wychodzi do nas Piotr Metz i mówi, że po raz pierwszy w tym studio, w ogóle w historii tego studia jest dwa razy komplet. Byłem już tak przerażony i pomyślałem „Dlaczego mi to teraz mówisz?”. Po prostu byłem przerażony. Jak się dowiedziałem, że miało być sto osób, a weszło dwieście, to było niesamowite. Zwłaszcza, że to był nasz pierwszy koncert w tak dużym składzie, z wiolonczelą, skrzypcami, z jeszcze jedną gitarą i perkusją.

Kasia: To był pod wieloma względami wyjątkowy dla nas koncert.

Kamil: Bo nie dość, że to był nasz pierwszy pełnometrażowy koncert w Trójce (graliśmy już wcześniej, ale tylko we dwójkę, w czasie audycji), to jeszcze miałem przez cały czas przeświadczenie, że ci wszyscy ludzie których zebraliśmy dookoła siebie podczas koncertu, robią to dla nas tak naprawdę i teraz nie możemy ich zawieść, musimy dać 150% z siebie. Dziewczyny, które zgodziły się z nami zagrać i na płycie i potem w Trójce na wiolonczeli i na skrzypcach, naprawdę są dla nas i nie mogą być zawiedzione, muszą też wzruszyć się i tak samo to przeżywać, jak my to przeżywaliśmy.

Kasia: I cudowne było to, że był taki moment, kiedy spojrzałam na scenę, jeszcze na próbie, gdzie było tam chyba 6 czy 7 osób i pomyślałam sobie, że ci wszyscy ludzie przyszli tutaj dla nas, ze względu na naszą muzykę i będą z nami grać. Wyglądali, jakby rzeczywiście granie naszej muzyki sprawiało im radość. Stwierdziliśmy, że wszystkie osoby, które grały z nami w Trójce są absolutnie wyjątkowe i na nikogo innego byśmy ich nie zamienili, nie było tam osób przypadkowych, ani sytuacji w stylu proszenia kumpla o przysługę.

Kamil: Kilka razy tak się wzruszyłem na tym koncercie, że aż nie mogłem śpiewać.

Kasia: Dzień przed koncertem w Trójce mieliśmy próbę i po prostu się popłakałam jak bóbr. Perkusista się ze mnie śmiał.

Kamil: Maksiu.

Kasia: To było bardzo wzruszające, bo nie byliśmy przy nagrywaniu partii skrzypiec i wiolonczeli.

Kamil: A księżniczki tak naprawdę dostały tylko partytury do naszych numerów. Wcześniej nawet się nie spotkaliśmy.

Kasia: Kiedy pierwszy raz usłyszeliśmy to wszystko w komplecie, to właśnie wtedy się popłakałam.

 

Na pierwszą płytę wszystko zrobił Kamil. Napisał teksty, napisał muzykę…

Kamil: No nie do końca, bo Kasia napisała tekst do utworu „Something to happen” i razem zaaranżowaliśmy utwory! To jest ważne, trzeba o tym mówić, bo to jest piękne.

 

A jak jest teraz z nowym materiałem?

Kasia: Kamil ma przede wszystkim większe doświadczenie w pisaniu utworów. Lilly bardzo mnie otworzyła na robienie swojej muzyki. Zawsze byłam przyzwyczajona do tego, że dostaję piosenki i tylko muszę je zaśpiewać, zinterpretować i dostosować się do aranżacji. W tym momencie aranżacja dostosowuje się do nas i możemy ją sobie układać jak tylko chcemy. Druga płyta będzie na pewno dużo bardziej wspólna. I w ogóle to wszystko, co teraz robimy jest takie.

Kamil: Kasia napisała bardzo piękną piosenkę. Nazywa się „As always” i teraz staramy się ją razem zaaranżować. Także to będzie pierwszy numer, który od początku do końca jest napisany przez Kasię.

 

I będzie singlem?

Kamil: Zobaczymy, mam nadzieję. To jest naprawdę piękna piosenka.

 

Zagraliście już na największym festiwalu w Polsce, zagraliście w Trójce. Czego można Wam teraz życzyć?

Kamil: Dobrej drugiej płyty. Może to trochę głupie, ale uważam, że druga płyta będzie lepsza od „Something to happen”.

Kasia: Żeby nam się pociągi nie spóźniały.

Kamil: O, to jest dobre życzenie!

Foto: 
Piotr Nykowski

Zobacz również