Ze Stand-up Bez Cenzury o...

...tematach tabu i cienkich czerwonych liniach, kondycji polskiej sceny rozrywkowej na przestrzeni ostatnich lat, wydarzeniach, które miały niebagatelnty wpływ na karierę całej grupy rozmawialiśmy przed ich szczecińskim występem w ramach pierwszej edycji Stand-Up Festu.

Szczecin Główny: Dwa plus jeden, Ich Troje, Tercet Egzotyczny – co wolicie?

Katarzyna Piasecka: Stand-Up Bez Cenzury! (ze śmiechem) Tercet Egzotyczny? Nie, nie! Ta pani była zmęczona życiem, a ja aż tak zmęczona nie jestem. Ja w sobie mam wiosnę! Chociaż ta pani przez długie lata chyba też tak myślała.

Kacper Ruciński: Wiesz, Kaśka, to może być kwestia roku, dwóch…

 

Nie przyjechaliście dzisiaj wspólnie, tylko na raty. Jak minęły podróże?

Razem: Spoko!

Abelard Giza: A ile jechaliście? Ja z Gdańska cztery godzinki.

KR: My tylko dwie i pół z Zielonej Góry.

AG: Wkurzyłem się, bo muszę oddać samochód do polerowania. Zarysowałem sobie cały bok szczotką na myjni!

KR: Bo tym się szyby myje.

AG: No co Ty, czasami jest taki brud, że nie da się normalnie, tylko trzeba szczotką. No dobra, nieważne…

 

A’propos samochodów - Kasiu, płakałaś, kiedy sprzedawałaś „Bzyka”?

KP: Tak! Skąd to masz? Gwoli wyjaśnienia, bo pewnie nikt, poza Tobą, tego nie wie – „Bzyku” to mój maluch, którym jeździłam przez kilka lat na studiach i byłam z nim naprawdę związana. Wydawał mi się samochodem idealnym. Wszystkie pozostałe, kiedy mijałam je na szosie, wydawały mi się słabe. „Bzyku” był jedyny! Płakałam, bardzo. Przywiązujemy się do aut, którymi jeździmy. Kacper, a Ty płakałeś?

KR: Płakałem, bo to było dla mnie dwadzieścia tysięcy w plecy! (ze śmiechem)

 

Nie bez powodu wywołałem temat Twojego samochodu, bo chciałbym nawiązać do programu, w którym o nim usłyszałem. Mam na myśli Szperacze.tv, który prowadzisz wspólnie z Grzegorzem Dolniakiem.

KP: Grzesiek pisze scenariusz, przygotowuje każdy odcinek i przeczesuje telewizyjne archiwa. Spotykamy się i pracujemy nad tym, w jaki sposób możemy to, co on znalazł, skomentować. Raz w tygodniu na kanale TVP Rozrywka można zobaczyć krótki program wspominkowy.

 

Też poszperałem i wyszło mi, że to Abelard jest najdłużej w tak zwanym biznesie spośród Waszej trójki.

AG: Kaśka zaczęła jeszcze w latach siedemdziesiątych. Wtedy to był Kwartet Regionalny, a kiedy odeszła nazwali się Tercet Egzotyczny. (ze śmiechem) Tak na poważnie, to faktycznie, jestem najdłużej, od 1999 roku.

 

Jak na przestrzeni tych piętnastu lat zmieniła się scena rozrywkowa, jak zmienili się odbiorcy i wreszcie, jak Wy się zmieniliście?

AG: To bardzo szerokie pytanie. Jeżeli chodzi o nas, to można to sprawdzić włączając stare programy Limo. Ostatnio odświeżyliśmy sobie pewien skecz, bo jedziemy na PAKĘ i musimy zagrać coś z 2001 r. Powiem ci, że się „trochę” zmieniliśmy! Rozrywka zmieniła się na plus i na minus. Mnie najbardziej cieszy, że pojawił się stand-up i improwizacje. Dwie formy, które są najbardziej otwarte na widza, najbardziej elastyczne. To w nich jest potrzebna największa charyzma i flow wykonawcy. Rozrywka stałą się też bardziej wulgarna. Znikają tematy tabu. Ludzie starszej daty, albo działający w rozrywce dłużej nie wchodzą w rejony, które są poruszane przez stand-uperów i niektóre kabarety. Świat się zmienił. Wszyscy staliśmy się agresywni, szybcy i wściekli. Chcemy gadać i śmiać się mocniej, więcej, bardziej. Rozrywka w tej chwili jest bardziej kolorowa i ma wywoływać rechot. Niektórzy uważają, że wywoływanie przez nią uśmiechu już odeszło. Nie zgadzam się kompletnie, bo są teksty, kabarety i stand-uperzy, którzy chcą wywołać i uśmiech i rechot. Dla mnie ideałem jest sytuacja, kiedy mogę przekazać jakąś ważną myśl o równie ważnej kwestii, a przy okazji spowodować spadnięcie widza z krzesła.

KP: Ale ładnie powiedziałeś.

KR: Tak, zgadzamy się.

AG: Chyba będę miał swój własny program w Trójce! (ze śmiechem)

 

Czy w stand-upie są jeszcze tematy tabu?

KR: Stand-up sam z siebie jest wolnym gatunkiem rozrywki. Z racji tego, że wolność słowa w nim jest tak szeroko pojęta, że stand-uper nie ma w sobie tematu tabu, jeśli sam sobie go nie określi. Na pewno nie robi tego sama forma. Tabu jest bardzo indywidualną sprawą. Jeżeli kogoś rusza tekst o kościele, to dla tej osoby to jest temat tabu. Kiedy stand-uper go poruszy, to czy poruszył temat tabu? Dla tej osoby tak, ale dla kogoś obok wcale nie. Granice tworzy człowiek.

 

Gdzie są Wasze cienkie czerwone linie, których nie przekroczycie?

KR: Mam w sobie taką linię. Jest to Holocaust. Nie wymyśliłem jeszcze żartu, który by to przełamał i na tę chwilę nie mam potrzeby i chęci żartować w tych rejonach. Jeżeli ktoś żartuje z tego, to mam poczucie, że to jest ciężkie. Jednak jeśli ktoś naprawdę śmiesznie o tym opowie, to się zaśmieję. Oczywiście zaznaczę od razu, że nie widzę potrzeby układania na ten temat żartów. Każdy ma do tego prawo, więc się nie obrażę.

KP: Mam wrażenie, że u mnie jest więcej czerwonych linii niż u chłopaków. Czasami z chłopakami próbuję je przekraczać. Kobiety są innymi konstrukcjami od facetów, a ja jeszcze bardziej. Jestem nawet trochę „schizującą” babą. To mi czasami przeszkadza. Rzadko potrafię się otworzyć i skoczyć w rejony będące dla mnie poza granicami. Kiedy wydaje mi się, że skoczyłam, to chłopaki mówią „Co, to jest hardkor? Przecież Ty tam nic nie masz!”. Z drugiej strony, kiedy oglądam kogoś innego, mało kwestii wywołuje u mnie dyskomfort. Jako widz – spoko, sama ciągle się tego uczę. Póki będę się uczyła, to chyba dobrze.

AG: Dla mnie chyba nie ma takiej linii. Kiedy coś mnie ruszy, to wierzę, że będę tak długo próbował, aż znajdę odpowiedni środek wyrazu. Obejrzałem film „Życie jest piękne” Benigniego i tam jest przedstawiona sytuacja w obozie koncentracyjnym. Obozy nie są tematem do żartów, a jednak kilka kwestii bardzo mnie rozbawiło. Oczywiście, co to znaczy „żartować z Holocaustu”? Sama teza jest do dupy, bo nikt nie żartuje z tego, że ktoś zamordował ileś milionów ludzi. Kontekst tego, co dzieje się na scenie jest kluczowy. Kiedy w jednym zdaniu powiem „Jezus”, „gwałt” i „aborcja” to powinno się narodzić pytanie, po co ja to powiedziałem?

KR: Słowo samo w sobie bez kontekstu jest nijakie, ale już się z czymś kojarzy.

AG: Zawsze to podkreślam, że wszystkie aspekty ludzkiego bytowania na ziemi mają swoje plusy i minusy. Te minusy wyśmiewamy i dajemy upust swoim emocjom, spuszczamy trochę powietrza przez wentyl bezpieczeństwa. Stand-up jest o tyle zajebisty, że nie zawsze musi być śmieszny.

KR: Czasami wystarczy, że pod jego wpływem się zastanowisz.

AG: Kacper mówił o wolności. Każdy stand-uper jest inny i nie ma żadnych wypadkowych, jak w kabarecie. Tutaj nie ma kompromisów, wychodzę na scenę i mówię co myślę. Zderzam się z widownią i może mnie ktoś nie lubić. Wczoraj, w trakcie części konkursowej przez scenę przewinęło się dziesięć osób. Tematy się powtarzały, ale przemyślenia i dotykanie ich było zupełnie różne.

KR: Widzisz, jak jeden temat poruszył tych kilka osób na różnych poziomach i to jest fajne.

 

Ostatnio Papież Franciszek zadziwił świat, bo wyspowiadał się tak normalnie, jak wszyscy inni, w kościele. Czy myślisz, że gdyby on obejrzał Twój monolog o papieżu, zaśmiałby się?

AG: Wydaje mi się, że na pewno by się nie obraził. U nas jest dużo osób bardziej papieskich od papieża.

KR: Możliwe, że nawet by do Ciebie zadzwonił i powiedział „Abelard, super!”

 

Kasiu, Ty jesteś z wykształcenia pedagogiem terapeutycznym. Śmiechem można leczyć?

KP: Jestem daleka od przypisywania takiej ogromnej wagi temu co robię, niemniej bardzo fajnie jest ludzi rozluźniać. „Leczenie” to chyba za duże słowo, ale można oderwać kogoś od problemów, od tego co go gniecie i wprowadzić w luz bez narkotyków i alkoholu.

KR: Nazwałbym to suplementem diety! (ze śmiechem) Może pomóc, ale nikt tak naprawdę nie wie, co to robi.

 

Po przygodzie ze „Stand-up Zabij mnie śmiechem”, który Was mocno pobił, wylądowaliście na OiOMie.

KR: Odpowiem tylko ze swojej perspektywy. Ten program dał mi bardzo dużego kopa popularnościowego, bo do dziś podchodzą do mnie ludzie (a było to z trzy, cztery lata temu) i wspominają mnie z Polsatu. Byłem tam, program był straszny, był bardzo nieudolną próbą zrobienia programu stand-upowego, a mimo to widzowie cały czas mnie stamtąd kojarzą i według nich to tam zaczęła się moja kariera. Program zrobił dużo złego stand-upowi.

KP: Minęło już kilka lat. Po pierwsze, to było zbyt wcześnie. Po drugie, forma talent show z jurorami i głosami publiczności? W tamtym momencie? Kiedy było niewielu prawdziwych stand-uperów? Do programu poszło kilku, poza nimi aktorzy i ludzie, którzy występowali po prostu w pojedynkę na scenie. Zrobił się straszny misz-masz. Ludziom nie wyjaśnił się termin „stand-up”.

KR: Wręcz zamknął się za dużymi drzwiami.

KP: Po kilku latach mam refleksję, że teraz środowisko stand-upowe okrzepło, jest bogatsze o wartościowych ludzi. Mogłoby się wydawać, że może teraz byłby czas na taki program, ale – jak dla mnie – taka forma po prostu się nie przyjmie.

AG: Ludzie zarządzający stacjami telewizyjnymi ciągle próbują, ale się boją. Takie podejście do niczego nie prowadzi. Gdyby w BBC mieli takie samo podejście, to nie pojawiłaby się masa komików tworzących rozrywkę w wymiarze globalnym. Nie chcę porównywać nas do Monty Pythona, w ogóle nie o to chodzi. Po prostu tam, ktoś im pomagał, zaufał i nakręcał. U nas ciągle się czegoś czepiają i głupiejesz. W jednym roku nie możesz powiedzieć na antenie słowa „dupa”, bo Cię wypikają, potem możesz bluzgać, ale nie możesz powiedzieć złego słowa o kościele. Kiedy zmieni się rząd, przyjdą panie z cenzury i powiedzą, o czym możesz mówić, a o czym nie. Takie podejście powoduje, że nie do końca jest z kim to wszystko robić.

KP: Ktoś w tych telewizjach - kiedyś Polsacie, aktualnie Dwójce – chce, bo wszyscy zdają sobie sprawę, że stand-up rośnie w siłę, ale tylko na swoich warunkach, czyli przestaje to być Stand-Up.

KR: Wykastrowany stand-up w telewizji i ani to nie jest mocne, ani śmieszne.

AG: „Tylko dla dorosłych” nagrywamy z tą samą publicznością, która wcześniej przyszła na kabarety i nie da się wytłumaczyć ludziom za ten fakt odpowiedzialnym, że to są dwa różne światy, dwie zupełnie różne publiczności. To samo zrobił Polsat z „Zabij mnie śmiechem”. Wtedy też nikt z nami nie rozmawiał, jak to zrobić. Było tylko powiedziane: „Mamy tyle pieniędzy i chcemy to zrobić tak”. Albo wchodziłeś, albo nie. Stand-Up Polska robili ostatnio jakiś program dla małej stacji i powiedzieli nam to samo. Zrobili swój projekt, a ludzie z tej stacji zaczęli im wszystko obcinać. Ciągle jesteśmy w jednym kociołku.

KP: Pocieszające jest to, że stand-up wcale nie musi być w telewizji. My, czy inne formacje jeździmy po Polsce, w każdym większym mieście są sceny i to wszystko działa.

AG: Internet jest promykiem nadziei. Jeśli wrzucisz swój trzyminutowy występ i jesteś fajny, to za chwilę wyśle go sobie kilka, kilkanaście albo i więcej tysięcy ludzi. Filmik Kacpra ma milion wyświetleń, więc po co mu telewizja, gdzie mu to potną i nie pozwolą powiedzieć słowa „kupa”, bo jest brzydkie?

 

Kacper, kiedy przygotowywałem się do naszej rozmowy, doszedłem do ciekawego wniosku. O Kasi i Abelardzie jest notka na Wikipedii, o Tobie nie ma. Kasia i Abelard byli u Wojewódzkiego, Ty nie. Kiedy pojawisz się tu i tu?

KR: Na Wikipedii mogę być za chwilę, tylko napiszę notkę o sobie i mi ją zaakceptują.

AG: Tak właśnie jesteśmy z Kaśką! (ze śmiechem)

KR: Co do Kuby, to zależy od mojego telefonu. Muszę zadzwonić, on sprawdzi terminy i będę. A mówiąc poważnie, trochę mnie to nie obchodzi. Miałem taki moment, że wszędzie zaglądałem i sprawdzałem liczbę wyświetleń, szukałem opinii o sobie na różnych forach, po prostu chciałem wiedzieć, co o mnie myślą. Teraz jestem w innym momencie i mnie to nie jara. Oczywiście, kiedy zadzwoni Wojewódzki i powie „Ruciński, może wpadniesz do mojego programu?” to mu nie odmówię, bo takich rzeczy będąc w moim położeniu się nie robi. Nie jest jednak tak, że nie mogę zasnąć i myślę, dlaczego Kaśka i Abelard już byli, a ja nie. Jakoś mnie to nie zastanawia. Uważam, że sam siebie bym nie zaprosił, będąc na miejscu Kuby.

AG: Stary, już była Luxuria, byli Paranienormalni. Producenci już biegną po Ciebie!

KR: To nie jest tak, że jestem hipokrytą i mówię „walić to, nie chce mi się”, ale nie czuję, żebym był wart tego, żeby w telewizji występować jako gwiazda, czy celebryta u Wojewódzkiego. Jeśli wziąć pod uwagę to co, powiedział Abelard, to jestem gotów! (ze śmiechem)

 

Mówię „Szczecin”, co przychodzi Wam do głowy?

KR: Paprykarz, morze, starówka! A tak serio, mam jedno miłe skojarzenie związane z tym miastem. To tutaj wygrałem swój pierwszy przegląd kabaretowy, w którym… Aberald był w jury! (ze śmiechem) Ta wygrana była impulsem, który wystrzelił mnie do góry i zaczęło się u mnie kręcić.

KP: Kojarzę Szczecin z Grześkiem, bo jest organizatorem SZPAKa i przez długi czas to właśnie z tym przeglądem kojarzyłam to miasto. Fajnie się tu jeździ autem, bo macie dużo wiaduktów.

AG: Moje pierwsze skojarzenie jest związane z grupą Muflasz, w której występowałem razem z Wojtkiem Tremiszewskim i Szymonem Jachimkiem. W bardzo zamierzchłych czasach przyjechaliśmy do Goleniowa, do naszych ziomali z Teatru Brama, a potem do Szczecina na zaproszenie Teatru Kana. Mieliśmy wtedy spektakle o dzikach albo o cukierkach. W jednym z nich ja grałem głowę dzika, a Wojtek dupę. Bardzo lubię publiczność stąd, bo macie fajną energię. Może to ze względu na to, że jesteście bliżej Niemiec i się Wam lepiej żyje? (ze śmiechem)

 

Czego Wam życzyć?

KP: Zdrowia!

KR: Żeby następne programy, które będziemy tworzyć przychodziły nam łatwo i były tak mocne, jak nasz stary. Aktualnie jesteśmy w etapie przejściowym i to jest bardzo ciężki okres. Żebyśmy też czuli adrenalinę przed każdym występem, żebyśmy chcieli to robić dla siebie, a nie by zarobić.

AG: Żebyśmy chcieli poruszać tematy, które nas ruszają, żebyśmy byli niezależni bez względu na to, czy będziemy na ekranie telewizora, czy nie. Żeby nasze mózgi były w spięciu.

Foto: 
Mat. prasowe

Zobacz również