Moje oczekiwania wobec komedii brzmią jak odpowiedź gimnazjalisty zapytanego o ideał dziewczyny: Niech będzie ładna i mądra. Ze znalezieniem tego drugiego w wyżej wymienionym gatunku mam problem, ponieważ szukam złotego środka pomiędzy patetycznym wykrzykiwaniem krzywd a śmianiem się z seksu dla odpornych. Spektakl „moja mama leczy się u doktora oetkera” pozytywnie mnie zaskoczył, bo jeśli myśleć o przedstawieniu tagami komedia/ depresja/Polska, twórcy trafili w punkt.
Tekst duetu Pilgrim/Majewski traktuje o depresji, ale łatwo rozszerzyć go o zaburzenia psychiczne w sensie ogólnym. Reżyserii podjął się Wojtek Klemm, przedstawienie wystawiono w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Główny bohater (Robert Gondek) jest wykształconym człowiekiem w sile wieku. Gdyby nie choroba, mógłby wieść całkiem udane życie. Rodzina nazywa go geniuszem, poza tym bohater rodzinę posiada, co w naszym kraju uznaje się za wartość dodaną.
Pisząc ładny nie mam na myśli tylko estetyki, chociaż kostiumów i scenografii cieszących oko trudno Klemmowi odmówić. Bohaterowie mają na sobie kolorowe, prosto skrojone ubrania i poruszają się na scenie w pobliżu niemałego tekturowego domu. Czasem wchodzą do środka, czasem próbują się po nim wspiąć. Wizualna prostota i podobne ucharakteryzowanie postaci czyni przekaz spektaklu dosłownym, bo takim depresyjnym bohaterem może stać się każdy z nas. Ja (Gondek) próbuje uciec przed sobą za pomocą odmieniania czasowników, ale czy wszyscy nie uciekamy czasem przed sobą w alkohol, leki i oglądanie telewizji? Ładna komedia to komedia strawna. Korzystająca z możliwości, które daje gatunek. W spektaklu udało się rozśmieszyć tym, co w Polsce przaśne i tym samym zaniepokoić widza tą przaśnością. Scena urodzin głównego bohatera przywołuje na myśl styl świętowania w Europie środkowo-wschodniej. Dużo tutaj udawania, że jest w porządku, oceniania ludzkiej kondycji na podstawie statusu społecznego i osiągnięć, a nie tego, jak czujemy się sami ze sobą.
Bardzo dostaje się rodzinie, mechanizmom wypierania problemów i pozornemu pomaganiu psychicznie niedyspozycyjnym. Główny bohater otwarcie mówi, że jest chory. W odpowiedzi słyszy, że jest geniuszem. „moja mama leczy się u doktora oetkera” to bardziej spektakl dla otoczenia osób depresyjnych niż nich samych. Nazywanie pobytu w teatrze terapią śmiechem jest dużym uproszczeniem, ale może podczas chichotania z polskich zamiłowań muzycznych (znów scena urodzin) może przyjdzie nam go głowy, że Polska jest bardzo ciasnym krajem.To dobrze zagrane przedstawienie, z energią zgranego zespołu aktorskiego, świetnym ruchem scenicznym (ty: Arkadiusz Buszko) i szorstkim dystansem (one: Maria Dąbrowska).
Świetny czas na premierę „moja mama leczy się u doktora oetkera”. W kraju, w którym wrze od dyskusji na temat normalności warto pomyśleć o tym, że może warto zadbać nie tyle o normalność, co zdrowie. Zwłaszcza psychiczne.