Dobra opowieść kosztuje sporo. W przypadku spektaklu „Jak umierają slonie” wysoką cenę płaci także widz, ponieważ Liber nie oszczędza odbiorcy – zasmuca go i obrzydza przekraczając granice wytrzymałości.
Inscenizacja sztuki Magdy Fertacz budzi mieszane uczucia, ale na pochwałę zasluguje to, że od dawna nikt się tak we Współczesnym nie rozpędził. Na reżysera (co ciekawe: bez szkoly teatralnej) nie chodzi się po wytchnienie, ale nawet zaznajomieni z Liberem mogli wyjść ze spektaklu trochę odrętwiali. „Jak umierają słonie” porusza problem dotykania konfliktów zbrojnych przez osoby, które ze względu na specyfikę wykonywanywanego zawodu albo miejsce zamieszkania wciągnęte są w brutalność, z której nie ma odwrotu.
Podjęcie w teatrze tematu wojny przeżywanej przez jednostkę grozi nadmiarem patosu, który niestety pojawił się na scenie i za nic nie chciał z niej zejść. Nadmierna ekspresja aktorów stanowiła niepotrzebny ciężar, ponieważ tekst i oprawa muzyczno-scenograficzna spektaklu są wystarczająco wyraziste. Większość postaci przeżywała okrucieństwo czynione przez człowieka człowiekowi w podobny sposób – pełni żalu, pretensji i wyrzutów sumienia wykrzykiwali swoje poczucie krzywdy w stronę publiczności. Chociaż bohaterowie sztuki doświadczyli zła tkwiącego w masowym zabijaniu w różny sposób, ich przesadzony dramatyzm zlepił ludzkie cierpienie w jeden kształt, momentami mało przekonujący.
Mimo to nie należy uznawać gry aktorskiej jako nieumiejętnej, jest bardziej nieodpowiednia i niewyważona. Jak zawsze świetny Arkadiusz Buszko dźwignął rolę Czarnego, który połknął córkę, natomiast Maria Dąbrowska po raz kolejny odnalazła się w roli szorstkiej, ponurej i doświadczonej postaci.
Istotnym walorem spektaklu są nawiązania do realnych osób, również tych kojarzonych z popkulturą. Kreacja Żony (Joanna Król) powstała na podstawie autobiograficznej prozy Grażyny Jagielskiej, żony znanego reportera wojennego. W „Jak umierają słonie” odnajdziemy również inspirację osobami takimi jak: Joshua Oppenheimer (Maciej Litkowski – Joshua), Anwar Congo (Grzegorz Młudzik – Anwar), Maria Colvin (Maria Dąbrowska – Marie) czy James Foley (Konrad Beta – James).
David (Michał Lewandowski) wkracza w jednej z ostatnich scen niczym David Bowie w utworze „Tonight” wykonanym live z Tiną Turner, a pozbawiona oka Marie przypomina Elle Driver z „Kill Billa”. Produkcje Libera nieco przypominają filmy Tarantina – pod względem estetyki, jak również tempa. Dobrze przemyślana scenografia pozytywnie mnie zaskoczyła. Po raz pierwszy spotkałam się z tak charakterystycznym wykorzystaniem sceny we Współczesnym, a podzielenie uwagi widza na dwa poziomy lekko porządkowało chaos wywołany nadmiarem bodźców wywołanych przez zbyt energetyczną grę aktorską. Rzadko nadarza się okazja do zobaczenia tak dobrego wykorzystania światła i dymu w teatrze – w przedstawieniu Libera elementy scenograficzne, w tym wideo, tworzą spektakl.
Dariusz Kamiński powiedział, że robiąc spektakl („Wybierz Osiecką raz jeszcze”) chciał widzowi <<„przypieprzyć”, a nie przywalić>>. Odnoszę odnoszę wrażenie, że Liber miał na celu to drugie. Tutaj rodzi się istotne pytanie: Jak mocno trzeba, i można, potrząsać odbiorcą sztuki, żeby do niego dotrzeć?