Folk, country, a i rock and roll uraczyły ludzi zgromadzonych tłumnie w Browarze Stara Komenda i nie było to przeżycie pojedyncze, lecz podwójne, potrójne też jakby się ktoś uparł. Wystąpiła pochodząca z Kolorado Moriah Woods w akompaniamencie formacji The Jet-sons z Rzeszowa, potem w swoją muzyczną podróż zabrali nas sami Panowie.
Było to zderzenie podobnych światów, różniących się jednak pod względem wrażliwości. Moriah zabrała nas w amerykańskie krajobrazy. Osobiście poczułam się trochę jak w jakimś melancholijnym westernie, ale było niezmiernie miło, ciepło (wokalistka wysyłała do publiczności uśmiechy). Dźwięki rozpływały się po kościach z taką lubością, że w pewnej chwili zapomniałam o czekającej nas drugiej części koncertu.
Usłyszeliśmy „Changes” i „Coming Home” z najnowszej EP-ki Moriah. Z płyty długogrającej natomiast popłynęły takie utwory jak: „Bring the Rain” (jeden ze spokojniejszych kawałków), „Cold Water”, „Raise Your Head” (banjo w roli głównej), „Cactus Bones” (niezwykły wokal), czy „Trials”. Nie zabrakło też „Colorado Blue” traktującego o rodzinnych stronach piosenkarki. Na zakończenie polski akcent w postaci „Leaving Here”. Po burzy oklasków i okrzykach „More!” mieliśmy okazję trochę ochłonąć na krótkiej przerwie, po czym scenę opanowali The Jet-sons.
Panowie jak na zespół grający rockabilly, bluesgrass i punk rock przystało, dali upust swoim szaleństwom. Wokalista grający na gitarze – Matt, psychodelicznym głosem robił wstawki do kolejnych kawałków. Przy żywszych momentach muzycznych wyskakiwał ze sceny i biegał z gitarą wśród ludzi, co wywołało entuzjazm i jeszcze większy udział zgromadzonych we wspólnych podrygach. Z całego anglojęzycznego repertuaru zaskoczyła pieśń „Lucyna”. Skojarzenia z Shakin' Dudi w tym przypadku są jak najbardziej uzasadnione.
Piosenka „Bang Bang Man”, którą można usłyszeć w jednym z programów Kuby Wojewódzkiego nie umywa się do wersji koncertowej. Tam mamy grzeczny pokaz możliwości. Na występie w Starej Komendzie Panowie mało nie rozwalili sceny. Bębniarz – Niko tak napierniczał, jakby fajerwerki odbywały się w Browarze. Potrafił też znaleźć czas na czytanie książek z półki stojącej za nim. Kontrabasista – Chris najbardziej zrównoważony z całego towarzystwa pokazał, że również jest zwariowany, bo zamienił się z Niko instrumentami.
„Made in the Shade”, “Curse of Reverend” to tytuły, które między innymi zagościły w czwartkowy wieczór. Więcej nie pamiętam i szczerze żałuję, ale tempo było tak szaleńcze, że nie nadążałam. Grunt, że zabawa była dobra!
Organizatorem wydarzenia była szczecińska Fundacja Upside Art.
Foto:
Marta Siłakowska