Komunikat o błędzie

Deprecated function: Function create_function() is deprecated w views_php_handler_field->pre_render() (linia 202 z /var/www/d7/sites/all/modules/views_php/plugins/views/views_php_handler_field.inc).

Macierzyństwo? O matko!

Bibianna Chimiak, Marta Giers-Sanecka i Karolina Sabat pod okiem Mateusza Przyłęckiego podczas "Projektu: MATKA" wchodzą w ton prawie antykoncepcyjny – po zapaleniu świateł ostatnim pragnieniem widzów jest macierzyństwo.

Jak zazwyczaj w Teatrze Kana, część widzów musiała usiąść na poduszkach ułożonych na podłodze. Zrobiły to również aktorki – jakby zwyczajnie będące w tym czasie wśród publiczności, statystyczne mamy. Tym mocniejszy był efekt, kiedy powstały i rozpoczęły rozpisany na trzy głosy, zabawny w swej zjadliwości i szczerości monolog.

 

Nawet nie trzeba planować rodziny, żeby zdawać sobie sprawę z "mrocznej" strony opieki nad upragnionymi dziećmi. Wszyscy o tym wiedzą, niektórzy znają z autopsji, a mimo to temat przeżywania macierzyństwa nigdy nie zdobędzie statusu leitmotivu podczas towarzyskich pogawędek. Prawie podświadomie spychamy na bok informacje o brudzie i zmęczeniu, żeby zrobić miejsce dla kolorowych i pachnących wizji stanu błogosławionego, a następnie szczęśliwego życia rodzinnego. Jak poświadczyły artystki, po przedsięwzięciu konkretnych kroków w stronę bobasa przyszłe mamy bardzo szybko dowiadują się, że przed nimi nie będzie bieżał baranek a nad nimi latał motylek.

 

Aktorki Teatru Kana  bezwzględnie obchodzą się z idyllicznymi wizjami przeciwstawiając im rzeczywistość z reporterską dokładnością – konsekwentnie obnażają absurdy wizji macierzyństwa lansowanej przez media i stereotypy krępujące praktycznie każde działanie mam. Momentami spektakl jest wulgarny w swojej bezpośredniości, a publiczności nie oszczędza się np. zabrudzonej przez niemowlaka pieluchy. Jednak żaden z nie do końca przyjemnych elementów nie razi, bo ma na celu uwydatnić prawdę, która nie jest przerażająca czy obrzydliwa, a jedynie bardzo smutna.

 

Przejaskrawienie rodzące wiele zabawnych sytuacji pojawia się, ponieważ na scenie widzimy kobiety praktycznie pozbawione pomocy – męża, rodziców, żadna z nich nie wynajmuje niani, a szpital czy praca (w teorii doskonale przystosowane do ich potrzeb i możliwości) nie zapewniają matkom nawet komfortu psychicznego. Nie radzą sobie, ale jednoczesnie boją się do tego przyznać w obawie, że zostaną uznane za „złe matki”. Jednak nie jest to spektakl przede wszystkim o tym, że matki są traktowanie gorzej w sensie materialnym czy społecznym. O wiele ważniejszy był wewnętrzny konflikt matek spowodowany niedorzecznymi oczekiwaniami - stawianymi przez inne matki i najbliższych. To idealizacja macierzyństwa i tabu, jakim się je obkłada, tak naprawdę doprowadzało kobiety na skraj wytrzymałości.

 

 

Zaskakujące jest to, jak bezbłędnie pod względem technicznym i aktorskim został wykonany spektakl - jeśli na premierze zaprezentowano taki poziom, to z chęcią wybiorę się zobaczyć „Projekt: MATKA”, gdy zostanie już ograny. Nic nie wzmacnia wymowy spektaklu tak, jak stworzenie scenariusza nie w oparciu o fikcję literacką, ale teksty blogerek i doświadczenia samych artystek. Jednak sceniczne matki nie osiągnęłyby takiej siły oddziaływania na publiczność, gdyby nie humor i dystans - zarówno do tematu (przecież poważnego), jak samych siebie. Staranny wybór tekstów mam, które przyznają się otwarcie do momentów załamań (np. „Macierzyństwo bez lukru”, „F jak frustratka”, czy „Manufaktura radości”), ciekawe pomysły scenograficzne, jak „zawinięcie” sceny w tetrowe pieluchy, specjalnie stworzone animacje, kampania społeczna (praktycznie nieróżniąca się od tych kojarzonych z telewizji, dlatego nie chce się wierzyć w stopień jej absurdalności) i specjalnie skomponowana muzyka, w tym do piosenki hip-hopowej. Dzięki dobrze przemyślanej oprawie ilość niełatwego tekstu wypowiadanego w mniej lub bardziej przyjemny dla uszu sposób, skupiała uwagę, a nawet domagała się odniesienia do osobistych doświadczeń - od premiery dręczą mnie wyrzuty sumienia, że w dzieciństwie nie raczyłam dotknąć szczotki bez „pensji”.

 

Najskuteczniejszą obroną przed „pieluchami padającymi na mózg” okazało się poczucie humoru i zdystansowanie od trudnej sytuacji, a skoro matki potrafią się jeszcze na to zdobyć, oznacza to chyba, że macierzyństwo jest warte poświęcenia. Mimo pieluch, zmęczenia i jedzenia na ścianach. W końcu jedna z aktorek grających w spektaklu zdecydowała się zostać mamą po raz drugi. Ten spektakl, nie odwodzący od macierzyństwa a zwyczajnie uczciwy, dzięki swojej formie i autentyczności na pewno nie prędko zejdzie z afiszy

Foto: 
Mat. prasowe

Zobacz również