Jeśli Bubliczki i Baltic Neopolis Orchestra radzą sobie dobrze z osobna, to czego spodziewać się można po wspólnym występie obu tych, jakże zróżnicowanych, zespołów? Przeładowania treści i formy czy męczącego nadmiaru energii? Ani jednego, ani drugiego.
Pomysłodawcy koncertu należą się szczere gratulacje. Występ w szczecińskim studiu S1 należy do udanych i napełniających pozytywną mocą. Połączenie folku i dźwięków orkiestry smyczkowej brzmi ciekawie, ale przynosi również inną korzyść: oswaja publiczność z muzyką kojarzoną głównie z instytucją.
W związku z tym, że muzycy mają zwyczaj się spóźniać, musieliśmy przez kwadrans na nich czekać, ale w przypadku pokaźnej liczby składu (dziewiętnaście osób!) można wyrozumiale puścić obsuwę płazem. Ta artystyczna niepunktualność zawsze będzie dla mnie ogromną zagadką i czuję, że nigdy nie pojmę czemu spektakl może zacząć się o ustalonej godzinie, a koncert nie.
Pozostając w klimacie narzekania i kręcenia nosem (Poland. Come and complain. - oto my!), warto w tym momencie przerzucić uwagę na publiczność. Nasza szczecińska widownia całym sercem kocha Bubliczki, to naprawdę widać – nie można odmówić jej entuzjazmu i energii . Podczas czwartkowego wydarzenia pojawił się problem „gryzącej” sceny, ale chyba wszyscy podświadomie mamy w pamięci zwrot „nie bądź taki hej do przodu” i w przypadku koncertu niepotrzebnie bierzemy go sobie do serca.
Publiczność chętnie tupała nogą (kto umie opanować się przy bałkańskich dźwiękach?), ale większości trochę zabrakło śmiałości do kręcenia nią. W tym wypadku większą połowę winy (humanistyczne proporcje) można zrzucić na miejsce. Studio S1 niestety lekko krępuje i ogranicza w kwestii tańczenia. Ciężko traktować to jak zarzut – przestrzeń radiowa nigdy nie dorówna klubowej i festiwalowej, jeśli chodzi o swobodę i otwartość publiczności, ale nadrabia jakością dźwięku i kameralnością. Mateusz Czarnowski, lider Bubliczek, powiedział pomiędzy numerami, że brakuje alkoholu i papierosów, i chyba miał rację, bo dobra muzyka jest niezłym przyczynkiem do wieczornej celebracji dnia i lekkiego zapomnienia się.
Przyjemnie było usłyszeć „Karczmareczko Godna” i „Abo mnie zabijo” w wersji wzbogaconej instrumentalnie. Aranżacje stworzone z myślą o występie (mam nadzieję, że występach) z Baltic Neopilis Orchestra zadziwiają prostotą w dobrym tego słowa znaczeniu. Bałam się przekombinowania – Bubliczki pieszczą ucho słuchacza wystarczająco, można mieć wrażenie, że nic już nie trzeba dodawać. Dobrze było również zetknąć się po raz kolejny ze świetną szczecińską orkiestrą, której obecność być może skłoniła niektórych do refleksji nad zacieraniem się granic pomiędzy gatunkami muzycznymi, które można dobrze i profesjonalnie połączyć. Nowe aranżacje znanych kawałków zespołu Bubliczki robią ogromne wrażenie i mam nadzieję, że to nie ostatni tego typu koncert. Wzmocnienie znanych numerów o skrzypce, altówki, kontrabas i wiolonczele dało niesamowity efekt.
Na koniec warto wspomnieć o tym, że podstawą dobrego występu jest świetny kontakt z publicznością. W tym przypadku lider Bubliczek naprawdę dobrze poradził sobie z zadaniem, nie zapomniał o przedstawieniu przybyłym na koncert członków zespołu i orkiestry, wspomniał również o autorze tekstów i zachęcał widownię do entuzjastycznych reakcji. Co ciekawe, Bubliczki po raz pierwszy zagrały na żywo nigdy wcześniej nie grany numer z płyty „Trubalkan”, co potwierdza, że mieliśmy w czwartek do czynienia z wydarzeniem wyjątkowym. Michał Czarnowski zagrał na łyżkach kuchennych zabranych babci i chyba to powinno poprowadzić relację do końca: muzyka w Szczecinie ma się świetnie.