Na kilka tygodni po zakończeniu wrocławskiego Festiwalu Jazz Nad Odrą, kilka przed nagrywaniem płyty z zespołem K.R.A.N. udało mi się spotkać z Tomkiem Licakiem. O festiwalu, jazzie, Szczecinie i nie tylko przeczytacie niżej. Serdecznie zapraszam!
SzczecinGłówny: Dziś spotykam się z młodym zdolnym muzykiem jazzowym rodem ze Szczecina.
Tomek Licak: Oj, nie przesadzaj!
Mieliśmy się zobaczyć przy okazji Światowego Dnia Jazzu [30.04 - red.], jednak widzimy się nieco później.
W Światowy Dzień Jazzu wszyscy muzycy i dziennikarze odpoczywają. Od jazzu zwłaszcza! (ze śmiechem)
Kiedyś Miles Davies powiedział “if you have to ask what it [jazz] is, you'll never know”. Czym jazz jest dla Ciebie?
Tak naprawdę jest to coraz szersze pojęcie i ciężko zdefiniować, co to jest. Poza tym, jest wiele koncepcji jazzu. Inny jest w Polsce, inny w Stanach, czy Skandynawii. Tak naprawdę każdy ma swój pomysł. Oczywiście korzenie jazzu są w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej. Sami Amerykanie mówią, że to jest ich jedyna rdzenna forma twórczości znana na szeroką skalę. Myślę, że jest to dość krzywdzące stwierdzenie, bo działo się tam wiele innych rzeczy. Przecież cała popkulura tam się narodziła, ale generalnie jazz jest wręcz amerykańską muzyką ludową. Od tych korzeni się nie odcinam. Gdybym miał powiedzieć, co to jest jazz, to wymieniałbym elementy muzyki powstałej tam na przełomie XIX i XX wieku. Każdy muzyk sam się zastanawia, czym ta muzyka dla niego jest. Dla mnie to cały światowy dorobek. Biorę pod uwagę wszystkie rzeczy, które działy się w związku z tą muzyką w różnych zakątkach globu - jazz polski, niemiecki, francuski czy jakikolwiek inny. Dzisiaj jest to dziedzictwo światowe, nie można powiedzieć, że jest to w większym stopniu czyjś wkład. Każdy muzyk wkłada w tę muzykę trochę siebie i na tym to polega. Dzieje się tak, bo jest to muzyka związana z improwizacją, emocjami, duchowością, która wszędzie jest trochę inna. Każdy człowiek jest inny, w związku z tym jest to muzyka wielobarwna, ponieważ nie chodzi w niej o interpretację, tylko o twórczość. Każdy muzyk jazzowy jest jakby zobowiązany do tworzenia, dzięki czemu jazz jest tak różnorodny. Dlatego też cieszę się, że jest Światowy Dzień Jazzu, że ta muzyka ma swoje miejsce. Poza tym trzeba też wiedzieć, że jazz od zawsze czerpał z innych form sztuki - malarstwa czy filmu, ale także na wiele rzeczy wpływał. Pamiętajmy ile muzyki filmowej - chociażby polskiej - było komponowanej przez muzyków jazzowych: Komeda, Duduś Matuszkiewicz i inni. Jazz jest dziedziną interdyscyplinarną, która czerpie inspiracje z każdej strony. Dzisiaj odchodzi się trochę od używanego wcześniej pojęcia jazzu, bo jeśli chciałoby się określić, czym jest, trzeba by szukać w amerykańskich korzeniach, natomiast dzisiaj to jest muzyka tak różna od owych korzeni, że ciężko stwierdzić, iż muzyka grana przez współczesnych improwizatorów to jest jazz. To muzyka improwizowana opierająca się na twórczości w danym momencie, tworzona w danej chwili. Jej elementem charakterystycznym jest brak powtarzalności momentów. Zależy bardzo od miejsca, jego atmosfery, ludzi, z którymi grasz, pogody.
Trochę teorii już znamy, teraz z nieco innej strony: Jesteś stąd, ze Szczecina. Dorastałeś tutaj, uczyłeś. W którym momencie pomyślałeś o graniu jazzu, który - nie oszukujmy się - nie jest muzyką bardzo popularną? Rodzice zaciągnęli Cię do szkoły muzycznej, czy sam odkryłeś jakąś starą płytę na strychu?
Do szkoły muzycznej nigdy nie chodziłem, grałem natomiast w Pałacu Młodzieży w big bandzie, który niestety ostatnio przestał funkcjonować. Była to świetna inicjatywa, zresztą w wielu miastach w Polsce takie big bandy, orkiestry były elementami przyciągającymi młodzież, można tam było dostać instrument, zacząć grać i się rozwijać. W takim big bandzie zaczynałem swoją przygodę. Później trafiłem do Sylwka Ostrowskiego, u którego się miałem okazję uczyć się przez trzy lata. Ściągał do Szczecina bardzo wielu różnych muzyków ze światowej sceny, nawet postaci historyczne, na przykład Billego Harpera. Przynajmniej raz w miesiącu ktoś przyjeżdżał do Szczecina. Faktycznie, nie było tu zbyt wielu muzyków, ale było skąd czerpać inspiracje. Potem, po szkole średniej wyjechałem do Danii.
Właśnie, dlaczego obrałeś kierunek na Skandynawię? Przecież mamy w Polsce na przykład katowicki wydział jazzu.
Do duńskiego Odense jest trochę bliżej, niż do Katowic.
Pragmatyk.
Trochę tak. Często nie doceniamy tego, że Szczecin jest takim oknem na zachód. To powoduje, że się wyludnia. Młodzi ludzie często wyjeżdżają z miasta, ze względu na bliskość zachodu. Chociażby Berlina, który jest w tej chwili jedną ze stolic europejskiej kultury. Osoby z nią związane wyjeżdżają tam. Jeśli chcesz tworzyć, musisz być tam, nie możesz siedzieć sobie z grupą znajomych i robić w swoim pokoju czegoś przez ileś lat. Musisz działać na zewnątrz. Inaczej nie ma szansy na rozwój. Zresztą sam o tym wiesz, jeździsz na koncerty po całej Polsce, nie siedzisz w jednym miejscu. Dzisiaj tak się żyje, kulturę pojmuje się globalnie. Dlatego ze Szczecina bardzo wielu muzyków zawsze wyjeżdżało. Jeszcze przed tym, jak zaczynałem się uczyć w Odense, miała miejsce ogromna fala emigracji muzyków. Wyjeżdżali czy to do Katowic, czy gdzieś indziej w Polsce. Tomek Dąbrowski (trębacz), który wyjechał do Stanów, tam się uczył i teraz wrócił do Szczecina, czy Jola Szczepaniak, która była w Berkley, także wróciła po latach. Jest kilka takich osób, ale po większości nie ma tu śladu. Bycie tym “oknem” jest dla Szczecina problemem, bo coraz więcej osób z tego okna korzysta, w związku z tym ciężko jest muzyków tutaj utrzymać. Są jednak czynione kroki, by zostawali. Chociażby wydział jazzu w Szkole Muzycznej, czy Akademia Sztuki. Może się zdarzyć tak, że środowisko muzyczne będzie miało dobry grunt. Problemem jest też fakt, że ci muzycy nie mają potem gdzie grać, ponieważ przez długi okres nie było w Szczecinie małych koncertów na co dzień i publiczność się od tego odzwyczaiła. Teraz publiczność kształtuje się na nowo i coraz więcej osób chce chodzić na te koncerty. My, muzycy żyjemy z tego, że gramy, że ludzie przychodzą nas posłuchać.
Wyjechałeś do Danii, poznałeś wielu muzyków, z wieloma też współpracowałeś i ostatnio - trzeba się pochwalić i być dumnym - ze swoimi kolegami - Radkiem Wośko [również szczecinianinem – red.], Carlem Wintherem i Martinem Buhlem wygraliście 49. Edycję Jazzu Nad Odrą.
Udało się wygrać, to bardzo duży sukces. Radek z Carlem i Martinem jeszcze jako trio brali udział w zeszłym roku w Jazzie Nad Odrą. Dołączyłem do tego zespołu teraz i “odpaliło”. Festiwal był tego zwieńczeniem. W zespole panuje świetna atmosfera, gramy swoje kompozycje. Wiele osób po koncercie finałowym mówiło nam, że było słychać tę energię, że dobrze się razem czujemy.
To teraz konkret: wygraliście, będzie jakaś trasa?
W listopadzie tego roku będziemy grać dużą trasę i nagrywać płytę. Zaraz zaczynamy przygotowywać nowe kompozycje specjalnie dla tego zespołu. Oczywiście chciałbym, żebyśmy zagrali w Szczecinie. Nie widzę innej możliwości, w końcu połowa składu jest stąd. Przed Festiwalem graliśmy w Bramie Jazz Cafe. Z Radkiem znamy się bardzo długo i graliśmy w wielu różnych projektach. On miał taki okres w życiu, że studiował medycynę. Skończył ją nawet z całkiem dobrym wynikiem, ale stwierdził, że chce się zająć muzyką. Traktował to bezkompromisowo, dlatego osiągnął to, co osiągnął. Dostał się ostatnio na uczelnię w Nowym Jorku razem z Karoliną Śmietaną. Radek ma specjalnie przyjechać ze Stanów na nasza trasę. Cieszę się, że udało nam się zbudować taki zespół. Carl jest pianistą, który wygrał większość europejskich konkursów. Jest gościem grającym na całym świecie i to, że chce z nami grać, bardzo dużo dla nas znaczy. Za to Martin studiuje w Berlinie. Myślę, że pomimo, że każdy z nas będzie mieszkał w przyszłym roku w innym miejscu na świecie, to dzieje się świetnie. Takie zwycięstwo otwiera bardzo dużo drzwi. Dostaliśmy już zaproszenie na kilka dużych festiwali w kraju. Jazz Nad Odrą jest w tej chwili najbardziej prestiżową imprezą w Polsce, a warto jeszcze wspomnieć, że nasze zwycięstwo nie jest pierwszym szczecińskim akcentem, ponieważ w 1979 roku zwyciężył Marek Kazana. To świadczy też o tym, że z naszego miasta pochodzą ludzie, którzy coś znaczą w jazzie.
Wywołujesz kolejny powód do pochwalenia się, bo przecież obecnie pracujesz nad materiałem z Markiem.
Chcemy, żeby płyta miała premierę jak najszybciej. Póki co, jesteśmy na etapie miksowania nagrań. Jest to muzyka zupełnie improwizowana. Jest tam kilka szkiców Marka. Fajnie, że udało się go wyciągnąć z podziemia. Będziemy działać, także to doświadczenie również jest dla mnie ważne.
Przed nami leżą cztery płyty, na których słychać Twój saksofon. W jazzie jest chyba bardzo popularne, żeby muzycy nagrywali bardzo dużo w różnych składach. Możdżer na przykład jest wymieniany jako współtwórca ponad setki płyt, Ty masz na swoim koncie już kilka. Z czego to wynika?
Wartość tej muzyki tworzy się przez różnorodność, która wynika głównie z tego, że gra się z różnymi ludźmi w różnych składach. Jak posłuchasz wszystkich płyt Możdżera, to na każdej gra trochę inaczej, jest to trochę inna muzyka. Na jednej płycie ma charakter łagodny, na innej bardziej zdecydowany. Będąc muzykiem jazzowym spotykasz się z innymi muzykami i jeśli jesteś na pewnym poziomie, to dosyć łatwo jest z nimi współpracować.
Powiedz jeszcze, jakie są z Twojej perspektywy różnice pomiędzy życiem muzyka u nas a życiem w Danii?
To bardzo szeroki temat. Jest inaczej. Ale z drugiej strony wszędzie trzeba dużo zabiegać o swoje, trzeba dużo grać. Jeśli jesteś muzykiem, to nie warto siedzieć w domu, cały czas ćwiczyć i marzyć, że kiedyś osiągniesz jakiś poziom, czy będziesz gwiazdą. Nie można o tym myśleć, tylko robić swoje. Gdybym mógł grać przez cały rok, to bym to robił. To jest najlepsza droga rozwoju. Niestety w Polsce nie wszyscy to rozumieją. Nie warto myśleć o tym, że nie mam z kim grać, gdzie jest miejsce mojej twórczości. Trzeba codziennie pracować i iść do przodu. Nie zawsze jest tak, że czujesz rozwój, ale jeśli tego nie robisz to jest tylko gorzej.
A czym zajmujesz się poza muzyką?
W tej chwili uczę saksofonu i przedmiotów teoretycznych na wydziale jazzu w Zespole Szkół Muzycznych w Szczecinie. Za chwilę jadę do Goleniowa, gdzie uczę muzyków z orkiestry Wood & Brass Band. Oprócz tego uczę języka duńskiego w pobliskiej szkole językowej. Będąc tutaj muszę robić wiele rzeczy, by móc realizować swoje projekty i czasami brakuje mi czasu na ćwiczenie, na rozwój. Maj jest takim okresem, kiedy nie wiem, za co się chwycić, a będzie się działo jeszcze więcej. Wiem, że od sierpnia zaczynam dwuletnie studia w kopenhaskim Rytmisk Musikkonservatorium, które jest bodaj jedynym konwersatorium w Europie, gdzie jest tylko wydział muzyki rozrywkowej.
Wydaje mi się, że jedyną rzeczą, której mogę Ci życzyć jest czas!
Tak, jakby się udało, to jeden dodatkowy dzień by się przydał. Jednak staram się nie przejmować małą ilością czasu, tylko wykorzystywać każdy moment.