...songwritingu w Polsce, kulisach powstania jego debiutanckiej płyty, uciekaniu od cywilizacji i nie tylko rozmawialiśmy po jego koncercie w szczecińskim Free Blues Clubie.
Szczecin Główny: Kiedy czytałem rozmowy z Tobą, utkwił mi szczególnie jeden zwrot: "pasjonuje mnie słowo". Piszesz, śpiewasz po polsku, co nie jest sztuką łatwą, albo przynajmniej tak to wygląda, kiedy spojrzy się na polskich artystów.
Leski: Słowo pasjonowało mnie od zawsze, a zwłaszcza zabawa nim. Moja przygoda z muzyką rozpoczęła się od hip-hopu, którego słowo jest przecież kręgosłupem. Później kiedy nauczyłem się grać na gitarze, a moje fascynacje poszły w stronę folku i jazzu zapomniałem nieco o roli tekstu i skoncentrowałem się na dźwiękach. Przypomniały mi o niej warsztaty z Elżbietą Zapendowską i Andrzejem Głowackim 4+ w Nowogardzie. Czwórka z plusem oznaczała najlepszych tuzów słowa, takich jak: Młynarski, Wołek, Przybora czy Osiecka. Zacząłem inaczej patrzeć na relacje słów i nut. Sporo czasu zeszło mi jeszcze zanim wybrałem się na pierwszy festiwal autorski żeby sprawdzić pióro ale już wtedy zrozumiałem jakie to ważne. Ludzie nie biorą dzisiaj odpowiedzialności za wypowiadane słowa, a przecież właśnie dzisiaj, kiedy technologiczne rozwiązania pozwalają na ich rejestrację w niemal bezgranicznym wymiarze, powinni.
Uczepię się na moment rapu. Kiedy przeczytałem o Twojej fascynacji tym gatunkiem, od razu przypomniała mi się rozmowa ze Skubasem, dla którego ten gatunek także był istotny. Pamiętasz, dzięki czemu/komu się tym zainteresowałeś?
Po prostu. To był taki czas. Wpadły mi w ręce kasety takich grup jak Beastie Boys, Dog Eat Dog, House of Pain i złapałem zajawkę. Jeździłem na deskorolce, nosiłem bluzę Santa Cruz i białe Etniesy. Piękne czasy!
Wróćmy jeszcze do Nowogardu i warsztatów. Powiedziałeś, że dużo Ci dały. Wychodzi na to, że polskiej scenie i nam, słuchaczom, także. Wasz "miot" [m.in. Mela Koteluk, Alicja Janosz, Tomek Makowiecki - przyp. red.], jeśli mogę tak to ująć, całkiem nieźle sobie teraz poczynia. Nie tylko warsztaty Was łączą, ale wspólnym mianownikiem jest też to, że sami piszecie swoje piosenki, co przecież oczywistą rzeczą nie jest.
Warsztaty w Nowogardzie traktuję w kategoriach strategicznych punktów na mapie życia, a co do pisania własnych rzeczy… Myślę, że to jest kwestia tego o co komu w muzyce chodzi. Nie myślałem nigdy o sobie w kategoriach wokalisty, gitarzysty, kompozytora czy tekściarza z osobna. Kręci mnie synergia tych elementów. Nie wykluczone jednak, że któraś z tych ról osobno przyniesie mi kiedyś jeszcze większą satysfakcję.
Najpierw był "Zaczyn". Pokazałeś się, odsłoniłeś. Niedługo później debiut. Spodziewałeś się, że tak szybko znajdziemy na sklepowych półkach Twój debiut?
Nie sądziłem, że „Zaczyn” tak szybko uruchomi maszynę do spełniania marzeń choć zanim jeszcze rozpocząłem prace w studio wiedziałem, że stawiam wszystko na jedną kartę. Nie chciałem pracować na pół gwizdka. Nie potrafię tak. Ostatnie 10 lat spędziłem na etacie w korporacji, a muzyka była dla mnie jedynie formą higieny duchowej. Górę brał pragmatyzm choć pod skórą wrzało. Dziś kiedy na karku mam kredyt i zobowiązania rodzinne odwracam wszystko do góry nogami i wracam do szczeniackich czasów, kiedy marzyłem tylko o jednym - o muzyce. Musiałem spróbować. Długo czekałem na tę płytę.
Zauważyłem ciekawą prawidłowość. Zarówno Ty jak Cohen zadebiutowaliście późno. Ten jegomość, prócz powtarzanych w kilku wywiadach Benów Howardów i Angusów Stone'ów, miał na Ciebie jakiś wpływ?
Musiał mieć wpływ, bo tata na okrągło go słuchał ale "Splot" wyrósł z nieco innego kosmosu.
W rozmowach mówiłeś, że część utworów ma kilka lat, niektóre powstały w parę chwil, tuż przed wejściem do studia. Pomysły kiełkowały latami, zbierałeś doświadczenia, historie?
Nie wiele zostało tych bardzo starych. Kiedyś do nich wrócę. Bardzo długo szukałem muzyków i sposobu na realizację pewnego muzycznego założenia. Było nim połączenie anglosaskiego folku z polskim tekstem oraz kontrastujących ze sobą brzmień, np. banjo i elektroniki. Historii nie szukam. Obserwuję i słucham. Przychodzą same.
Szukałeś, aż znalazłeś. Potem trzeba było zarejestrować materiał. Zgrupowanie w chatce z dala od cywilizacji, potem nagranie również w miejscu na uboczu. Ta ucieczka od cywilizacji odcisnęła się na brzmieniu. Jak wyglądała praca? Stara szkoła i „setka"?
Mieszkam na uboczu więc jest to dla mnie dość naturalne środowisko ale zgrupowanie musiało się odbyć "z dala od szosy”! Codzienność potrafi rozjechać walcem! Odbyło się ono w Młynie w Trudnej, którego właścicielem jest mój kolega. Środek lasu. Idealnie. Bez zasięgu, bez internetu, bez chaosu. Było magicznie. Później sesja w Studio w Lubrzy. Okazuje się, że to również Młyn. Mieliśmy dwa dni więc w grę wchodziła tylko tzw. setka. Każdy miał swój kąt. Nie widzieliśmy się. Łączyły nas słuchawki. Oczywiście były dogrywki i poprawki ale energia jest zarejestrowana na żywca!
Po Twoim koncercie rozmawialiśmy o producentach w Polsce. Dlaczego wybrałeś Miłosza, co takiego do "Splotu" wniósł?
Miłosz Wośko jest świetnym pianistą i świetnie obsługuje syntezatory analogowe. Wyszło to w bardzo naturalny sposób. Chciałem żeby został współproducentem, bo nadajemy na podobnych falach muzycznych. Poza tym potrzebowałem kogoś z dystansem, którego mi jako autorowi czasem zwyczajnie brakuje.
Od kilku lat w Polsce wraca moda na songwriting, czy może dokładniej pisanie i granie własnych piosenek (język polski jest chyba uboższy od angielskiego pod względem nazewnictwa niektórych działań). A może nazwać to po prostu piosenkarstwem autorskim? Peter J. Birch zjeżdża Polskę wzdłuż i wszerz kolejny sezon, i wydaje płytę Fismoll wydał przed chwilą swoją drugą, Skubas przez kilka tygodni okupował pierwsze miejsce w LP3. Myślisz, że ludziom przejadły się muzyczne wydmuszki?
W polskiej muzyce dzieje się bardzo dobrze! Do głosu dochodzi pokolenie ludzi otwartych i dysponujących narzędziami, których kiedyś nie było. Poza tym ludzie są bardziej wymagający, bo mają dostęp do wszystkiego. Poprzeczka jest wyżej, choć plastiku wciąż nie brakuje.
Niektórzy ludzie po prostu to lubią i tyle. Dla mnie ciekawym jest to, że w Polsce pomimo całkiem dużej mody na elektronikę i komputery, wracamy do rdzennego brzmienia, całego stylu vintage, szmeru taśm, niedoskonałości w nagraniu, wokalu, celowo nieedytowanych potknięć na sesjach. Zaczynacie powrót do przeszłości?
Vintage zawsze będzie źródłem inspiracji, a przyszłość w jakimś sensie wariacją na temat przeszłości. Tak, wracamy do przeszłości.
Dokąd to nas może zaprowadzić? I dokąd zaprowadzi Leskiego?
Nie wiem. Cała magia w ruchu!