Komunikat o błędzie

Deprecated function: Function create_function() is deprecated w views_php_handler_field->pre_render() (linia 202 z /var/www/d7/sites/all/modules/views_php/plugins/views/views_php_handler_field.inc).

Z Mariką o...

...relacjach międzyludzkich i ich istotności w życiu, przemyśle cukierniczym, współpracy z muzykami, których zaprosiła do pracy nad swoją ostatnią płytą, kolejkach po koncertach i nie tylko rozmawialiśmy na kilka tygodni przed jej występem w nowo powstającym szczecińskim klubie - Rotundzie Północnej. Artystka uświetni otwarcie Rotundy 16 kwietnia.

Szczecin Główny: Co jest dla Ciebie najważniejsze w życiu?

Marika: Życie. Chciałabym być najlepszą wersją siebie i przeżyć je najlepiej jak tylko będę w stanie, ponieważ wierzę, że jest ono po coś i czegoś ma mnie nauczyć. Wszystko, co mi się przydaża, ma coś na celu. Ludzie mają znaczenie. Życie jest rodzajem ćwiczebnej planszy, na której mam za zadanie czegoś się o sobie i świecie dowiedzieć.

 

Jesteś w dalszym ciągu na etapie poszukiwania? A może czujesz podskórnie tę najważniejszą wartość?

Najważniejsza jest Miłość. Najistotniejsze rzeczy dzieją się na styku, czyli w relacji. To co się wydarza między mną, a ludźmi z którymi żyję. W tym kontekście najwyższą formą relacji w jaką można wejść jest miłość. Nie mam na myśli tylko jej damsko-męskiej odmiany. Chodzi mi o formę obcowania z ludźmi. Przejawia się ona bardzo różnie. Czasami bardziej ciąży ku przyjaźni albo szacunkowi, sympatii czy współczuciu. Odbieram to jako różne formy miłości i to wydaje mi się w życiu najważniejsze. Wiadomo, że nie zawsze się to udaje wyagzekwować od siebie, ale od pewnego czasu myslę, że to usiłowanie i relacje są najistotniejsze.

 

Przechodząc do „Marty Kosakowskiej”, można mówić o tej płycie, jako powtórnym debiucie w Twoim wykonaniu?

Firma cukiernicza dajmy na to “Słodka Beata” wypuszcza na rynek produkt i jest on ciastkiem. Ludzie przyzwyczajają się do tego, że to ciastko jest właśnie takie a nie inne, że ma dwa herbatniki i w środku jakiś krem. Kiedy to ciastko postanawia z dnia na dzień zostać pączkiem, to można mówić o wprowadzeniu zupełnie nowego produktu. Oba są słodkie i służą ludzkiej przyjemności. Konsument ciastka może być zadowolony z posiadania pączka. Prawdą jest jednak, że nie jest to już ciastko. Przepraszam za tę fatalną metaforę, ale pozwoliła mi zebrać myśli i z całą stanowczością mogę stwierdzić, że jest to mój powtórny debiut. Transformacja podmiotu lirycznego jest głęboka. Głos, który teraz wysyła komunikat ku odbiorcy jest z wielu względów inny niż ten, który inicjalnie ów komunikat nadawał. W związku z tym ludzie przyzwyczajeni do wcześniejszej formy, czyli „ciastkowości” mogą pomyśleć, że chcą dalej jeść ciastko a nie pączka, natomiast inna część ludzi bardzo się ucieszy, że stałam się pączkiem (śmiech). Jedni chcą jeść tylko pączki. Inni od jakiegoś czasu już dość mieli ciastek.

 

Pytając o powtórny debiut chciałem nawiązać do relacji, o których mówiłaś wcześniej. Jesteś w stanie powiedzieć, która relacja z gośćmi zaproszonymi przez Ciebie do współpracy była dla Ciebie najważniejsza?

Niektóre z nich były trudne, to też sprawia, że są ważne. Istnieje wiele modeli współpracy, niektórzy mają lekkie podejście – wysyłają sobie zwrotki mailami I potem puszczają stosowny przelew. Ode mnie i od osoby, którą zapraszałam do piosenki ta współpraca wymagała dużo więcej. Nie tylko chodzi mi tu o pokonane kilometry, ale również o pokonanie pewnego rodzaju ukrycia, z którego trzeba było wyjść. A to ukrycie i jego ściany są bardzo trudne do przeskoczenia. Jako słuchacz wymagam od artysty, że on powie mi coś co będzie cholernie prawdziwe, coś co nie przyszło mu łatwo, bo on to naprawdę przeżył, to nim wstrząsnęło. W związku z tym oczekuję też tego od siebie i moi goście mają podobnie. Chociaż może to ja mam taki ciężar gatunkowy, że nie udało się ze mną napisać piosenek o rzeczach lekkich, tylko zawsze uderzałam z grubego kalibru. I trzeba było wyciągnąć kawał serca na dłoni. Po części jesteśmy przyjaciółmi, ale z niektórymi ta znajomość była świeża, w związku z czym niektóre rodzaje barier trzeba było przełamać. Nie mam na myśli jakichś nieistotnych barier, które znikają po wypiciu z drugim człowiekiem wódki. Musieliśmy w realu, zupełnie na trzeźwo stanąć przed sobą i się odkryć, co jest bardzo wymagające, w szczególności dla artystów z jakimś juz doświadczeniem I dorobkiem. Bardzo często budujemy poczucie wasnej zawodowej wartości na opinii innych osób. Wydaje nam się, że jesteśmy fajni nie dlatego że naprawdę jesteśmy fajni, tylko dlatego, że zrobiliśmy coś, co ludzie uznali za fajne i dzięki fajności tej rzeczy my też tacy jesteśmy. Przecież jest inaczej. Po angielsku łatwo to wytłumaczyć. Osoba zajmująca się publiczną działalnością, kiedy myśli w ten sposób z „human being” staje się „human doing”. Jeśli zrobisz piosenkę podobającą się ludziom, to zaczynasz myśleć, że musisz napisać następną równie dobrą, bo jak nie, to ci wszyscy ludzie kopną cię w dupę. Mówię Ci to rozbrajająco szczerze, ale to jest plaga wśród artystów. Bardzo wiele osób tak ma. Stąd wynika strach przed „klątwą drugiej płyty”. Jeśli z pierwszą się udało, to taki artysta jest zestresowany, że słuchacze odejdą i powiedzą „ten człowiek jednak nie ma dla mnie wartości, którą sobie po nim obiecywałem”. Wracając do gości – trudno jest z tego wszystkiego się rozebrać. Stanąć jak dziecko. Z taką świeżością I otwarciem. Jeśli się to zdejmowanie masek nie uda, to nie spotykają się dwa bijące serca, tylko dwa wizerunki, dwie firmy. Trzeba się odważyć! Oprócz megalomanii, jest też niedowartościowanie, z którym musimy się uporać. Bo jesteśmy cholernie ambitni I ciągle czujemy, że stać nas na wicej i że to jeszcze nie to, że na razie to jestesmy ciency. Bywamy wobec siebie bardzo krytyczni. Dwa bieguny, które tak bardzo w nas polaryzują. Na tym polega trudność napisania wartościowego duetu i w tym znaczeniu wszystkie były dla mnie bardzo angażujące. Gooral zawezwał mnie do Bielska-Białej, gdzie w wielkiej chacie nagrywaliśmy numer. Nie parzyliśmy sobie porannego espresso w studiu w Warszawie nagrywając potem cośtam przez dwie godzinki ,  zezując na facebooka. Odcięcie, cisza, góry, las, dzikość, życie.  Bardzo intensywnie czuję duet z Buslavem. Duetujemy nie tylko wspólnie śpiewając. Jego saksofon pojawia się na moich koncertach, a na płycie w utworze „1000 lamp”. To jest człowiek, który mnie najlepiej zna spośród gości na albumie. To jest najmocniejsze, a równocześnie najbardziej komfortowe. Im ludzie lepiej się znają, tym więcej mogą sobie powiedzieć i nie muszą wykonywać rytualnego tańca, w trakcie którego otrzepują się ze zbędnych przygwizdów.

 

Powiedziałaś, że odkrycie jest bardzo wymagające. Nie bałaś się sama odkrywać się przed wszystkimi tak intymnym zwierzeniem?

Jasne, że tak. Konsekwencje tego, czego się obawiałam, następują. To jest strach przed wizją rzeczywistości, którą opierasz na jakiejś zasadzie prawdopodobieństwa i którą generujesz w głowie. Ta wizja polega na tym, że świat się z Ciebie śmieje, opluwa Cię, odrzuca i dworuje sobie z twojej delikatności i prostoty. Oczywiście w trakcie nagrań i przed publikacją materiału ten strach mnie łapał. Bałam się tej rzeczywistości, ale potem pomyślałam, że to jest projekcja i jakieś prawdopodobieństwo odrzucenia, owszem, istnieje, lecz kto nie ryzykuje ten nie pije szampana. Znacznie więcej mogę zyskać niż stracić. Poczułam, że jeśli istnieje szansa że to moje wyznanie zostanie przyjęte, a nie odrzucone, to uchwycę się tej szansy i tego pragnienia spotkania się z ludźmi, którzy też są czuli i delikatni i którzy dzięki temu, że pokażę, że też taka jestem, poczują się dobrze w swojej skórze. No i się spotkamy.

 

Na początku mówiłaś o pączkach i ciastkach.

To było głupie.

 

Wcale nie, bo teraz wspomniałaś o pozytywnej energii. Na koncertach czy spotkaniach z fanami czujesz, że swoimi piosenkami wsparłaś tych ludzi, dałaś im siłę?

Odpowiedź brzmi: tak!

 

Doświadczyłaś sytuacji, w której ktoś Ci się zwierzał, dzielił swoimi troskami i czułaś że to wszystko ma sens?

Czuję się nieuprawniona do tego, by opowiadać historie, które słyszałam, bo były przeznaczone dla mnie i zostały mi wyjawione trochę jak przyjaciółce mimo, że ludzie, którzy opowiedzieli mi je, widzieli mnie często po raz pierwszy. Działa wtedy zasada, którą uświadomiłam sobie dopiero teraz. W momencie, kiedy międlimy temat, nad którym nie potrafimy przejść do porządku dziennego, jesteśmy w tym cholernie sami. W tym znaczeniu, że nawet kiedy usiłujemy o tym światu opowiedzieć, próbujemy radzić się kogoś, oczekujemy wsparcia I je otrzymujemy, nie mniej jednak nikt nie zrobi nam lobotomii i nie wyjmie z głowy tych myśli. To jest praca, którą musimy wykonać w pojedynkę. Piosenki często pomagają. Z  tego co wiem, moje piosenki bywają często opatrunkiem na jakiś rodzaj bólu i dają ludziom wiarę, siłę i nadzieję. Jakoś ich koją. Ich samotność nie jest tak dotkliwa i mają poczucie kontaktu z kimś, kto im towarzyszy. To jestem ja, oczywiście niczego nieświadoma, bo nagrałam te piosenki jakiś czas temu. Tylko w tej kwestii czas w formie liniowej, jak chcemy go widzieć, nie ma znaczenia. Jestem ze słuchaczami kiedy coś przeżywają. Potem przychodzą do mnie po koncertach płacząc. Ostatnio słyszałam, że z kimś rodziłam córkę, czy że komuś się rozwaliła rodzina i że pomagam to przetrwać. Te sytuacje oczywiście przekraczają moje kompetencje, bo nie jestem psychoterapeutą. Nie jestem w stanie słysząc taką historię powiedzieć co ktoś ma zrobić. Jestem zawsze zakłopotana i towarzyszy mi pewien rodzaj szoku. Widzę Ciebie Kobieto, Mężczyzno, po raz pierwszy w życiu, a Ty mi opowiadasz taką rzecz, którą się wyjawia komuś totalnie najbliższemu. Czym ja sobie na to zasłużyłam? Przecież nie uczestniczę w Twoim życiu.

 

Może łatwiej jest o czymś takim powiedzieć osobie, której się osobiście nie zna, ale która w ten określony sposób Ci towarzyszy, niż ludziom, z którymi przeżyło się fizycznie jakieś zdarzenie?

Może tak być. To mi się zdarza i po tej płycie tworzą się ogromne kolejki po koncertach. Zespół grzecznie wtedy czeka, bus stoi zapakowany, a my nie możemy jechać do hotelu, bo Mariczka stoi na posterunku, a miały być tylko zdjęcia i autografy. Okazuje się, że są opowieści, śmiech, łzy. Wydaje mi się, że trochę nieświadomie, ale na to się pisałam tworząc taką a nie inną płytę. Ze dwa razy słyszałam coś uszczypliwego, natomiast moje obawy, że zostanę wyśmiana, nie potwierdziły się. Rzeczywistość wykreowana przeze mnie ze strachu - nie istnieje. Nastąpiła inna, której nie wymyśliłam. Właśnie ta, o której rozmawiamy. Nigdy by mi to do głowy nie przyszło, a to jest. Te drobne spotkania po koncertach zamieniły się w to, o czym powiedziałam. Nie wyobrażam sobie odrzucać ludzi i ich opowieści. Jest to dla mnie trudne. W sumie chciałam tylko pośpiewać swoje piosenki, a nie być swego rodzaju konfesjonałem  ale z drugiej strony czuję ogromną wdzięczność wobec ludzi, którzy przychodzą, żeby posłuchać mojej lękliwości, moich  pytań i wątpliwości, a w dodatku kupują to i biorą ze sobą do domu. To dla mnie błogosławieństwo. Fakt, że biorą te moje rzeczy i dźwigają powoduje, że sama chcę brać ich ciężary. To jest właśnie to, o czym chciałam Ci powiedzieć przy pierwszym pytaniu. Najistotniejsze są dla mnie relacje, jakiś rodzaj wzajemności. Nie można tylko umówić się na jedną formę, trzeba uczestniczyć w tym w pełni. Nie mogę powiedzieć „Dobra, ja się wygadałam. Wy teraz to kupcie i przyjdźcie na koncert, ale nic ode mnie nie chciejcie.”. Oni noszą moje, ja muszę nosić ich.

 

A jak myślisz, jak będzie już niedługo w Szczecinie?

Mam nadzieję, że ciepło! W Warszawie nie jest, co dotkliwie odczuwam. Razem z moimi trzema przyjaciółkami wróciłyśmy właśnie z Barcelony, w której było cieplej. Mimo, że zaklinałyśmy słońce, to jednak nie dało się użyć bikini, które spakowałyśmy. Niemniej jednak było zasadniczo cieplej. Tutaj jest zasadniczo szaro, w związku z czym liczę na Szczecin, bo u Was zawsze było cieplej i dłużej jasno. A tak poważnie, to kilka razy już byłam w Szczecinie. I zawsze było wspaniale. Faktem jest, że publiczność przychodziła na tę wcześniejszą Marikę dancehalle’ową. Raz graliśmy też akustycznie, a innym razem bardzo elektronicznie. To było preludium do nowej płyty, bo w trakcie grania elektronicznej trasy słyszałam wiele razy, żeby właśnie w tym stylu nagrac album. Tęskniłam do tych dźwięków i z tej tęsknoty powołałam do życia swój aktualny skład koncertowy. A zaczęło się od kolektywu, z którym spiewałam ponad dziesięć lat temu drum'n'bassy i jungle, Breakbeat Propagandy. Niewiele osób o tym wie. Niedługo to będzie całkowicie jawne, w maju wychodzi książka, którą właśnie skończyłam. Będzie to album z grafikami, tekstami piosenek i wprowadzeniami kontekstowymi, biograficznymi do ich treści. Opisałam trochę początki mojej publicznej działalności. Co do Szczecina, to bardzo dawno mnie tu nie było. Rachunek prawdopodobieństwa I dotychczasowy sukces trasy koncertowej, w której właśnie jesteśmy wskazuje, że będzie dobrze! (śmiech)

Foto: 
Mat. prasowe

Zobacz również