...roku, w którym zadebiutował na polskim rynku muzycznym, przyjaźni, najważniejszych chwilach w życiu, okolicznościach nagrywania "At Glade" i nie tylko rozmawialiśmy przy okazji akustyczniowego koncertu w Sali Kominkowej 13 muz.
Szczecin Główny: W styczniu ludzie często wspominają i podsumowują rok, który przed chwilą żegnali. Jaki był dla Ciebie ten 2013?
Fismoll: Był przejściem w inny kolor. Wcześniej przebywałem w powiedzmy niebieskim kolorze i przeszedłem w jakąś zieleń czy ciepłą czerwień. To był skok w zupełnie coś innego, chociaż to dalej był kolor. Aczkolwiek podstawa była taka sama, dalej były nią muzyka, okazywanie emocji. To było strasznie ciekawe doświadczenie, bo wszystko stało się nagle. Nie potrafiłem przewidzieć rzeczy, które mogą się wydarzyć. Każdy dzień był kolejnym zdziwieniem. Bardzo dużo przyjemnych rzeczy wydarzyło się w 2013 roku, ale odebrały one trochę czasu dla siebie. Takiego, w którym można wyjść samemu czy z przyjacielem, żeby wyrzucić z siebie refleksje i porozmyślać. Do tego jeszcze szkoła, ale skończył się tamten rok, zaczął się nowy i to wszystko będzie pewnie kontynuowane.
Gdzie lubisz najbardziej wyrzucać myśli? To jest scena, czy rozmowy z przyjaciółmi?
Nigdy nie potrafiłem się bawić, wskakiwać na stół i tańczyć czy wygłupiać się na Starym Rynku w Poznaniu. Zawsze brałem kogoś na bok, albo ktoś do mnie podchodził i rozmawialiśmy o Bogu czy o tym, czy trzeba się czegoś bać. Nie widziałem w sobie kogoś, kto potrafi pomagać i odpowiadać na takie pytania, ale okazało się, że udało mi się to uaktywnić w sobie. Przegadywało się wtedy dwie, trzy godziny i wszyscy potem mówili „Po co on przychodzi na imprezę?”. Nigdy nie lubiłem głośnych imprez i mam to do dzisiaj. Teraz najbardziej lubię wyrzucać coś z siebie, czy raczej znajdywać siebie i szukać w moim pokoiku w bloku, gdzie mam studio. Otwieram okno, zapalam papierosa i o trzeciej w nocy patrzę w niebo. To trochę romantyczne, ale nie potrafię tego się wyzbyć. Lubię wtedy porozmyślać. Oprócz studia, na pewno jakaś polana. W każdym razie miejsce, gdzie można poczuć Boga, jego obecność. Często z Jędrzejem Guzikiem, autorem okładki mojej płyty, chodzimy w „swoje” miejsca na osiedlu i rozmawiamy bez ograniczeń czasowych. Do pewnego czasu w trakcie jesiennej trasy miałem coś takiego, że około 23:00 zbierałem się do domu, bo przecież następnego dnia szkoła, trasa i normalne funkcjonowanie. Teraz już nie jest dla mnie problemem spanie po dwie, trzy godziny. Brakowało mi tego, bo czułem, że przez to co się działo, traciłem te wartościowe momenty. W pewnym momencie niektóre z pięknych rzeczy, które wcześniej miałem, utraciłem. Mamy nowy rok, także moim postanowieniem noworocznym jest powrót do siebie. Zobaczymy, jak to wyjdzie. Póki co jestem szczęśliwy.
Na swoim Facebooku napisałeś o jeszcze jednym postanowieniu. Chcesz pomóc osobom, które tworzą muzykę. Ktoś się zgłosił?
W ciągu pół godziny od ogłoszenia, dostałem 250 maili i ciągle otrzymuję kolejne. Wyszedłem z taką propozycją, bo strasznie o tym marzyłem. Od dłuższego czasu siedziało to we mnie. Otrzymałem kiedyś utwór od koleżanki, która poprosiła mnie, żebym jej pomógł w robieniu z tego numeru czegoś ciekawego. Dostawałem od swoich znajomych trochę takich rzeczy. Zapytałem rodziców czy nie byliby źli, gdybym zaprosił kogoś od czasu do czasu, żeby coś nagrał. Zauważyłem, że nie kończą mi się pomysły na aranżacje, na opanowanie nowych instrumentów. Wyrzuciłem z siebie strach, że mogę ich nie poznać. To było wspaniałe uczucie, kiedy tata powiedział „Spoko, zapraszaj ludzi!”. Dostałem też od niego potężny program, który dał mi nowe brzmienia, nową jakość. Wyszedłem z inicjatywą do ludzi i to co się stało, to coś pięknego. Jasne, poprzychodziły numery fajne, ale nie na tyle, bym sobie zapętlił wieczorem. Jednak zgłosiły się też osoby (paręnaście, jeśli nie parędziesiąt), których piosenki pomimo dwuletniej obecności na YouTube mają po kilkaset wyświetleń, a są bardzo dojrzałe i przemyślane. Skończę szkołę, zdam maturę i od czerwca zacznę tych ludzi do siebie zapraszać. Oczywiście nie będzie non profit, bo równie dobrze mógłbym wtedy robić swoje rzeczy. Aczkolwiek znam dokładnie kwoty, jakie obowiązują w studiach dla osób niespokrewnionych z tym studiem czy niebędących w zaprzyjaźnionej wytwórni i to jest okropne. To, jak traktuje się muzyka chcącego coś nagrać, jest straszne. Nie każdy ma parcie, tak jak ja, żeby kupić sprzęt i uczyć się jego obsługi. Nie każdy może sobie swoje rzeczy ponagrywać i w momencie, kiedy musi płacić za godziny nagrań, to jest straszne. Dochodzi do tego, że jest 18:00, to mogę jeszcze do 19:00, ale do 20:00 już nie, bo nie mam pieniędzy. Jesteś zestresowany, nie masz przyjemności z nagrywania, a jest za to niedokończony utwór. I zbierasz potem nie wiadomo jak długo, żeby go nagrać do końca. Ja ustalę sobie, że jeden utwór będzie kosztował tyle i będziemy go nagrywać nawet tydzień. Jak ktoś jest kumaty i strasznie chce coś zrobić, a ja jestem w stanie mu pomóc, to razem zrobimy coś pięknego w przeciągu dwóch dni. Z siostrą nagrywaliśmy cover, w którym był kwintet smyczkowy na 58 ścieżkach. Były tam rzeczy, których nie słychać, a jednak są. To dla mnie bardzo ważne, bo jakbyś usłyszał, że tego brakuje, to numer nie brzmiałby tak jak powinien. Nagraliśmy wszystko w dwa dni, Jędrzej zaprojektował okładkę i poszło. Przepiękny odzew, nawet Sóley udostępniła naszą wersję u siebie! Moja siostra jest nieśmiałą osobą, a po tym dostała przysłowiowego kopa, żeby robić coś swojego.
Powiedziałeś kiedyś, że „trzeba zaufać chwili, która często zmienia życie”. Jaka to była chwila w Twoim życiu?
Nie chcę tego kategoryzować, ale było ich kilka: chwila zwątpienia wiarę, potem chwila absolutnego uwierzenia, chwila straty kogoś, czy usłyszenia jakiegoś utworu. Z muzyką miałem tak, że życie zmieniły mi dosłownie trzy minuty. Przyjaciółka powiedziała „Posłuchaj, naprawdę trudno to znaleźć!” i dostałem od niej pewien utwór. Nosiłem wtedy czarne koszulki, łańcuch przy spodniach, glaniaste buty. Nie byłem zły, ale fajnie by było być zbuntowanym. To było fajne uczucie, bo w ciągu tych trzech minut moje chęci poczucia „mięsa” w muzyce, przesteru etc. momentalnie opadły pod wpływem delikatnego uderzenia jakiejś malutkiej postaci. W mojej głowie na miejscu tych chęci pojawiło się puste pole, na którym ta postać się położyła i cieszyła, że teraz ona będzie rządzić. Ta piosenka to „Vaka” Sigur Rós z albumu „()”. Dzięki niej zacząłem się zmieniać. Wtedy po raz pierwszy poczułem, że fajnie by było być dobrym człowiekiem. Może nie do końca wtedy nim byłem. Mam silny charakter i kiedy widzę, że ktoś robi coś niefajnego, potrafię się wkurzyć i brzydkie słowo powiedzieć. Nie jest tak, że biegam za sarnami w lesie i wypatruję sów. Muzyka może to sugerować, ale jest zupełnie inaczej. Raczej rozmawiam z ziomkami na osiedlu i próbuję im pomóc w życiu. To mnie też doświadcza i pokazuje, że postawa ludzi, których mijamy pomiędzy blokami wynika z czegoś poważniejszego i można im pomóc zwykłą rozmową. Jeśli chodzi o wiarę, to były sytuacje, kiedy wyrzucono mnie z kościelnej scholii ze względu na jakąś głupią sytuację, a gra tam dawała mi wielką frajdę. Moment uwierzenia nastąpił w górach. Pojechaliśmy ze szkołą do Zakopanego. To była jakaś bardzo nieciekawa jesień. Usiadłem na Sarniej Skale, deszcz padał, a pode mną chmury i ogromne drzewa, nad którymi w tamtym momencie „władałem”. Mój nauczyciel od sztuki puścił mi „Für Alina” Arvo Pärta i to było bardzo przyjemne doświadczenie, bo nagle wszystko we mnie odżyło. Inna sytuacja miała miejsce, kiedy siedziałem z przyjacielem na ławce i nagle coś powiedziało mi, bym wstał. Pomyślałem wtedy „Boże, wyznacz mi stronę świata, w którą mam się odwrócić, by spadła gwiazda”. Trochę absurdalnie to brzmi i zawsze podchodzę z dystansem do takich opowieści, ale zawsze patrzę w oczy osób, które mi o tym opowiadają. Odwróciłem się w kierunku zachodnim i nagle gwiazda spada. To była trzecia w nocy, a ja ryczałem jak głupi. Nie wiem, ile osób obudziłem, Jędrzej nie wiedział co się dzieje, a dla mnie to było coś. I tak w tej wierze trwam. Jestem szczęśliwy i niczego mi nie brakuje.
W Internecie pojawiają się opinie, że jesteś Włóczykijem. Kiedy tak na Ciebie patrzę i słucham, a Ty wspomniałeś o górach, to zastanawia mnie: Sudety, czy Karpaty?
Jestem włóczykijem, to prawda, ale też jestem wygodny i czasami wolę podjechać dokądś samochodem. Jestem też naiwnym w środku dzieciakiem, ale wędruję. Teraz nieco mniej, bo czasu brakuje. Od zawsze marzyły mi się Bieszczady. Kiedyś z Jędrzejem potrafiliśmy wsiąść w Poznaniu do pociągu i pojechać gdziekolwiek za miasto, żeby tylko wracać pieszo po zamarzniętej Warcie do domu. W górach też mieliśmy trochę przygód, przede wszystkim w Karkonoszach. Są tam trzy świetne schroniska: Odrodzenie, Samotnia i na Hali Szrenickiej. Siadaliśmy z Jędrzejem na dachówkach mając przed sobą łunę, puszczaliśmy Kaczmarskiego czy Gintrowskiego. Chodziliśmy od schroniska do schroniska z dwudziesto-, trzydziestokilogramowymi plecakami i piliśmy wodę ze strumyczka. Mam w sobie jakiegoś dzikusa, nie może to ode mnie uciec. Kiedy jestem na „męskiej” wyprawie, to zawsze wolę zasnąć nawet na kamieniu, byleby to było w pięknym miejscu. Mam nadzieję, że kiedy przyjdą te najdłuższe wakacje w życiu, będę mógł pokorzystać. Myślałem kiedyś o Tybecie. Kto wie, kto wie…
Katarzyna Nosowska, Kari Amirian, Czesław Mozil, Marek Niedźwiecki, Artur Orzech – każda z tych osób Cię chwaliła. Zdanie której z tych osób było dla Ciebie najważniejsze? A może zdanie kogoś spoza tej listy jest istotniejsze?
Najważniejsze zdanie na temat mnie i muzyki, to zdanie moich rodziców. Mama do dzisiaj słucha „Trifle”. Pamiętam, co mój tata (który jest konsekwentny w wyborach i w odczuwaniu muzyki), kiedy usłyszał jedno z pierwszych nagrań „Synek, to jest perfekcyjne!” było bardzo istotne. Ważne są też zdania Jędrzeja Guzika i Roberta Amiriana, który mi zaproponował nagranie płyty. Oczywiście z początku kompletnie w to nie wierzyłem. Kiedy siedzieliśmy w studiu, to czasami po prostu przez kilka godzin rozmawialiśmy o odczuciach związanych z moją muzyką. Było i tak, że kiedy nagrywałem wokal do jednej piosenki, nagle Robert zapłakany mówił zza konsoli „Przepraszam, zapomniałem włączyć record!”.
Na portalu zorganizowaliśmy konkurs z biletami na Twój koncert i zadaliśmy czytelnikom pytanie „Z kim Fismoll mógłby nagrać duet?”. W odpowiedziach pojawili się między innymi Mela Koteluk, Kari Amirian, Justyna Chowaniak, Natalia Przybysz, Monika Brodka, Katarzyna Nosowska, Kev Fox, Czesław Mozil i Smolik. Wymieniłem osobę, z którą chciałbyś coś nagrać?
Bardzo chciałbym zaśpiewać z Melą. Oprócz Smolika, znam wszystkich wymienionych, ale w moim odczuciu Mela jest najbardziej wrażliwa. Nie chcę tu nikomu ubliżyć, to jest moje odczucie. Kiedy włączam sobie „Stale płynne”, mam ochotę podejść do niej i ją przytulić. To jest coś, co pobudza we mnie te fajne emocje. Zresztą bardzo ją polubiłem za ten numer. Chociaż, powiem Ci szczerze, nigdy nie zastanawiałem się, z kim chciałbym nagrać duet. Takie mam postanowienie: „nie uderzać, tylko czekać”. Ktoś, kto będzie chciał i zapyta się, pewnie spotka się z pozytywną odpowiedzią. Jestem zawsze ciekaw efektów współpracy. Ostatnio sobie myślałem, że nagrałbym coś z moją siostrą. Patrzę tak na nią i na to, co ma w głowie i myślę „cholera, kiedy ja miałem tyle lat co ona teraz, dopiero wchodziłem w muzyczny świat, a ona już ma jakieś konkretne pomysły!”.
Czego można Ci teraz życzyć, prócz zdanej matury?
O tak, to jest ważne, mimo wszystko. A czego można życzyć? Chyba tego, żeby mi się udało nagrać dwugodzinną płytę, bo marzą mi się takie długie koncerty, podczas których wprowadzę ludzi w mój świat. Marzy mi się jam session na scenie. Chciałbym kiedyś zagrać kilka kawałków totalnie improwizując i nie widzieć, w jakim języku zaśpiewam. Muszę jeszcze poczekać, żebyśmy się wszyscy w zespole poczuli nawzajem. Gramy rok, ale brakuje nam prób. Teraz zaczynają się dziać fajne rzeczy, Kacper grywa zupełnie inne rzeczy, niż na płycie. Mam nadzieję, że będziemy to powtarzać częściej.