...kulisach powstania zespołu, czym ów zespół dla Niego jest, dlaczego śpiewa cudze teksty rozmawialiśmy przed kwietniowym koncertem Dr Misio w szczecińskim Hormonie.
SzczecinGłówny: Wiem, że jesteście z zespołem już od wczoraj w Szczecinie, graliście zamknięty koncert w innym klubie?
Arek Jakubik: Tak, tak, mamy już pierwszy koncert w Szczecinie za sobą w Kafe Jerzy na Balu Mediów. Myślę, że była to niezła rozgrzewka przed tym, co ma się dzisiaj w Hormonie wydarzyć.
Sądzę, że dziś będzie trochę luźniejsza atmosfera.
Przede wszystkim przyjdą ludzie, którzy chcą się tu pojawić, którzy chcą posłuchać muzyki zespołu Dr Misio. Tam robiliśmy chyba bardziej za tzw. małpy, niż za zespół, którego chce się posłuchać.
Przejdźmy więc do zespołu. Większość z Was jest już po czterdziestce. Niektórzy uprawiają działkę, inni podróżują po świecie, jeszcze inni kupują na przykład motor, a Wy założyliście kapelę. Dlaczego?
Podobno w Japonii są takie pokoje do wykrzyczenia się, które się wynajmuje na godziny. Dr Misio to jest właśnie taki pokój do wykrzyczenia się, do pozbycia się swoich strachów, lęków, traum i kompleksów. Na każdej próbie, na każdym koncercie to już jest sytuacja do potęgi entej. Myślę że tak jest w przypadku nas wszystkich. Paweł Derentowicz krzyczy swoją gitarą, Mario Matysek krzyczy na basie, Janek Prościński drze się na perkusji i Radek Kupis wali jak opętany w klawisze.
Ty jesteś aktorem, Paweł ma swoje studio. Jak doszło do spotkania tych dwóch światów – filmu i muzyki?
Z Pawłem znamy się już chyba dwadzieścia lat. Poznaliśmy się w studiu Papryka i Synowie, kiedy przyjechałem do Warszawy. W tym studio odbywały się najlepsze rock’n’rollowe imprezy w mieście. Na tych imprezach regularnie się pojawiałem, a one same kończyły się o drugiej, trzeciej nad ranem. Wszyscy, z Pawłem na czele, wyciągali instrumenty, ja się wydzierałem i z tego powstawały za każdym razem naprawdę znakomite jamy muzyczne. Do mnie dotarło, że warto coś z tym potencjałem zrobić. Zapytałem Pawła „Stary, a może byśmy spróbowali coś na serio?”. Powiedział „dlaczego nie” i tak się zaczął Dr Misio. Zadzwoniliśmy do Mario Matyska, on z kolei do swojego kumpla Fryca Młynarskiego i pierwsze próby miały miejsce pięć lat temu w garażu u Fryca w Konstancinie. Na początku był to jakiś rodzaj zabawy. Dla mnie na pewno był to rodzaj wentylu bezpieczeństwa. Tak jak mówiłem o pokoju do wykrzyczenia i jak Ty wspomniałeś o podróżowaniu dookoła świata na piechotę, czy na rowerze. Jeszcze inni grają w squasha do zatracenia, czy biegają w maratonach, a ja pomyślałem, że zespół będzie najlepszym sposobem, żeby odreagować.
A Skąd pomysł na teksty? Dlaczego na przykład Ty nie piszesz, tylko wybraliście Świetlickiego i Vargę?
Będąc z zawodu aktorem, od czasu do czasu będąc reżyserem teatralnym i filmowym, napisałem parę rzeczy w życiu - libretta musicali o Morrisonie, Jaryczewskim, czy jakieś scenariusze filmowe. Parę razy próbowałem napisać tekst piosenki, ale niestety bozia nie dała talentu, bo umiejętność zawarcia w tych kilkunastu słowach jakiegoś głębszego sensu nie jest prostą rzeczą. Próbowałem popełnić jakieś teksty piosenek i za każdym razem wychodziła z tego tak totalna grafomania, że rzuciłem ręcznik, poddałem się i wiem o tym, że ja pisać piosenek nie potrafię. Dlatego też wiedząc o tym, od razu uderzyłem do najlepszych pisarzy, a przede wszystkich tych, z którymi się identyfikuję a’propos depresyjnej natury. Bardziej depresyjnych autorów, jak Świetlicki i Varga w tym kraju nie ma. Zaczęło się to wszystko od Marcina Świetlickiego, od jego trzech kawałków, które sobie wybrałem – „I wanna be your dog”, „Krew na księżycu” i „M-morderstwo”. Potem, ponieważ Marcin ma trochę trudną frazę muzyczną, a także stoją za nim Świetliki, dotarło do mnie, że trzeba szukać dalej i wpadłem na Vargę. Idealnie się wpasował w poetykę Dr Misio. Większość (dziesięć) tekstów z naszej debiutanckiej napisał Krzysztof, trzy są autorstwa Marcina Świetlickiego.
Chyba nie można o Was powiedzieć „zespół poezji śpiewanej”, chociaż trochę tak jest. Macie podpisany kontrakt z Universalem na trzy płyty, czy planujecie zaangażować jakichś innych pisarzy do pracy nad kolejnym krążkiem?
To się wszystko okaże. Sytuacja jest dynamiczna. Robienie muzyki rockowej całkowicie się różni od innych przestrzeni aktywności twórczych, których dotknąłem – aktorstwa, reżyserii. Jak grasz w filmie, czy teatrze, to zawsze jesteś elementem jakiejś maszyny, trybem w wielkiej fabryce. Wszyscy mówią Ci, co masz mówić, jak masz zagrać. Natomiast jak piszesz muzykę, jesteś totalnie wolnym człowiekiem, możesz robić co Ci się żywnie podoba. Sytuacja jest zupełnie otwarta. Prawda jest taka, że teksty Vargi się sprawdziły. Czekam, aż Krzysiek napisze nowe kawałki. Mamy już premierowy kawałek, będziemy go grać dzisiaj – „Hipster”, ze znakomitym tekstem i wyszła nam z tego bardzo fajna piosenka. Zresztą bardzo eksperymentuję. O dziwo, sprawdził się, jako tekściarz Cyprian Kamil Norwid. Nienawidziłem jego poezji w szkole i w życiu bym nie przypuszczał, że będę kiedyś w zespole rockowym śpiewał jego teksty. Mamy na nową płytę rok, to jest kawał czasu i nie jestem w stanie powiedzieć, czyje teksty będę śpiewał. To się okaże w praniu.
Wspomniałeś, że nikt nie mówi, co macie robić, jak śpiewać. Związaliście się z jedną z największych wytwórni w Polsce, jednak nie daliście się wygładzić, ulizać. Ile zajęło znalezienie kogoś, kto dał Wam tyle swobody?
Płyta powstała tak naprawdę rok temu. Od tego czasu odbijaliśmy się od drzwi wszystkich wytwórni w tym kraju. Oni dostają kilkadziesiąt takich płyt dziennie. Rozumiem, że ciężko było się przebić z tym materiałem. Natomiast pod koniec roku coś się, nie wiadomo dlaczego, odwróciło o 180 stopni. Odezwał się Universal, odezwało się Sony BMG, odezwał się Kayax.
Przypomniałeś się. Zagrałeś w paru filmach, odebrałeś kilka nagród.
Myślałem, że coś ruszy się po „Jesteś Bogiem” i wtedy też próbowaliśmy. Premiera była we wrześniu i nikt nie chciał z nami rozmawiać. To wszystko się wydarzyło przed premierą „Drogówki”. Wierzę absolutnie w muzykę Dr Misio. Myślę, że ona broni się sama, że nie potrzebuje – z całym szacunkiem dla Smarzola – żadnych drogówek, bo muzyka broni się sama. Chwała Universalowi, że uwierzył w potencjał tej muzy. Nie ukrywam, że wiele osób mnie ostrzegało przed tym, że Universal, jako największy menagement w kraju zje nas na kolację, zacznie kształtować nasz wizerunek, wpływać na muzykę. Moje obawy na szczęście zostały rozwiane, kiedy spotkałem się z Jarkiem Szlagowskim – szefem wytwórni i przeprowadziliśmy męską rozmowę. Powiedziałem mu „Stary, mam już swoje lata, jestem dużym chłopcem i nie dam rady, żeby ktoś mnie kształtował i mówił, co mam robić. Na pierwszym spotkaniu musimy się umówić: albo Wam jest po drodze z tym, co Dr Misio robi i to Was kręci, kupujecie nas z całym dobrodziejstwem inwentarza, albo nie ma co iść dalej razem, bo szkoda naszej energii na walkę i wzajemne przekonywanie się”. Dostałem wtedy zdecydowany feedback w postaci „Tak! Nas interesuje Dr Misio tak, jak wygląda, z tym co gracie, jak wyglądacie. Nie będziemy nic zmieniać”. Ja byłem, nie ukrywam, w szoku. Przekonałem go jeszcze do tego, żeby zrobić oldschoolowe opakowania do płyty. Wszystkie pracownice marketingu i PR miały we własnych rękach papier ścierny i każde pudełko jest odręcznie wycierane, bo sobie wymarzyłem, żeby to była oldschoolowa płyta. Zdjęcia są utrzymane w takiej stylistyce. Do tego zniszczona, spatynowana okładka, tak jakby ta płyta była używana przez kogoś codziennie. On to od razu kupił. Powiedział, że to genialny pomysł, czym zdobył mój szacunek i uznanie. Wiedziałem wtedy, że będzie nam bardzo po drodze. Jak się okazało, spotkanie z Universalem to był strzał w dziesiątkę.
A ja się bałem, że już swój egzemplarz tak zniszczyłem.
To jest oczywiście żart. Jesteśmy ciekawi, ile osób złoży reklamację, że ktoś im sprzedał stare, zużyte pudełko.
Ostatnio śpiewających aktorów jest u nas coraz więcej: Maria Peszek, Paweł Małaszyński, Piotr Rogucki. Kiedy rozmawiałem z Marysią, powiedziała mi, że doświadczenie aktorskie dodaje jej pewności siebie na koncercie. Jak jest w Twoim przypadku?
Mam zupełnie odwrotnie. Dla mnie cała sztuka polega na tym, żeby o swoich doświadczeniach aktorskich zapomnieć, żeby te dwie rzeczy od siebie oddzielić. Parę razy przygotowałem sobie jakieś gotowe teksty, tzw. łączniki. Absolutnie nic bardziej błędnego, bo koncert to jest totalna improwizacja. Dzisiaj już o tym wiem. To jest to, co się dzieje tu i teraz. Ludzie to czują, zupełnie nie reagują na przygotowane teksty, tylko muszą czuć, że mam z nimi kontakt dokładnie w tym momencie i w tej przestrzeni, w jakiej się znajdujemy. Moje myślenie o aktorstwie polega też na tym, że o wszystkich sztuczkach aktorskich należy zapomnieć, żeby schować te wszystkie szuflady aktorskich sposobów. Tak naprawdę widza interesuje człowiek, który wychodzi. Nagi i bezbronny. Aktor musi wyjść na scenę bez maski. Wszyscy zakładamy na siebie te maski, aktorzy niezliczoną ilość. Mnie, także jako widza, interesuje człowiek. Bezbronny, zły, dobry, ze wszystkimi niedociągnięciami, wadami, kompleksami, które posiada. Takiego prawdziwego człowieka chcę oglądać na scenie. Tak samo jest z Dr Misio. Nie udajemy, lubimy rock’n’rolla i dobrą zabawę. Co mi daje aktorstwo? Myślę, że nic. Mam nadzieję, że nie przeszkadza.