To na pewno nie był normalny koncert i… bardzo dobrze, bo chyba właśnie to okazało się jego największym atutem. Emanuel Salvador w towarzystwie Baltic Neopolis Orchestra – to właśnie ta propozycja przyciągnęła tak wielu szczecinian w ubiegłą sobotę do Trafostacji Sztuki.
Nie spodziewaliśmy się takiego oblężenia. – tłumaczyła z rozłożonymi rękami jedna z pracujących w TRAFO pań, gdy stanęłam bezradnie przy wieszakach obwieszonych warstwowo kurtkami. Nie szkodzi – pomyślałam. Jak by nie patrzeć, obfitość kurtek musi oznaczać jedynie tyle, że ich właściciele ze wszystkich propozycji kulturalnych dostępnych tego wieczoru w Szczecinie wybrali właśnie tę. Czy to był dobry wybór? Moim skromnym zdaniem, bardzo.
Pierwsze, co zwróciło moją uwagę po przekroczeniu progu sali, w której miał odbyć się koncert, było niecodzienne umiejscowienie sceny dla artystów, czy może trafniej – kawałka podłogowej przestrzeni zaaranżowanej na jej kształt. Znajdowała się ona w samym centrum sali, okolona skrupulatnie rzędami krzeseł. Aby dostać się do wolnych miejsc na przeciwległym końcu pomieszczenia musiałam w związku z tym przemaszerować przez sam środek owej „sceny”, zachęcona zdaniem „Śmiało, bez krępacji!”. Zatem „bez krępacji” (za to z obawą, że ktoś niechcący wznieci burzę braw na widok postaci wchodzącej „na scenę”) przedefilowałam dostojnym krokiem między pulpitami do tych miejsc, które jeszcze były wolne (obyło się bez braw, do celu dotarłam niezauważona). Po chwili na sceniczną przestrzeń wkroczyły już właściwe osoby, wywołując tym samym oklaski uzasadnione i z pewnością spodziewane.
Pierwsza część koncertu upłynęła pod znakiem portugalsko – hiszpańsko – meksykańskich kompozycji, które już od pierwszego dźwięku przeniosły zgromadzonych w inny wymiar. Zgromadzonych, dodajmy, rozprzestrzenionych nie tylko wokół „sceny”, ale także i nad nią. Przestrzeń, którą Dysponuje Trafostacja Sztuki umożliwia bowiem rozmieszczenie widowni na trzech kondygnacjach, zatem wedle uznania można było w koncercie uczestniczyć patrząc na niego z samej góry poprzez barierki, lub niebanalnie siedząc na półpiętrze na schodach, bądź wreszcie – najzwyczajniej jak tylko można – na krześle.
Drugą część koncertu dla odmiany rozpoczął skrzypcowy duet – Emanuel Salvador (koncertmistrz zaproszony przez Baltic Neopolis Orchestra) i Filip Lipski (który na okoliczność tego koncertu pełnił podwójną rolę – prócz oczywistej, czyli muzyka, wystąpił dodatkowo jeszcze jako tłumacz portugalskiego gościa). Odcinając się niejako od pierwszej części, w drugą artyści weszli wzbogaceni o kolorowe atrybuty pokrywające ich głowy. Mogłabym powiedzieć – peruki, ale w przypadku portugalskiego skrzypka ciężko o takie określenie. Było to coś na kształt pióropusza, względnie irokeza z piór. W każdym razie rekwizyt był kolorowy i kontrastował z blond włosami do ramion niespodziewanie wyrosłymi na głowie towarzyszącego mu kolegi – tłumacza. Jak się okazało, reszta orkiestry (a przynajmniej jej damska część) nie pozostała w tyle w tym względzie, wkraczając w drugą część także z kolorowym akcentem na głowie.
Tym razem muzyczna podróż przeniosła nas, poza niezmienną Argentynę, do Brazylii, a także trochę bliżej – do Francji i Austrii. Było nieco żywiej, momentami burzliwie i szaleńczo, a czasami na powrót czule i namiętnie. Nagle w trakcie jednego z utworów rozległ się charakterystyczny dźwięk telefonu komórkowego, choć tym razem reakcję oburzenia i poirytowania zastąpił zwyczajny śmiech – to jeden z muzyków, Filip Lipski, sięgnął do kieszeni odbierając telefon. Żart znany i lubiany, stąd może każdorazowo chętnie wykorzystywany przez artystów. Sprawdza się zawsze, sprawdził się i tym razem. Muzycy włączyli w swój repertuar wiele elementów humorystycznych, między innymi wspomniany dzwoniący telefon, a także udział publiczności. Jedna osoba z publiczności została zaskoczona wręczoną jej batutą i prośbą o „zadyrygowanie” orkiestrą (za drugim podejściem orkiestra poradziła sobie mimo niedoświadczenia i temperamentu rozszalałego dyrygenta), druga natomiast – marakasami, którymi – jak łatwo się domyślić – miała dopełnić brzmienie granego akurat utworu.
Wśród utworów akcentujących wielonarodowość koncertu nie zabrakło także i muzyki filmowej. Zbiorowym „och” widownia skomentowała zapowiedź utworu z filmu „Zapach Kobiety” (tu także motyw argentyńskiego tanga). Krótko mówiąc, zaspokojone zostały z pewnością gusta najbardziej wybrednych melomanów. Tym, dla których sama muzyka to za mało, artyści zapewnili także inne rozrywki, a ci, na których żartobliwa i kolorowa konwencja nie robiła wrażenia, mogli spokojnie zaspokoić swój koncertowy głód za sprawą rozbrzmiewających w Trafostacji dźwięków. Jednak żarty nie były desperacką próbą podratowania mizernego koncertu, a jedynie jego dopełnieniem, więc warto docenić kunszt wykonawczy na obu płaszczyznach (choć osobiście większy ukłon wykonałabym w stronę warsztatu muzycznego). Poczucie humoru nie powstało kosztem sztuki, ani jej nie ujęło, zatem w takiej formie jest jak najbardziej uzasadnione i lekkostrawne. Zresztą, kto Baltic Neopolis zna z innych koncertów, nie wątpił w to nawet przed rozpoczęciem koncertu. Emanuel Salvador był tu tylko (albo aż!) wisienką na (urodzinowym dla Fryderyka Chopina i Emilii Goch, altowiolistki BNO) torcie.