1 marca szczecińską Piwnicę Kany odwiedził po raz pierwszy, i mam nadzieję nie ostatni, warszawski zespół Hanimal, czyli poezja śpiewana przejrzystym głosem, przy akompaniamencie eterycznego rocka i folku z psychodelicznym zabarwieniem.
Hanimal przyjechał do nas w ramach skromnej trasy koncertowej (Bydgoszcz – Łódź – Szczecin) na zaproszenie TegoSlucham.pl i cieszył się niemałym zainteresowaniem. Piwnica Kany nie gościła tłumów, ale porównując do łódzkiej publiczności, która według relacji Hani Malarowskiej liczyła całe osiem osób, szczecińska stanęła na wysokości zadania. Zawołanie „Jak się bawicie?” nie było więc już tak samo zabawne dla artystki, ale dumnym ze swojej ilości zgromadzonym przysporzyło wiele radości.
Zespół powstał w 2011, ale dopiero 22 stycznia tego roku udało im się wydać pierwszą płytę „Poetry about the point”, dzięki czemu, mam nadzieję, staną się znani nie tylko słuchaczom Trójki. Materiał studyjny w wydaniu koncertowym bardzo zyskuje oraz odrobinę zmienia charakter – wyzbywa się części melancholii a nabiera pogody i temperamentu. Hanimal tworzy muzykę w pewien sposób baśniową, odrealnioną, a to wrażenie jeszcze potęguje osoba uroczej wokalistki. Hania Malarowska ujmuje swobodą bycia na scenie i skupieniem podczas wykonania każdego utworu. Na szczególną uwagę zasługuje też druga i jedyna w zespole poza Hanią kobieta – Asia Komorowska. Nie dość, że wspiera prowadzącą wokalnie, to jeszcze gra na gitarze akustycznej, skrzypcach i ukulele. Szczególnie zapadło mi w pamięć ich, najbardziej „wspólne”, wykonanie hipnotyzującego „Close the Valves” i oczywiście singiel „Bajkit”, do którego powstał również teledysk. Nie brakowało też podszytych niepokojem i bardziej psychodelicznych utworów jak „Stories of chivarly & passion”. Ich kompozycje mają w sobie przestrzeń doskonale pasującą do tekstów (autorstwa siostry wokalistki – Magdy Malarowskiej) i są bardzo ciekawą propozycją w gatunku poezji śpiewanej.
Zespół wykonał jedynie dziesięć utworów (łącznie z bisem), ale złożyły się one na piękne, ponadgodzinne granie, a po koncercie można było nabyć debiutancki album ukryty nonszalancko w kartonie po winie. Nie pozostawało więc nic innego jak nabycie go i oczekiwanie na kolejne płyty oraz koncerty przy dźwiękach „Poetry about the point” w spokojne wieczory.