„Projekt Parsifal” Stowarzyszenia Sztuki Eksperymentalnej INTERIOR i Teatru Zamiast od razu wzmógł moją ciekawość i pobudził oczekiwania.
Zrobiłam błąd statystyczny. Niestety widz idący na spektakl teatru alternatywnego wraz z granicami tolerancji przesuwa wyżej poprzeczkę oczekiwań, a grupy nieposiadające odpowiedniego zaplecza nie są w stanie jej przeskoczyć.
Wyjątkowe dla „Projektu Parsifal”, na tle teatrów alternatywnych, było zadbanie o wprowadzenie publiczności w problematykę spektaklu. To bardzo wartościowe, jednak poza konkretnymi informacjami pojawiło się również niepotrzebne uwydatnienie oryginalności wydarzenia. Reżyser zadziałał w ten sposób na własną niekorzyść, ponieważ i tak już spore oczekiwania urosły po raz kolejny.
Przyjście na spektakl jest jednocześnie zgodą na przynajmniej próbę akceptacji treści i środków wyrazu proponowanych przez twórców, ale jeśli sztuka przekroczy granice mojej wytrzymałości, zawsze pozostaje możliwość opuszczenia widowiska bez zwracania na siebie uwagi. W tym wypadku symboliczne przyzwolenie nabrało silniejszego znaczenia. Hala magazynowa zaaranżowana na potrzeby wydarzenia znajduje się w odludnej okolicy i żeby do niej wejsć trzeba pokonać bramę. Ciężką, jak podkreślił reżyser, więc nikt jej otwierać dla ewentualnych dezerterów nie miał zamiaru. Ledwo zauważona ucieczka byłaby więc niemożliwa, a to całkiem istotna informacja, biorąc pod uwagę, że czas trwania „Projektu Parsifal” został przedstawiony w niezobowiązujących ramach od 2 do 5 godzin, a sam "Projekt..." rozpoczął się o 21:00.
Wszyscy gotowi na intensywne doświadczenie widzowie zostali posadzeni na krzesłach otaczających scenę i postawieni przed postaciami znanymi z legend arturiańskich: Elsą, Kundry i Ginewrą w jednej osobie, Amfortasem, Klingsorem, Lohengrinem oraz Parsifalem. Ciąg wydarzeń rozpoczął cierpiący Amfortas odcinając żyłkę, na której wisiała martwa ryba – odmówił odprawienia obrzędów związanych ze świętym Graalem. Zostaliśmy postawieni przed ciągiem zdarzeń-stanów podporządkowanych wagnerowskiej wersji opowieści z dodaniem rekwizytu w postaci miecza, który miał swoja rolę w XIII wiecznym eposie "Parzival" Wolframa von Eschenbacha, wpleceniem postaci Lohengrina i rozbudowaniem roli Klingsora. Czarnoksiężnik na początku akcji wydaje się być „złą siłą sprawczą”, kieruje poczynaniami postaci, by później uniknąć śmierci przeznaczonej mu w misterium muzycznym. "Nawrócić się” i próbować ulżyć w cierpieniu Amfortasowi spełniając jego życzenia.
Postaci zmagając się z własnymi słabościami szukają oparcia w publiczności. Wkładają niezbyt atrakcyjne nakrycie głowy przypadkowym widzom w celu znalezienia „Oświeconego przez współczucie, niewinnego prostaczka (…)”, który jako jedyny dzięki temu, że „(…) chroni go tarcza jego głupoty.” a co za tym idzie niewinności, może wyzwolić Amfortasa od cierpienia. Kundry chce udowodnić, że jej balsam przyniesiony dla króla mający ulżyć mu w cierpieniu jest skuteczny, a sam Amfortas prosi o trzymanie go za rękę w czasie agonii. Większa część akcji toczy się właśnie wokół cierpienia Amfortasa i spełniania jego próśb. Uwagę zwraca na siebie również Kundry-Elsa-Ginewra, będąca w nieustannym szale miotana czarami Klingsora, poczuciem winy i smutkiem po opuszczeniu przez Lohengrina. Również jej los uległ zmianie w stosunku do tekstu Wagnera – również pozostała przy życiu. Dostała możliwość uczestnictwa w obrządku po odnowieniu tradycji chrześcijańskiej (Amfortas został uzdrowiony a Parsifal symbolicznie odnowił powiązanie z religią umieszczając rybę na poprzednim miejscu). Także widzowie zostali zaproszeni do obrządku. Najpierw każdego obdarowano kawałkiem chleba, a następnie, już przy wyjściu z hali, poczęstowano winem ze świętego Graala. Skończył się okres „ziemi jałowej”, nieurodzaju, osłabienia towarzyszy Amfortasa, niego samego, a Graal wrócił na należne mu miejsce.
W tym spektaklu znaczenie buduje gra aktorska, najlepsza w wykonaniu Kamili Kamińskiej. Tekstu jest niewiele. Fragmenty „Ziemi jałowej” czy „Ludzi wydrążonych” T. S. Eliota wzbogacają spektakl pod względem treści, ale są podane w nieprzekonujący sposób - nienajlepsza dykcja utrudnia odbiór tych niewielkich partii tekstu. Poszczególne postaci są prowadzone niekonsekwentnie, choć można też uznać, że nawroty niepełnosprawności obrazującej początkową głupotę Parsifala powodują retrospekcje. Za to reżyser Jakub Michal Pawłowski dobrze poradził sobie z rozplanowaniem działań scenicznych w przestrzeni.
Spektakl, przemyślany pod względem merytorycznym, momentami tracił przez niestaranne, bądź niedopracowane wykonanie. Bez znajomości mitów arturiańskich nie należy się porywać na to trwające dwie i pół godziny przedstawienie. Mimo to osobom uzbrojonym w wiedzę i konteksty to nieco odmienne spojrzenie na tyle już razy przedstawianą historię, może przypaść do gustu.