24 maja odbyła się premiera spektaklu muzycznego „Śpiew szczerbatych mew”. Właściwie światowa prapremiera, bo reżyserem i autorem tekstów jest aktor Teatru Współczesnego, Maciej Litkowski. Jak sam stwierdził: „Mewy nie śpiewają i aktorzy też raczej nie powinni”.
Niestety nie mogę się zgodzić z drugą częścią tej wypowiedzi, bo nie dość, że śpiewają, to jeszcze grają na instrumentach na bardzo dobrym poziomie (szczególnie Magdalena Wrani-Stachowska znana z roli Dzwoneczka sprawdza się w roli m.in. punkowej wokalistki). Drobnych potknięć nie będę wytykać, ponieważ cała muzyka jest tworzona na żywo. Autorką bardzo udanych aranżacji muzycznych jest jedna z aktorek, Barbara Biel.
Trzeba przyznać, że Maciej Litkowski bardzo dobrze sprawdził się w roli reżysera. Nawet podczas spektaklu nie dało się nie zauważyć jego bacznego wzroku pilnującego, aby całość odpowiednio wypadła. Wszystkie elementy są dopracowane i dobrze współgrają. Muzyka, dopełniające ją projekcje wideo Bartosza Wójcickiego (PuH), oryginalne rekwizyty oraz kostiumy i scenografia autorstwa duetu Agnieszki Miluniec z Maciejem Osmyckim.
Każdy aktor miał na sobie nawiązującą do tytułu podobiznę ptaka. Podobnie jak szczecińskie mewy są szczerbate, czyli w pewien sposób zabawne i urocze, tak również piosenki tworzące spektakl wywołują przynajmniej uśmiech. Część tekstów powstała pierwotnie w formie żartu, bez planów stworzenia z nich przedstawienia. Dopiero później, gdy wrażenia się nagromadziły, ta fascynacja musiała znaleźć ujście, jako konkretny twór. Widz otrzymuje więc luźne, bogate wariacje na temat Szczecina, ponieważ, jak mówią twórcy: „Każda melodia jest inna, bo ludzie i miejsca w mieście są bardzo różnorodne”. Aktorzy przedstawiają galerię osobliwości zinterpretowaną na swój własny sposób. Pojawia się w niej opowieść o Kaskadzie, Danie czy chłopcu, który zabił własną matkę i przebrany za nią chodził na pocztę. Nie unika się też mówienia o szczecińskich kompleksach czy obskurnych bramach, ale spektakl ogląda się tak przyjemnie, że godzina spędzona na widowni mija niezauważalnie. Maciej Litkowski uprzedził, że nie obchodzi się delikatnie ze Szczecinem w swoich tekstach, ale nie może konkurować z narzekaniami osób żyjących tu od urodzenia. Te trudno przebić. Muszę mu przyznać rację, bo jako rodowita szczecinianka stwierdzam, że ocenił nasze miasto bardzo łagodnie, a może właśnie brak taryfy ulgowej wyszedłby na dobre spektaklowi oraz miastu. Brakowało mi też chociażby znikomej fabuły rozgrywającej się pomiędzy poszczególnymi utworami.
Powstawanie przedstawień inspirowanych Szczecinem świadczy o ciągłych poszukiwaniach tożsamości przez mieszkańców i ten spektakl jest bardzo dobrym punktem wyjścia do kolejnych. Jest świeżym spojrzeniem na miasto z przymrużeniem oka przez osoby przyjezdne, które kreują jego bardzo uroczy, choć niepozbawiony niedoskonałości obraz. Jak najbardziej polecam najnowszą premierę Sceny Propozycji Aktorskich i myślę, że ciekawym pomysłem byłoby wydanie płyty z utworami ze spektaklu. Podejrzewam, że obroniłyby się nawet bez bardzo atrakcyjnej oprawy wizualnej.