Założony w Szczecinie zespół Kristen odwiedził Ośrodek Teatralny Kana w związku z promocją nowego albumu. Czy siódma płyta powinna być wybitna? Czy doskonałe kawałki potrzebują „konferansjerki”? Odpowiedzi i wrażenia z koncertu zorganizowanego przez Tego Słucham w relacji poniżej.
Mówią, że wszystko, co w życiu najlepsze nic nie kosztuje. Myślę, że należy dodać tu małe sprostowanie. Za niektóre przyjemności płaci się grosze. Czy piętnaście złotych za muzyczny odlot to dużo? No właśnie. Kristen to zespół, który niestety trzeba przedstawiać. Wielka szkoda, bo na żywca zachwycają jak mało kto.
W Teatrze Kana, jak to w Teatrze Kana, jedni siedzą na krzesełkach, inni spoczywają na ziemi. Tak też zdarzyło się w sobotę. Osobiście wolę koncerty stojące, ale po kilku minutach stania postanowiłam się nie wygłupiać i usiąść.
Dobra muzyka i dobre jedzenie mają wiele wspólnego. Nie ma co od razu wyjeżdżać z daniem głównym, kiedy można zacząć od niezłej przystawki. Na początek wystąpił Maciej Bączyk z solowym projektem o nazwie Nagra. Elektroniczne dźwięki wywołały u co niektórych przybyłych lekką konsternację. Są w życiu chwile, w których zmieniasz w głowie słowo „dziwne” na „fajne” i to prawdopodobnie był ten moment.
Po występie wprowadzająco-rozgrzewającym, nadszedł czas na sekretną mapę i jej części składowe. Na start zaserwowano nam „Upward beyond the onstreaming, it mooned”. To całkiem dobry utwór na początek koncertu (jak również płyty „The secret map”). W tym momencie utwierdziłam się w przekonaniu, że panowie z Kristen zestawiają dźwięki w wytwór nie z tej ziemi. Ponieważ ilość utworów znajdujących się na nowym albumie nie powala ilością (a jakością), muzycy zagrali wszystkie kawałki z płyty. Nic nie działa tak sentymentalnie, jak odświeżenie starego numeru znanego publiczności, więc usłyszeliśmy również „An accident”.
Zespół wystąpił w składzie: Michał Biela, Mateusz Rychlicki, Łukasz Rychlicki i Maciej Bączyk. To, że lider zespołu przykuwa najwięcej uwagi, nie jest sprawą zaskakującą. Biela ujął publiczność swobodą i luzem, nie opowiadał nudnych historyjek na temat granych numerów. Trochę udawał, że mu się nie chce, chociaż nikt nie dał się na to nabrać. Po bisie („Endless happiness”) dał do zrozumienia, że pora już sobie iść, bo na stojąco czas leci inaczej. Rozmowność wokalisty nie jest dla mnie sprawą priorytetową, w końcu przychodzę na koncerty po to, żeby posłuchać muzyki. Mimo to lubię, gdy zespół wygląda tak wiarygodnie jak Kristen.
Wracając do pytania ze wstępu – czy siódma płyta zespołu musi być arcydziełem? Nie musi, chociaż „The secret map” jest. Ma tylko (i aż!) pięć utworów. Odtwarzam je już trzeci dzień, zagubiona z sekretną mapą na głośnikach. Może istnieje coś takiego jak niekończące się szczęście?
Portal Szczecin Główny miał przywilej sprawowania patronatu medialnego nad wydarzeniem