W piątkowy wieczór w Domku Grabarza wystąpił duet Scandinavian Low i chociaż tworzą mroczną muzykę, klimat wieczoru nie był jedynie melancholijną podróżą.
Obiecana przez organizatorów – retro lampa, świece, spory tłum ludzi oraz wyjątkowe, jak na koncerty w domku przy ulicy Storrady, ustawione rzędy krzeseł, stanowiły anturaż, w którym przyszło oczekiwać na występ tajemniczego zespołu ze Śląska... Moje oczekiwanie zaczęło się o wiele wcześniej. Dzięki portalowi Tego Słucham już kilka miesięcy temu miałam okazję zapoznać się z twórczością zespołu i liczyłam na to, że będę mogła ich muzykę usłyszeć na żywo.
Zespół tworzy niezwykle nastrojowe kompozycje i chociaż pomysł na duet: gitara plus głos (i smutne teksty) nie jest żadnym novum to Scandinavian Low podąża własną drogą, a ich utwory nie są lukrowanymi balladami. Wśród ich tekstów króluje interpretacja poezji anglosaskiej (i dzięki temu m.in. „kupili mnie”, szczególnie za wyśpiewanie tekstu Edgara Allana Poe), ale nie brakuje także własnej pisarskiej działalności czy napisanych specjalnie dla nich tekstów przez zaprzyjaźniony zespół z Argentyny. I cóż nawet „podglądanie” przez wokalistkę, w trakcie koncertu, tekstów ułożonych u jej stóp, nie zepsuło tego nastrojowego święta, a wręcz przeciwnie było uroczym akcentem. I to jednym z wielu, które pokazały, że pomimo swoistej „powagi” wykonywanych kompozycji zespół ma wielkie poczucie humoru i dużą dozę autoironii.
Zespół był miło zaskoczony tak dużym gronem odbiorców. Występowali w okrojonym składzie, gdyż zazwyczaj towarzyszy im również kolega z kontrabasem, który ze względów logistycznych pozostał na południu Polski. Ale ich osobowości urzekły publiczność i mimo niewielkiej tremy zespołu, komunikacja pomiędzy nimi, a słuchaczami była perfekcyjna. Muzyka brzmiała jakby była szeptana do każdego z nas z osobna; każdy na pewno przenosił się w sobie tylko znaną krainę, a co poniektórzy zapewne usłyszeli nawet brakujący kontrabas (do czego zachęcała wokalistka)...
Żałować można tego, że zespół, póki co, ma niewielki dorobek, z powodu czego koncert (przynajmniej dla mnie) skończył się zbyt wcześnie. Ale zostałam wyposażona w maxi singiel „Norra Musik Session”, który będzie mi często towarzyszył w zimowe wieczory. I tu jeszcze chciałabym wspomnieć o czymś co mnie ujęło już ostatecznie – muzycy z Sosnowca sami wykonali opakowania i wystylizowali płyty CD na winyle. To nie pierwsza ich taka ingerencja w materiały promocyjne – bardzo żałuję, że nie dane mi było kupić ręcznie robionych przez nich kaset magnetofonowych (z których pierwsza, z tego co się dowiedziałam, trafiła w ręce pewnego Irlandczyka, którego autorstwa zdjęcie, widnieje teraz na okładce maxi singla). Równie urokliwe było video – zaproszenie jakie zespół przygotował w związku ze szczecińskim koncertem. A gdy dodać do tego zamiłowanie zespołu do analogowego rejestrowania dźwięku... Nie pozostaje nic innego jak czekać na więcej.