Muzyka świata w Imperium? To możliwe za sprawą zespołu Bubliczki, który zagrał tu 13 grudnia. Koncert promował nową płytę - "Trubalkan" i był jakże miłą odskocznią od ponurego dnia przypominającego o stanie wojennym.
Jak zacząć mam? Jak? Od słów - czegoś Szczecinie nie był?! Tak mało ludzi na tak energetycznej bombie muzycznej? Plusów z takiej sytuacji było jednak wiele: bardziej kameralny charakter, miejsca do tańca w bród i wszyscy świetnie się czuli. Co bym nie powiedziała, to co ja mogę, skoro wydarzenie ustawiono na 13 grudnia (w rocznicę wiadomo jaką), a niektórym zawartość portfeli nie pozwala na wydawanie pieniędzy przed świętami.
Kaszubsko-bałkańsko-żydowska formacja Bubliczki na scenie pojawiła się z dużym opóźnieniem, co z mojej strony jest jak najbardziej zrozumiałe. Zważywszy, że niewiele osób na ich występ przyszło. Wyczekiwano więc pewnie na zbłąkane owieczki, które prężnie zasilą skromne szeregi uczestników koncertu.
Początek całkiem niepozorny, bo miało się wrażenie, że trębacz tylko wypróbowuje instrument, a to początek utworu "Tito". Z kolejnymi sekundami ludzie pochowani na końcu sali zaczęli przybliżać się do sceny. Podobnie było z drugiej strony. Muzycy po kolei wychodzili zza kulis, dołączając do sekcji dętej, a moje nogi powoli odmawiały posłuszeństwa i bez pytania weszły w stan pląsawicy. Co to oznaczało? Udany wieczór, jakżeby inaczej!
Drugi na koncercie (na płycie też) "Nic nie ma na bank" nieco rozkręcił atmosferę, po czym Panowie popłynęli z kawałkami spoza płyty, gdzie lider zespołu Mateusz Czarnowski (wokal, akordeon) próbował zintegrować się z publicznością wspólnymi oklaskami i nawoływaniami z refrenów. Przyznam szczerze, byłam zdumiona jego zdolnościami. Sprawdzał się doskonale zarówno w roli frontmana jak i wodzireja, a przypomnę, że tłumów nie było.
"Freaklah" - toż to było skoczne tempo! "Nie będę się żenił" wywołał spore zainteresowanie wśród męskiej części zgromadzonej na sali. O tym, że kobiety rządzą, był kolejny kawałek czyli "Feministyczna spiéwka". W bardziej nostalgiczny nastrój wprowadziła pieśń "Abò mie zabiją". Na koncercie można było także usłyszeć "Namowę", "Szmak co 7 lat", "Okrąc sã wkół", "Trubalkan" i "Karczmareczkò gòdnô!". Tu muszę się zatrzymać. Przy karczmareczce Mateusz ogłosił konkurs polegający na tym, że Pani, która najładniej zatańczy przy barierce dostanie nagrodę. Doszło do tego, że nieznajomi Panowie stojący za mną zachęcali mnie do udziału. W powietrzu było czuć rosnącą adrenalinę. I tak jak podejrzewałam, nie było konkretnej zwyciężczyni. Niespodzianki posypały się ze sceny na cztery strony świata. Ludzie w ciemnościach macali ładnie zapakowane torebki. "To są białe majty!" - krzyczy frontman. Na reakcję śmiechu długo nie trzeba było czekać.
Oprócz powyższych pozycji, usłyszałam jeszcze "Nieużyte baby" i na zakończenie klasyk ludowy (już po bisie zachęcającym do powrotu Bubliczków) - "Caje sukarije". Opaa, Moi Drodzy! Taki to był koncert! Aż muszę znów posłuchać tych dźwięków, kiedy kończę pisać tą relację. Od siebie dodam, że znakomicie spisał się Klaudiusz Kłosek, który gościnnie zagrał na trąbce. Natomiast "Nie do wiary" mówię do Michała Czarnowskiego (skrzypka i tamburynisty, brata Mateusza), który zademonstrował grę na dwóch łyżkach, wykorzystując zręczność swoich dłoni i aparatu mowy.
Foto:
Agnieszka Świderska