Co z tego, że Szczecin nie ma własnej gwary, ale ma Dikandę. To muzyczno-językowy skarb, jakiego może nam pozazdrościć niejedno miasto w Polsce. Poniżej relacja z ich występu, który odbył się 5 lutego.
Wreszcie w domu!
Takimi między innymi słowami rozpoczął się koncert grupy Dikanda we Free Blues Club. Już przed muzycznym wydarzeniem wieczoru wszystkie krzesełka zostały zajęte przez przybyłych. Najpierw na scenie pojawili się panowie z zespołu i przez salę popłynęły pierwsze dźwięki. Męską część reprezentowały następujące instrumenty: kontrabas, bębny i gitara. Po czym, podwyższenie zostało uzupełnione o front w postaci trzech orientalnie ubranych kobiet w towarzystwie akordeonu i skrzypiec.
Nibylandzki język
Podróż w nieznane rejony językowej wyobraźni grupy obracającej się w klimatach folku i etno była bardzo ciekawym doświadczeniem. Liderka – Ania przyznała, że po prostu nie wyrośli z układania wymyślonych słów do piosenek. Jestem pełna podziwu, że po takim stażu, jaki zespół ma za sobą (istnieją od 1997 r.), nie znudziła im się ta zabawa. Kciuk w górę ode mnie i oby tak dalej, bo utwory, które usłyszałam w środowy wieczór, były świetne. A gdybym miała sama nauczyć się na pamięć tego „nibylandzkiego języka”, miałabym spory problem.
Rozpal ogon
Podstawowe pytanie – co zagrano? Pojawiły się zarówno starsze numery jak i nowe z ostatniej płyty „Rassi”. Nie zabrakło takich utworów jak: „Usztijo”, „Ajde divla ajde mamo”, „Rassi”, „Usti baba”, „Dumy moi”, „Ajde Jano”, czy „Dikanda”. Przy „Jakhana Jakhana” publiczność nieco się rozkręciła, natomiast gdy grano „Fani” podobał mi się „niby” pojedynek między akordeonem a skrzypcami. Niedługo potem jedna z wokalistek – Kasia Bogusz rywalizowała z Anią w coraz szybszym śpiewaniu. Szybkim tempem w śpiewie także dał się poznać jedyny polski kawałek „Hanka” (tutaj liderka wspomniała, że najlepiej tę piosenkę śpiewała jej babcia). „Pustono ludo” wygrał pod względem chóralnego wokalu i solówki na gitarze, a deserem na koniec był „Czajorije szukarije”. Osobiście nie mogłam oderwać oczu od Daniela – bębniarza, bo grał na bębnie, który posiadam w domu (chodzi o darbukę). Nie zapomnę też zabawnego przejęzyczenia Anii, która tłumacząc, o czym jest następny utwór, zamiast „rozpal ogień” powiedziała „rozpal ogon”, co zabrzmiało bardzo dwuznacznie i wszyscy długo się z tego śmiali.
Czy warto było?
To nie było moje pierwsze spotkanie z muzyką zespołu Dikanda. Miałam okazję ich posłuchać dawno temu, na Jarmarku Jakubowym. Niewiele z tego pamiętam, stąd też powtórka z rozrywki, przy pełniejszym zaangażowaniu z mojej strony jako słuchacza. Czy warto było? Oj warto. Trochę ciężko z rozładowaniem energii przy tak rytmicznej muzyczce, ale koncerty z pozycji siedzącej też mają swój urok.
Foto:
Marta Siłakowska