Jeśli na kimś architektura nowej siedziby Filharmonii nie robi wrażenia, powinien w trybie natychmiastowym wejść do jej wnętrza i spróbować tym samym obojętnym tonem powiedzieć, że w dalszym ciągu nie ma się nad czym zachwycać. I powinien dodatkowo usiąść w sali symfonicznej, posłuchać tam IX Symfonii Beethovena, a potem zostać przy swoim zdaniu. Niech ktoś próbuje, ale nie wróżę sukcesu.
Uczestnictwo w tym wydarzeniu musiało być dla wszystkich, którzy tego dnia mieli okazję w nim uczestniczyć, dość sporym przeżyciem. Żeby nie powiedzieć wprost – zaszczytem. I choć miejsc w głównej sali koncertowej jest kilkaset, to z pewnością nawet, gdyby było ich czterokrotnie więcej, bilety na ten dzień spokojnie zostałyby wyprzedane. Bo możliwość usłyszenia pierwszego koncertu, jaki odbył się we wnętrzach takiego budynku, to coś naprawdę nieprzeciętnego. Data koncertu inauguracyjnego już przeszła do historii, ale śmiem przypuszczać, że następne kilkadziesiąt lat nie umniejszy jej znaczenia. Koncert taki jak ten musi pozostać w pamięci – najpierw tych, którzy w nim uczestniczyli, a później w historii samego Szczecina. I nie ma co do tego wątpliwości, że tak właśnie będzie.
Jeśli cokolwiek mogło sprawić, że w szczecińskiej Orkiestrze Symfonicznej Filharmonii obudzi się nowe brzmienie, nowa jakość i większy zapał, to z pewnością były to takie czynniki, jak: nowa (choć to słowo zupełnie nie wyczerpuje w tym kontekście swojego znaczenia) siedziba, obecność światowej sławy dyrygenta - Jacka Kasprzyka i… obecność chóru State Choir Latvija. Ten ostatni wystąpił w ostatniej z trzech części koncertu, wieńcząc go bardzo mocnym akcentem. „Oda do radości” z IX Symfonii Beethovena w ich wykonaniu zrobiła na słuchaczach wrażenie chyba największe. Wolumen chóru, jego spójność, zgrabne posługiwanie się dynamiką i doskonałe brzmienie w rezultacie dało efekt więcej niż imponujący. Ciarki i unoszące się z zaskoczenia brwi zdradzały tylko powierzchowną reakcję na wejście wspomnianego chóru. We wnętrzu, a precyzując – w głowie i w żołądku, działo się znacznie więcej. I było to absolutnie przyjemne.
Wydarzenie przemyślano w każdym szczególe. Tym, którzy mimo wszystko chcieliby z zawiedziona miną powiedzieć „Szkoda tylko, że trwało tak krótko…” Filharmonia zabrała tę możliwość. O koncercie bowiem powiedzieć można wiele, ale z pewnością nie to, że szybko się skończył. Nowa siedziba gościła w swych progach zgromadzonych gości przez ponad cztery godziny, więc nawet Ci, którzy sycą się widokiem i dźwiękiem powoli, mieli tego czasu aż nazbyt. Mogli nasycić po kolei każdy zmysł bez niepotrzebnego pośpiechu – wzrok widokiem wnętrza, słuch brzmieniem koncertu i smak podawanymi w przerwach lampkami wina, czy finezyjnie wyglądającymi słodkimi przekąskami.
Inauguracja, jak na inaugurację przystało, była uroczysta, długa i emocjonująca, co podkreślała każda z osób, która tego dnia zabrała głos podczas koncertu – od dyrektorki, Doroty Serwy, przez prezydenta miasta Szczecina, Piotra Krzystka, aż po prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej - Bronisława Komorowskiego. Wszyscy oni zgodnie podkreślali, że to naprawdę wyjątkowy moment, i wszystkim cisnęły się na usta podobne słowa, wśród których największą popularnością cieszyły się takie jak: „nareszcie”, „imponujące”, oraz „gratuluję”. I trudno się dziwić. Ja sama, gdyby w tej samej chwili dopuścić mnie do głosu, użyłabym podobnych. Powiedziałabym, że rozpiera mnie duma, radość i ekscytacja. I, że gratuluję wszystkim tym, których wspólne decyzje i trwające trzy lata wysiłki złożyły się w rezultacie na, po pierwsze: taki budynek, po drugie: taką oprawę artystyczną, po trzecie wreszcie: na takie wrażenia. Bo tych ostatnich dostarcza już samo przekroczenie progu Filharmonii, nie wspominając (choć za późno, bo i tak wspomniałam) już o samym koncercie.