Chociaż prawie każdy spektakl był, jak to się mówi, "o dziesięć minut za długi", to te sześć dni, podczas których wystawiano przedstawienia konkursowe, minęło jak z bicza strzelił..
W sumie nominowanych do nagród Kontrapunktu było w tym roku dziesięć spektakli, ponadto można było zobaczyć jeszcze sześć przedstawień, instalację, wideoinstalację, widowisko plenerowe, spektakl teatru internetowego, trzy performance, dwie wystawy, a także posłuchać muzyki na koncercie w Kanie oraz wziąć udział w dwudniowym panelu dyskusyjnym.
Grand Prix dla kultury wysokiej
Nagrodę Grand Prix festiwalu otrzymał Chopin bez fortepianu CENTRALI. Niezwykle dynamiczna inscenizacja oparta o koncert f-moll Fryderyka Chopina, teksty źródłowe na temat dzieła oraz jego kompozytora, subiektywne opinie bohaterki, a być może także aktorki i autorki. Odgrywająca monodram Barbara Wysocka jest współautorką przedstawienia, a jej ekspresja sceniczna zachwycała i organizowała cały spektakl, od którego nie można oderwać wzorku ani słuchu. W swoim monologu zawarła cały wachlarz emocji od spokoju i entuzjazmu do histerii i frustracji. Towarzyszył jej na scenie kwintet smyczkowy odgrywający partie koncertu f-moll, które niejednokrotnie stanowiły wyraźną kontrę dla emocji narratorki, tak jak partie fortepianu różniące się od melodii granej przez orkiestrę. Przypuszczam, że Barbara Wysocka, razem z Michałem Zadarą – reżyserem spektaklu, zdobyli przychylność publiczności dynamizmem, dbałością o język przestawienia i mistrzowską dykcją. Warty zaznaczenia jest też fakt, że Chopin bez fortepianu należał do tych przedstawień konkursowych, w którym nie pojawił się nawet kawałek piersi albo pupy. Pojawiły się za to wulgaryzmy. Ale tylko dwa, z czego jeden dający się uzasadnić.
Nagroda główna dla odważnych
Nagrodę główną jury Kontrapunktu przyznało spektaklowi Caryca Katarzyna Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach. Dramat przedstawia okrutne oblicza władzy i bezlitosne tryby politycznych mechanizmów na przykładzie losów najsłynniejszej rosyjskiej władczyni – Katarzyny II. Przedstawienie zapewne zachwyciło kunsztownym tekstem Jolanty Janiczak oraz dobrą gra aktorska. Należy tu wyróżnić odtwórczynię głównej roli, Martę Ścisłowicz, która dała dowód swej mistrzowskiej gry, przechodząc przemianę od zahukanej, roztrzęsionej dziewczynki poniewieranej emocjonalnie i fizycznie przez niemalże wszystkich na carskim dworze do pewnej siebie, świadomej swojej władzy, cynicznej i bezpośredniej carycy Katarzyny II. Jednak, moim zdaniem, tak trudny tekst powinien być podany w nieco mniej krzykliwej oprawie, tak, aby widz mógł go pojąć. Nie byłam w stanie koncentrować się na słowach padających ze sceny przez cały czas, ponieważ atakowały mnie pozostałe środki wyrazu: rekwizyty wykorzystywane w niekonwencjonalny sposób, bogactwo świateł, zderzenie neutralnych kostiumów aktorów z podwieszonymi nad sceną sukniami balowymi z epoki, projekcje wideo – WSZYSTKO NA RAZ! No i do tego przekleństwa i golizna. Pod względem ilości nagiego ciała na scenie Caryca Katarzyna jest bezkonkurencyjna. Czy skoro zakłada się, że widz nie jest głupi i może sobie poradzić ze skomplikowanym tekstem dramatu, to nie można też zostawić kilka niedopowiedzeń, które bez problemu odgadnie i oszczędzić mu widoku niektórych, momentami żenujących i obscenicznych, partii aktorskich?
Do zakrycia, do wypipania
Telewizyjny zwyczaj "wypipywania" przekleństw, przywoływany w gazetce festiwalowej "Słosia Forma", należałoby zastosować w jeszcze kilku przedstawieniach konkursowych (Był sobie Polak, Polak, Polak i diabeł, Skąpiec) oraz pozakonkursowych (Gorączka powstańczej nocy, Faza delta).
Nie mogę tutaj przemilczeć wrażenia, jakie zrobiła na mnie Faza delta, która była nieudolną karykaturą stylu pisania Doroty Masłowskiej. W warszawskiej produkcji przedstawiono historię spędzonej w pubie nocy, która dla wszystkich uczestników zakończyła się nieszczęśliwie. Aktorsko nie można, z trudem użyję tych słów, spektaklowi nic zarzucić. Niestety, słabego tekstu nic nie uratuje, a scenariusz mógł być transkrypcją z rozprawy sądowej czwórki ludzi z pijackiego półświatka. Masłowska zdobyła uznanie, bo pisze teksty tego typu w przerysowany sposób, wydobywając ich smaczki i zabawne lapsusy językowe. Tej karykaturalności zabrakło w scenariuszu Radosława Paczochy. Nie po to, żeby naśladować autorkę Pawia królowej, ale żeby tę projekcję dało się wysiedzieć do końca. Z wielkim niesmakiem wytrzymałam. Moim zdaniem ten spektakl nie miał żadnej wartości artystycznej, od względów technicznych, które uniemożliwiały relację aktor-widz, aż po merytorykę, zaczerpniętą z każdego baru o najgorszej reputacji w mieście. Po co pokazywać ogólnodostępną rzeczywistość w dosłowny sposób?
Natomiast Skąpiec Teatru Polskiego im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy, chociaż znalazłby się a drugim miejscu konkursu na wulgarność, zarówno słowną, jak i fizyczną, miał w sobie coś, co zostawiło pozytywny ślad w pamięci. W przedstawieniu będącym współczesną parafrazą dramatu Moliera, zachwycała fantasmagoryczność obrazu, który stworzono scenografią, kostiumami, charakteryzacją i bardzo dobrą grą aktorską. Ingerowanie w przestrzeń widzów, jej bardzo silne naruszanie rozpraszało, szczególnie kiedy interakcje z widzami działy się w kilku miejscach symultanicznie z postępem akcji. Króliki w klatce z pleksi znajdującej się na półce nad sceną też przykuwały uwagę i martwiły niektórych widzów. Jak to się więc stało, że spektakl nie pozostawił niesmaku?
Do polecenia
Bez wątpliwości i bardzo dobrze będę wspominała Exit A Two Dogs Company z Brukseli, które za pomocą zmian oświetlenia i kolorów stroju aktorki, bawiło się z percepcją widza, dając ukojenie wszystkim zmęczonym ciałom i umysłom. Ten rodzaj terapii był idealny na początek piątku dla znużonym po berlińskich wojażach dnia poprzedniego odbiorców. Aktorka stworzyła bezpieczny świat, w którym wszystko jest powtarzalne, przewidywalne, a jednocześnie noszące znamiona rytuału.
Warty wytrwania do końca był spektakl, czy raczej eksperyment sceniczny, Ivo Dimcheva Projekt P. Artysta wciągnął widzów do swojej zabawy, chcąc zbadać razem z nimi gdzie stawiane są granice naszej swobody zachowania. Czy pieniądze były tu czynnikiem zachęcającym, czy stymulatorem poczucia godności ("Czy powinienem to robić za pieniądze?")? Czy to dobrze, czy źle, że nie było drugiej chętnej osoby do markowania stosunku seksualnego na scenie? Czy przyznanie całującej się na scenie parze przez jury festiwalu wyróżnienia powinno nas niepokoić, bo oznacza stępienie wrażliwości na naruszanie granic, czy ucieszyć, bo jest przejawem wolności? Ja się ciągle zastanawiam...
Zachwyciły mnie też dwa spektakle spoza konkursu: Całe niebo ponad ziemią (Syndrom Wendy), który mogli zobaczyć tylko widzowie z karnetami berlińskimi oraz szczecińskie Bajki samograjki w reżyserii Anny Augustynowicz. Całe niebo ponad ziemią to spektakl hiszpańskiego Atra Bilis Teatro, który powstał w oparciu o pozornie niepasujące do siebie inspiracje: opowieść o Piotrusiu Panie, wiersz o dorastaniu oraz masakrę na wyspie Utøya. O Całym niebie... mogłabym mówić długo i namiętnie, więc ograniczę się do: genialny tekst! Nowatorski! Przykuwający uwagę (na ponad 2 godziny)! Poruszający! Mistrzowsko zagrany(szczególnie prawie półtoragodzinny monolog Angelici Liddell - głównej twórczyni przedstawienia, w którym powaliła swoją ekspresją, dynamizmem i pozwoliła widzom stracić poczucie czasu! WSPANIAŁY!
Natomiast Bajki samograjki sięgają do tradycyjnych źródeł tekstów dramatycznych, czyli do wierszy i bajek dla dzieci. Trochę irytowało mnie to, że spektakl nie kończył się w wyraźny sposób, czego dowodem były kilkakrotne "falstarty" gromkich braw przeczuwających zakończenie widzów. Mimo tego drobnego mankamentu Bajki samograjki zachwyciły mnie w swojej, charakterystycznej dla teatru Augustynowicz, ascetycznej formie, którą uzupełniała barwna muzyka wykonywana na żywo na najwymyślniejszych instrumentach perkusyjnych i strunowych. Zarówno aktorzy, jak i widzowie bawili się świetnie podczas przedstawienia, dlatego polecam obejrzenie Bajek samograjek wszystkim dzieciom i dorosłym.
XLIX Przegląd Małych Form KONTRAPUNKT 2014 uważam za… udany. Mimo wszystkich spektakli, które mnie oburzyły, rozczarowały, zasmuciły, były perełki na wysokim poziomie artystycznym. Martwi mnie coraz śmielsze i nie zawsze uzasadnione obnażanie aktorów oraz coraz gęstsze nagromadzenie wulgaryzmów w tekstach dramatycznych. Mam jednak nadzieję, że tegoroczny werdykt publiczności o wręczeniu Grand Prix spektaklowi wyróżniającemu się pozytywnie na tym tle jest wyrazem tego, że dobry smak polskich widzów jeszcze nie umarł.