Liczne, oj liczne propozycje kulturalne jawiły się przed mieszkańcami Szczecina w sobotni, grudniowy wieczór! Ci, którzy wybrali się do Free Blues Club, wyboru na pewno nie pożałowali!
Kev Fox, muzyk pochodzący z Manchesteru, od kilku lat mieszkający w Poznaniu, znany jest polskiej publiczności dzięki współpracy z cenionymi polskimi artystami i producentami muzycznymi, w tym współpracy ze Smolikiem, z którym nagrał utwór L.O.O.T.T, oraz Skubasem, z którym na płycie Wilczełyko zaśpiewał Rain Song.
Sobotni występ był przedostatnim koncertem zagranym w ramach krótkiej, bo obejmującej raptem sześć miast, grudniowej trasy po Polsce. Zgromadzona publiczność, siedząc wygodnie przy stolikach, miała okazję posłuchać znanych z debiutanckiej płyty artysty King For a Day utworów, m.in. Help Yourself, Pirates czy Afon Ddu, zagranych w zupełnie zmienionych aranżacjach, jak i kilku kompozycji, które prawdopodobnie znajdą się na nowym, planowanym na przyszły rok albumie.
Kameralna sala idealnie sprzyja nawiązywaniu kontaktu z publicznością, co znalazło potwierdzenie również na sobotnim koncercie. Ze sceny padło polskie dzień dobry, pojawiły się komplementy kierowane do szczecińskich dziewczyn, a nawet mały flirt z jedną z nich. Miłym akcentem było również wspólne odśpiewanie Sto lat dla jednego z członków ekipy technicznej.
Porównując sobotni występ do koncertów z lat ubiegłych – kilka lat temu miałam okazję zobaczyć występ w Kontrastach – można dostrzec wyraźną ewolucję poglądów muzyka na temat jego własnej twórczości. Minimalistyczne występy Foxa, na których królował jego niezaprzeczalnie piękny, mocny głos wspomagany jedynie delikatnym gitarowym brzmieniem ustąpiły miejsca koncertom oprawionym w znacznie bogatsze ramy muzyczne. Od kilku lat muzyk współpracuje z częściowo polskim zespołem The Last Dance, dzięki czemu jego kompozycje stały się bogatsze o brzmienia kontrabasu czy wiolonczeli.
Występ należał do udanych, o czym najlepiej świadczy reakcja publiczności, żegnająca artystów na stojąco. Jedynym, za to dość istotnym mankamentem całego wieczoru było to, iż znaczna część wykonanych utworów bazowała na podobnym schemacie: spokojne dźwięki stopniowo nabierały coraz większej intensywności, by następnie sala wybrzmiała bardzo dramatycznym, mocnym zakończeniem. Po jakimś czasie stało się to dla mnie nieco męczące, a co gorsze, w pewien sposób uniemożliwiało mi dzielenie, a przynajmniej zrozumienie emocji, które towarzyszyły muzykom podczas występu, a które z założenia powinny znaleźć pewien odzew również u odbiorcy. Dość powiedzieć, że na koniec ostatniego utworu Fox skopał gitarę, a ja....no cóż, właściwie nie wiedziałam dlaczego. Przyznam – nie słuchałam tekstu, ale biorąc pod uwagę tylko warstwę muzyczną, gitara mogłaby zostać potraktowana w ten sam sposób co najmniej trzy razy. Bogactwo dźwięków kreowanych instrumentami spowodowało również utrudnienie w odbiorze samego wokalu, który jak dla mnie stanowił największy atut całości. Z tego powodu osobiście wolę bardziej kameralne koncerty Keva Foxa.
Foto:
mat. organizatora