Chorzy i Miąższ, czy może raczej chory mąż. Chory mąż ze zwieszonym jęzorem, bo tak właśnie wyglądali wszyscy, którzy udali się w niedzielę do Rockera na ostatni już koncert z cyklu Lutujemy Akustyczeń.
Luty dopięty na ostatni guzik
Co najmniej dwieście rozdziawionych paszczy wzdychało i cmokało na iskry ze sceny. Kolorowe guziki przebojowego zespołu Miąższ poprzyszywano do awangardowych koszulek rezolutnego, zarówno w swych tekstach jak i muzyce, zespołu Chorzy, czego efektem była epidemia: w ciągu dwóch i pół godziny (można się było najeść muzyki do syta) w klubie zapanowała gorączka.
Miąższ, czyli słodycz humoru
W zielonej czapko-doniczce (z kulminacją u czubka w postaci filcowego kwiatka) obśmiewali sprawy doczesne. Dystans do świata przełamał dystans między triem a publicznością. Piosenką „Gówno i cebula” porwali do śpiewu całą salę (magia chwytliwego tekstu!). Głos, kontrabas, gitara, akordeon, melodyka i piła to ładunek, z jakim poruszają się po Polsce („Miąższ zagrał ponad 100 koncertów i to niemal wszędzie: od ulicznych skwerów po sceny największych polskich festiwali.”), czyniąc swoisty zamach na konwenans.
Chory mąż, czyli siedmiu chłopa i Aśka
Siedmiu chłopa przy jednej Aśce, a jak siedmiu krasnoludków. Tacy się przy niej zrobili niezauważalni. Wokalistka Miąższu ze swoim słowiańskim rozmachem skupiła na sobie całą uwagę. Takie głosisko i taka moc. Naturalna i swobodna rządziła na scenie jak Kołaczkowska (a od Miąższu już blisko do kabaretu). Udział Chorych dało się dopiero zauważyć, gdy zeszła ze sceny. Wtedy też chłopaki przejęli pałeczkę i odegrali się tym samym „Gównem” (gównem i cebulą) w wersji disco polo. Olek Różanek zadebiutował na keytarze (to taka gitaro-klawiaturka przypominająca nieco zabawkę), na dobre zarażając publiczność śmiechem.
Haydamaky, czyli lutowanie z Ukrainą
Między koncertami jednego i drugiego zespołu konferansjer Daniel Źródlewski wprowadził nutkę niebiesko-żółtą. W geście solidarności lokal oświetlony został tymi właśnie kolorami. Ze sceny popłynęło dużo wzruszających słów, wzbudzających wręcz poczucie obowiązku stawienia się na koncert ukraińskiej grupy, by dać tym samym dowód o nieobojętności Polaków. (Już jutro znajdziecie u nas relację z występu Haydamaky)
Chorzy, czyli szeroko pojęty brak piątej klepki
Rozpoczęli „Tłookiem na plaży” opartym na piosence Filipinek. Ale szybko przeszli do kompozycji stricte autorskich dobrze znanych szczecinianom. W śpiewaniu kultowego już chyba „Pustostanu” wyręczyła wokalistę publika, która na moment słów „Do Ciebie podążam, już rzut beretem mam, lecz beret nieco zryty (…)” przerodziła się w chór. Olek ze swoimi nastraszonymi blond włosami jak w jakimś obłędzie wyrzucał z siebie poszczególne frazy, przekupując kolejne dusze (czy może „ryjąc berety”?). Do końca koncertu zdążył zahipnotyzować wszystkich, którzy stanęli w polu rażenia, pozostawiając swych fanów ze zwieszonymi jęzorami. Wycieńczonych natłookiem wrażeń.
Zapraszamy do obejrzenia fotogalerii z koncertu.