Słyszysz „Kasia Wilk” i automatycznie myślisz o Mezo i „Sacrum”, czy „Ważne”? To przestań. Ta dziewczyna ma naprawdę o wiele więcej do zaoferowania.
Sacrum dla najwytrwalszych
Piosenki nagrane w duecie z Mezo prawdopodobnie śnią się Kasi po nocach i – zgaduję – nie są to sny przyjemne. Minęło już kilka lat od ich sukcesów na różnych festiwalach. Dokładnie tyle samo minęło od maltretowania ich piosenek przez wszystkie „szanujące się” rozgłośnie radiowe proponujące muzykę pop. Nucił je każdy – czy chciał, czy nie. Mogły się nie podobać, można było od nich uciekać, a i tak człowieka znalazły. Ale to absolutnie żaden zarzut w stronę wokalistki. Tym mocniej zaskakuje, że sama Kasia się od nich nie odcina i chętnie śpiewa na koncertach. Podziwiam, że tyle czasu z tymi utworami trwa i sprawia nimi tyle radości stojącym pod sceną fanom. Bo, że owi fani na te utwory czekają szczególnie, nie można mieć wątpliwości – pisk i zbiorowy śpiew publiczności w reakcji na „Sacrum” mówią same za siebie. Pewnie znajdą się i tacy, którzy tylko dla tego utworu na koncert przyjdą, ale tych, którzy podczas niego najchętniej by wyszli, raczej też nie zabraknie. Różnie to bywa.
Na dwie Kasie
Kasia Wilk była tego wieczoru gwiazdą, co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Lekkość, z jaką śpiewała każdy utwór, wdzięk, z jakim porozumiewała się z publicznością, czy wreszcie szczerość, jaka towarzyszyła jej przy tym wszystkim – to zestawienie gwarantowało niezwykle udany koncert i wieczór zarazem. Ale nie mogę nie wspomnieć o drugiej Kasi, która pełniła podczas tego koncertu rolę chórzystki. Choć sprawowana przez nią funkcja narzucała jej raczej tyle, żeby pozostać w cieniu swojej koleżanki, ta na scenie była mimo wszystko bardzo widoczna. Kasi Wilk zatem gratulujemy wokalnego wsparcia pod postacią Kasi Rościńskiej, bo to wsparcie naprawdę mocne i godne pochwały, a tej drugiej – dalszego rozwoju kariery. I roli wokalistki, która na scenie stoi na miejscu już bardziej uprzywilejowanym.
Jakie słowa?
Muzyka była na wysokim poziomie. Jeśli słuchamy popu, powinniśmy koniecznie słuchać właśnie takiego – jest naprawdę dobry, a przy tym bardzo przyjemny i zdecydowanie przystępny. Niewybrednym z pewnością nie sprawi problemu, a wybrednych mimo wszystko powinien zadowolić, o ile nie przyjdą na koncert z nastawieniem „Szału nie będzie”. Bo szał jednak jest i to całkiem spory. Tyle na temat muzyki. Co z warstwą tekstową? Szczerze chciałabym napisać o niej choć słowo, ale mimo dużych chęci nie jestem w stanie. Ze zrozumienia tekstu wyniknęło mi dosyć niewiele, choć nie obwiniam tu dykcji wokalistki. Tak zwane sprawy techniczne momentami wygrały z muzyką proponowaną przez zespół. Począwszy od tego, że nagłośnienie nie ułatwiało odbioru tekstów, aż po fakt, że w którymś momencie uniemożliwiło zupełnie odbiór czegokolwiek. W związku z taką sytuacją koncert w naturalny sposób podzielił się na dwa akty, pozwalając na mały oddech przy barze, kiedy to organizatorzy pracowali nad rozwiązaniem problemów.
Tłum to złe słowo
Szczecin nie podźwignął tego koncertu, to na pewno. Ilość osób przybyłych do Lulu nie była oszałamiająca, ale co najważniejsze, artystka nie uznała tego za powód do mniejszego zaangażowania na scenie. Gdyby przyszło 100 osób więcej, energia byłaby równie ogromna. Gdyby miała urosnąć wraz z liczbą przybyłych osób, moglibyśmy być świadkami niekontrolowanego wybuchu. Cieszymy się jednak, że do niego nie doszło, bo po co nam wybuchy. Nam wystarczy energia i dobra muzyka, więc wszystko się zgadzało. Chętnie jeszcze nie raz przyjmiemy ją w naszych skromnych szczecińskich progach, traktując jej „Pierwszy raz” tutaj, jako początek trwałej przyjaźni. Entuzjazm i fani są na pewno, otwartych ramion wobec tego też nie zabraknie.
Zapraszamy do obejrzenia galerii z koncertu.