Asaf Avidan posiada najdziwniejszy głos świata. Przedostatni koncert Szczecin Music Festu przypomniał mi o często zapominanej prawdzie: dobra muzyka to wypadkowa porywów serca, talentu i kunsztu.
Usłyszałam kiedyś na pozór banalne zdanie. Profesor(a) od pragmatyki językowej powiedziała, że wszystko co ma plusy, zawiera również minusy. Stwierdzenie to, mimo prostoty, kryje w sobie wiele mądrości.
Asaf Avidan posiada na swoim życiowym koncie co najmniej dwa znaczące punkty zwrotne. Czy wyszły mu one na dobre? Nie miałam okazji go o to spytać, ale doszukiwałam się odpowiedzi w jego muzyce. Miałam przywilej usłyszenia jej na żywo wczoraj, podczas koncertu, który odbył się na Zamku Książąt Pomorskich. Wróćmy do elementów biografii muzyka - gdyby nie one, wtorkowy koncert mógłby nigdy się nie odbyć.
Po pierwsze, Love It or Leave It
Zakończenie długoletniego związku wpłynęło na Asafa do tego stopnia, że rozpoczął swoją przygodę z muzyką. Brzmi tanio? Być może. Czasem odnoszę wrażenie, że chyba łatwiej jest kochać, niż o miłości dobrze śpiewać. Artysta opisuje swoje uczucie żarliwie i wydaje się, że szczerze – pod warunkiem, że dźwięki nie kłamią. Jeśli wczorajsza muzyka wypływała z wnętrza Avidana, musi on być człowiekiem o niezwykle bogatym wnętrzu. Gdyby wszystkie miłości świata kończyłyby się tworzeniem muzyki tak dobrej jak ta… aż strach pomyśleć. Kto chciałby kochać do śmierci?
Podczas koncertu artysta utrzymywał wspaniały kontakt z publicznością. Ujął nas pewnością siebie oraz zabawnymi anegdotami na temat mężczyzn i swojej byłej dziewczyny. To pierwszy koncert, na którym chciałam posłuchać, co muzyk mówi. Siedziałam na koncercie obok dwóch starszych pań – jedna z nich tłumaczyła drugiej słowa Asafa z angielskiego na polski. Obie wybuchały śmiechem, z tym, że jedna z trzydziestosekundowym opóźnieniem. Mężczyzna zmysłowy, a zarazem zabawny – czego chcieć więcej?
Po drugie, One Day
Avidan podbił listy przebojów dzięki „One Day / Reckoning Song”. Tutaj o plusach nie trzeba się rozwodzić. Sława i rozpoznawalność pojawiły się z dnia na dzień. Muzyk zawiesił działalność z The Mojos i rozwinął solową twórczość.
Podczas występu artysta bronił się przed wykonaniem znanego numeru rękami i nogami. Może Asaf ma już dość „One Day”? Jego twórczość daleko wykracza poza sfery radiowych remiksów. Prawdę mówiąc, miałam nadzieję, że muzyk utrze nosa fanom i nie zaśpiewa swojego najpopularniejszego numeru, ale uległ namowom publiczności, która domagała się „One Day” na bis.
W połowie koncertu prawie straciłam nadzieję, że usłyszę ulubione „Different Pulses”. Czarne myśli były bezzasadne, a wersja live wzruszyła nie tylko mnie. Asaf rozpoczął występ od „My Latest Sin”. Usłyszeliśmy „Love It or Leave It”, „Small Chance Girl”, „Your Anchor” i „Cyclamen”. Artysta okazał się być świetnym aktorem i multiinstrumentalistą. Fenomen Asafa polega na rzadko spotykanej kumulacji talentów. Teksty jego piosenek poruszają kwestie bliskie wielu ludziom, ale perfekcyjny sposób przekazania emocji czyni występ przeżyciem metafizycznym.
Dobre wrażenie, z jakim opuściłam Zamek Książąt Pomorskich, dopełnione zostało należytą organizacją koncertu. Asaf Avidan, gwiazda światowego formatu, pojawił się na scenie punktualnie. Organizator zadbał o to, żeby poinformować przybyłych o tym, gdzie znajdą pomoc medyczną i toalety. Nie było problemów z nagłośnieniem, mimo że występ odbył się na świeżym powietrzu.
Czasem złamane serce pobudza do odkrycia w sobie talentu, a przepustka do kariery, w postaci popularnego utworu, odwraca uwagę od bogatego dorobku artysty. No cóż, wszystko ma plusy i minusy.