Nie ma się co rozwodzić nad rzeczowymi faktami, jakie miały miejsce na koncercie. Emocje niech przemówią. Emocje, które mną targały, towarzyszyły przy Tides From Nebula i Besides. Mnóstwo ich było, więc spróbuję to jakoś poukładać.
Jako pierwsi - Panowie z Besides. Czwórka młodych dżentelmenów, która nie szarżowała po scenie, a z pewną determinacją i skupieniem wykonywała kawał dobrej muzycznej roboty.
Już na samym wstępie nie trzeba było długo czekać, aż przejdą mnie ciarki, aż dopadnie gęsia skórka. Wysublimowane uniesienia, które inaugurowały przeważającą część utworów przechodziły w "drapieżne tąpnięcia". Marszowe i bojowe akcenty bębnów bardzo mi pasowały do ogólnej nazwy albumu "We were so wrong". Jakby porewolucyjny duch czuwał nad kompozycjami.
Tides From Nebula zapowiadali, że podczas tej trasy koncertowej będzie dynamicznie i tak w rzeczy samej było! Po ciemku, z wykrzyczanym bez pomocy mikrofonu "Dobry wieczór Szczecin!" i z burzą dźwięków. Łoł, co za energetyczna iskra! Ten zespół to dowód na to, że rock bez wokalu może dawać niezłego kopa.
Wśród ohów i ahów nad żywiołością Panów na scenie, to jednak przy zamkniętych oczach na twarzy pojawiał się mimowolny, delikatny uśmiech na twarzy. Leciało się gdzieś w przestrzeni międzygalaktycznej, a dodatkowy instrument - klawisze (obie formacje występowały w składzie: perkusja, gitara elektryczna razy dwa i bas) znacznie poszerzały przestrzeń muzycznych wyobrażeń. Przy blasku kulistych reflektorów miało się wrażenie przebywania w innym świecie. O większe atrakcje zadbał Maciej Karbowski, pojawiając się z gitarą po drugiej stronie barykady wśród publiczności.
Wielowątkowy, instrumentalny post-rock i jakaś enigmatyczna baśń. Zarówno Tides From Nebula jak i Besides grali koncepcyjnie, spójnie i co ważne - opowiadali.
Chciałoby się usiąść w kręgu przy ognisku i posłuchać dalej...
A tak, skończyło się po 22 godzinie.
Wychodziło się ze Słowianina z pewną świeżością w umyśle.
Ciekawych tego, jako to wszystko wyglądało, zapraszamy do galerii.
Foto:
Marcin Manowski