… czyli opowiastka o tym, co taki jeden brodaty (i to w mundurze) na scenie zrobić może.
Marszałek po raz pierwszy
Z twórczością Marszałka Pizdudskiego (One Man Band) zapoznałem się przy okazji koncertu, który zagrał (w lekkiej atmosferze medialnego skandalu o zasięgu mniejszym niż "regionalny") 10 listopada w Odrze Zoo. Występ był współorganizowany przez nasz partnerski portal TegoSlucham.pl oraz objęty przez SzczecinGlowny.org patronatem medialnym. Oprócz standardowej formuły "one man band" zaprezentował się wtedy również premierowo „okołomarszałkowy” projekt pod wdzięczną nazwą "Konie" – koncert (bardzo udany) odbył się bez obiecanej (przez kogo?) zadymy (szczere pozdrowienia dla "panów tajniaków", którzy zamiast wejść do ciepłej Odry, marzli przed lokalem przez prawie 2 godziny – pewnie z powodu bezdusznego polecenia służbowego).
W Kanie
Po wejściu do Piwnicy Kany miało się wrażenie ścisku i niemożności zobaczenia czegokolwiek ze sceny (moje odczucie potwierdzają liczne komentarze innych, którzy albo klęli pod nosem albo zawracali na jeszcze jednego papierosa na zewnątrz licząc, iż tłum się z jakiegoś powodu przerzedzi). Jednak po przeciśnięciu się przez kilkanaście osób można było bez problemu dotrzeć do baru, gdzie tłoku nie było (tak samo zresztą w dalszej części lokalu). "Zakorkowana" była jedynie przestrzeń na wprost od sceny. Stojąc przy barze miałem dobry widok na "Artystów Podziemia", którzy powoli schodzili z desek Kany.
Marszałek na scenie
Siarczyste bluzgi ze sceny oderwały moją uwagę od szlachetnego, jasnozłotego płynu spożywanego przy barze – był to zwiastun pojawienia się na scenie Marszałka Pizdudskiego. Artysta zakomunikował w charakterystyczny dla siebie sposób (kto go nie zna – zapraszam chociażby na fan page Marszałka, na któryś z jego przyszłych koncertów, bądź odsyłam do tekstów śpiewanych przez niego piosenek: poniżej), iż sugestii od publiczności przyjmować podczas koncertu nie będzie, gdyż zazwyczaj są niemiłe w stosunku do niego (interpretację tych słów pozostawiam obecnym podczas występu w komentarzach do relacji).
"A już tak ładnie żarło, ale zdechło – zawsze k*rwa coś"
Fragment refrenu przytoczony powyżej odnieść mogę do całości występu. Bo wszystko było niby fajnie. Bo na sali tłum, bo Marszałek (ach, jak pięknie) gra, bo lecą żarciki i kąśliwości ze sceny, bo piwo kupić można, bo ludzie klaszczą (coraz chętniej po każdym utworze), ale... nie do końca, bo trochę za głośno z drugiej strony sali (niezainteresowanej koncertem), bo publiczność niby klaszcze, ale nie aż tak żywiołowo, i wreszcie, bo bez szalonych wiwatów na koniec. Interpretować można to w różny sposób – publiczność była już zmęczona (wszak pod sceną ścisk, a wcześniej odbywał się jeszcze jeden koncert), może nie do końca załapała klimat, a może się nie podobało (jednak fakt, iż nie opuszczali Kany temu przeczy). Zresztą nie chcę się nad tą sprawą rozwodzić, gdyż...
…Marszałek nie jest dla każdego
Są zespoły i artyści „uniwersalni” (czyt. "miałcy") – tacy, którzy ledwie paroma piosenkami są w stanie dotrzeć do gustów i świadomości mas. Marszałek Pizdudski swoją twórczością oraz kreacją prezentuje drugi biegun tego muzycznego świata. Teksty jego piosenek odnoszą się do doświadczeń z życia ludzi, którzy nie stanowią większości społeczeństwa – mimo że mnóstwo osób dostało kosza, czy też nie zostało wpuszczonych do klubu z powodu niewłaściwej odzieży, to każdy przeżywa te wydarzenia zgoła inaczej, i właśnie w tym tkwi haczyk. Marszałek to odczuwa, interpretuje i tłumaczy „po ludzku”, z całym tym mięsem, krwią i kośćmi, które gwiazdy estrady kamuflują ckliwymi uczuciami i abstrakcyjnymi ideami. Pizdudski (idąc wojskową metaforą) zdaje się ustawiać publiczność w formacji, i niczym samotnie stojący przed szeregiem generał na apelu (skupiający na sobie uwagę żołnierzy), wytłuszcza publiczności swoją obdartą z iluzji wizję świata.
Foto:
Piotr Nykowski/pozaokiem.eu