Komunikat o błędzie

Deprecated function: Function create_function() is deprecated w views_php_handler_field->pre_render() (linia 202 z /var/www/d7/sites/all/modules/views_php/plugins/views/views_php_handler_field.inc).

STREET ART W OBRONIE PRAW ZWIERZĄT

„Prawa zwierząt można poruszać w inny sposób, niekoniecznie trzeba uciekać się do malowania rzeźni, tortur.” Z Andrzejem, założycielem grupy Made In Pain, rozmawialiśmy o tym czym jest twórczość zaangażowana w obszarze street art, w jaki sposób prowokuje do myślenia, i jaki osiąga rezultat.

Jak się zaczęło Made in Pain? Impuls, powolne dojrzewanie?
Zaczęło się poprzez znudzenie tym, co robiłem wcześniej, czyli pisaniem jakichś haseł po murach. Chciałem czegoś więcej – chodzi mi o rysowanie postaci, bardziej skomplikowane  wzory. Na pewno połączyło się to z moją postawą jako człowieka w społeczeństwie i zmianami w życiu codziennym. Pod wpływem przemyśleń dotyczących świata zapragnąłem odseparować to, co robiłem wcześniej, można powiedzieć – dla zabawy, od tego co robię na poważnie – stąd ten projekt. I stąd ta nazwa, która kojarzy się z bólem, cierpieniem.  Już ona sama jest symptomem tego, czego ta twórczość może dotyczyć.

W swoich pracach poruszasz m.in. problem wykorzystywania i złego traktowania zwierząt. Czy to wiąże się także z jakąś działalnością na ich rzecz?
Nie. Myślę, że to, co robimy, już jest jakąś formą działalności. To pewnego rodzaju forma aktywizmu. Są działacze, którzy tworzą spotkania, robią wykłady, organizują koncerty – a my  malujemy.

Czy są ludzie, którzy traktują to jak akt wandalizmu pomimo, że niesie to za sobą takie, a nie inne, treści?
W świetle prawa, jeśli mural jest tworzony w miejscu, w którym właściciel sobie tego nie życzy, zawsze będzie to akt wandalizmu – i tak jest to postrzegane. Nawet gdybym był Pablo Picasso, albo tworzył najbardziej niesamowite i ciekawe obrazy, to i tak cały czas jest to jednak naruszanie prawa, bez względu na treść. Ale mimo wszystko, mam wrażenie,  ze strony ludzi i tak bije w kierunku naszej twórczości całkiem duża przychylność. Wydaje mi się, że ludzie dostrzegają jakość tego, co robimy. Jeśli ktoś widzi na ulicy obrazek, który znaczy jedynie tyle, że autor tędy przeszedł, to zauważają jednocześnie, że to nic nie wnosi. W momencie gdy widzą w tym coś więcej, to są bardziej przychylni – mogą sobie coś dopowiedzieć, dostrzegają treść, mają większe pole do manewru w kwestii interpretacji.

Jest dużo osób, które podejmują podobną tematykę?
Jeśli chodzi o twórców, którzy w ogóle poruszają tematykę zaangażowaną, to jest nas bardzo mało. Moim zdaniem taki sposób twórczości wychodzi z potrzeby serca i, faktycznie, jest niewiele takich osób. W Polsce można wymienić jeszcze Dariusza Paczkowskiego, Simpsona, Petera Fussa oraz Manufakturę.

Większość graficiarzy, mam wrażenie, nie podejmuje w ogóle tematyki, która ma jakkolwiek trafiać do człowieka.
Mało tego – wielu graficiarzy zwyczajnie nie lubi twórczości zaangażowanej. Oni z tego szydzą, nie widzą w tym sensu. Mnie się czasami nawet zdarzało, że gdy kupowałem farbę,  ktoś na mnie krzywo spojrzał i powiedział: „Po co Ci to? Przecież Ty nie robisz graffiti, tylko jakieś tam swoje ‘zaangażowane’”.

No tak, „na co to komu”. A to jest w ogóle spore środowisko?
Bardzo małe. Szczecin ma niewielu street artowców i sam nie wiem jakie są tego przyczyny. Jeśli chodzi o dostęp do farb, do środków, do informacji, to problem nie istnieje. Mamy Internet, mamy także jeden z lepszych w Polsce sklepów z farbami – duży, profesjonalny, ceny są bardzo w porządku. Ogólnie graficiarzy w tym mieście działało już mnóstwo, ale zajmowali się tym pół roku, rok, a potem przestawali. Przyczyna tkwi chyba w samym mieście. Ja to odnoszę także do innych płaszczyzn – imprez, koncertów, pubów, lokali. Na początku niby jest energia, a potem okazuje się, że jest na coś mały popyt, i wszystko gaśnie.

A nie jest tak, że ciężko się po prostu z tego utrzymać?
To prawda. Ja na tym nie zarabiam. Robię to, bo to moje hobby.

A liczysz swoje dzieła?
Nie liczę. Graffiti podoba mi się przez swoją ulotność. Kiedyś, kilka lat temu, liczyłem, ale w końcu stwierdziłem, że to bez sensu.

Bywało, że któreś Twoje murale zostały zniszczone? Nie tyle może ze względu na upływ czasu, czy pogodę, ale umyślnie przez drugą osobę, której się to po prostu nie spodobało?
Owszem. Na przykład seria wlepek dla projektu „Szczecin bez uprzedzeń”, gdzie byliśmy autorami loga – to był gryf z irokezem w tęczowych kolorach. W większości wlepy zostały pozdzierane. Sporo szablonów pro-zwierzęcych było też na przykład pokreślonych, podobnie projekt z trzema orłami. Tu także wystąpił motyw tęczy, i – tak jak przy gryfie – spotkała się ona z brakiem entuzjazmu ze strony niektórych osób, więc została zamalowana na czarno.
Ale można na to też spojrzeć inaczej – jak się maluje na legalnych ścianach, to trzeba się liczyć z tym, że inny graficiarz przyjdzie za tydzień, dwa i to zamaluje, bo ma do tego prawo.

Ale chyba nie dlatego, że brakuje dla każdego miejsca?
Gdy byłem młodszy wydawało mi się, że w Szczecinie jest bardzo mało ścian. „Gdzie ja mam malować?!” – myślałem. A teraz, gdy się nad tym zastanawiam, zauważam nieskończone obszary, na których spokojnie można to robić. To jest niby małe miasto, ale przestrzeni nie brakuje.

A muszą być dla Ciebie spełnione jakieś kryteria, czy każda ściana ma w sobie potencjał?
Wiesz, to zależy też od tego gdzie chcesz malować – tam, gdzie będzie to dobrze wyeksponowane i będą to widzieli wszyscy, czy masz jednak trochę inne plany. Pamiętam, że jedną ze swoich prac chciałem zrobić na totalnym odludziu – to był ten rodzaj pracy, który miał dotrzeć do, góra, kilku osób. A może nawet nie dotrzeć do nikogo. Jeśli ktoś tam dojdzie, to  zwieńczeniem jego podróży będzie to, co tam zastanie. Dobieram po prostu miejsce pod konkretną pracę – ta, o której wspomniałem, jest zarezerwowana dla nielicznych, podobnie jak samo miejsce. Kiedyś bardziej mi zależało na tym, by praca była w widocznym miejscu, ale z czasem wszystko się zmieniło. Teraz dobieram w większości miejsca legalne, albo opuszczone – nie chcę się nikomu narzucać, ani robić krzywdy, bo nie każdemu się ten rodzaj twórczości po prostu podoba. Szanuję drugiego człowieka.

A gdybyś dostał propozycję zrobienia w Szczecinie ogromnego muralu, na całą ścianę wybranego budynku, zrobiłbyś to?
Zrobiłbym, ale obawiam się, że byłbym bardzo ograniczony pod względem treści. Często organizatorzy takich projektów, którzy mają pozwolenie na jakiś budynek, narzucają własną koncepcję, albo przynajmniej ją kontrolują i oceniają według własnych kryteriów, np. stwierdzają, że jest zbyt brutalna. A tak mamy wolną rękę. Skupiamy się na tematach poważnych, ale staramy się nie robić z tego przesadnego horroru, bo wiemy, że przestrzeń publiczna to przestrzeń, po której poruszają się także dzieci.

Czyli ograniczacie czasami swoje wizje, bo pewne rzeczy wydają się być zbyt drastyczne, albo kontrowersyjne?
Tak, z tego względu unikamy na przykład w naszej twórczości krwi. Ale prawa zwierząt można poruszać w inny sposób, niekoniecznie trzeba uciekać się do malowania rzeźni, tortur. Staramy się oddać ten sam sens w formie symbolicznej – wzbudzić poczucie winy, ale jednocześnie nie odrzucać. Jeśli pokazujesz jakiś obraz i atakujesz widza, to osiągasz jedynie tyle, że on się tego boi. Ja nie staram się zmienić człowieka, ale go na chwilę zatrzymać i…

Zmusić do refleksji?
Coś takiego.

I udaje się? Murale oddziałują na ludzi?
Taką mam nadzieję. Ale tak naprawdę mural to pojęcie względne. To jest w ogóle ciekawa kwestia, bo jedną z prac podpisałem jako mural, ale ktoś inny to skomentował „Jaki to mural?! Przecież to jest małe.” I trochę się z tym zgadzam, a trochę się jednak nie zgadzam. Bo ja sam do końca nie wiem co to jest – ani to graffiti, ani tak do końca nie jest to rzeczywiście mural. To nie jest praca na pół budynku, ale po prostu dużo-formatowa grafika. Nazwałem to „mural”, bo to dla mnie pewnego rodzaju uproszczenie. Skoro to nie są litery, nie nazwę tego „graffiti”.

Ale chyba niespecjalnie trzeba Ci plakietek dla nazwania tego, co robisz.
To prawda. Jestem twórcą, ale sam niejednokrotnie zastanawiam się nad tym jak to nazwać.

Przeszkadza Ci to?
Zupełnie nie, to nie ma żadnego znaczenia. Wszystkie definicje w tym kontekście są dość płynne, ciężko wyznaczyć granice. Była nawet jakiś czas temu pewna debata publiczna, która próbowała odpowiedzieć na pytanie: Gdzie kończy się street art, a zaczyna graffiti – i na odwrót. Ale dalej jest z tym problem.

Rozumiem. To skoro niekoniecznie nazywasz, to może chociaż wartościujesz jakoś swoje prace?
Każdą traktuję tak samo. Zawsze maksymalnie przykładam się do tego, co robię. Czy to jest małoformatowy szablon, czy duży mural – daję z siebie wszystko. I myślę, że tylko takie podejście ma w życiu sens.

Czyli równość? Zarówno wśród istot żywych – tak samo dla ludzi, jak i dla zwierząt, ale i wśród prac?
Zdecydowanie tak! Jesteśmy jednym.

Foto: 
Patrycja Kowalska

Zobacz również