Komunikat o błędzie

Deprecated function: Function create_function() is deprecated w views_php_handler_field->pre_render() (linia 202 z /var/www/d7/sites/all/modules/views_php/plugins/views/views_php_handler_field.inc).

Z Damianem Ukeje o...

...tym, dlaczego spotkaliśmy się w tym, a nie innym miejscu, co daje udział w telewizyjnym show, czy ma "swoje" miejsca na mapie miasta i wielu innych kwestiach.

SzczecinGłówny: Przed wywiadem poprosiłem Cię, żebyś wybrał miejsce, w którym się spotkamy. Dlaczego akurat Prywatka?

Damian Ukeje: Dlatego, że po pierwsze jest to klub moich przyjaciół, po drugie jest urządzony w nietuzinkowym klimacie. Jesteśmy w miejscu, w którym możemy się poczuć jak w salonie z lat ’60, a przejdziemy parę metrów dalej i będziemy mieć lożę, która przypomina najzwyczajniej w świecie toaletę, co jest dosyć zabawne, a ja lubię takie zabawne rzeczy. (ze śmiechem)

Wygrałeś The Voice of Poland. Co oprócz kontraktu płytowego i tytułu najlepszego głosu w Polsce dał Ci udział w tym programie?

Nie ukrywam, że doświadczenie muzyczne. Wcześniej byłem bardziej radykalny muzycznie, ale nie do końca to było dobre, bo nie wynikało to z określenia, a bardziej z niewiedzy. Podczas programu musiałem przesłuchać setki utworów, zaśpiewać kilkadziesiąt pięknych kompozycji i otworzyło mój umysł na dźwięki. To można chyba usłyszeć na płycie, bo wcześniej mógłbym stwierdzić, że płyta będzie bardziej radykalna, a jest bardziej melodyjna. Nie jest to zabieganie wytwórniane, ani producenckie, tylko totalnie moje na dobrą sprawę, bo jestem głównym autorem, kompozytorem i tak dalej. Tu jestem ja, na tej płycie!

Tu jesteś Ty anno domini 2013?

Zgadza się, chociaż pewnie za rok jak przesłucham sobie te nagrania, to stwierdzę, że masę rzeczy można było zrobić inaczej, ale już robimy inaczej. Na koncertach gramy inaczej i o to nam chodzi, żeby rozwijać się muzycznie.

Udzielasz się także przy drugiej edycji programu i znasz obecnych jurorów. Gdybyś wziął udział w tej edycji i wszystkie fotele by się odwróciły, to kogo byś wybrał?

Dżizas, ale mi zadałeś pytanie! Nikt mi jeszcze takiego nie zadał, gratulacje! (ze śmiechem)

Nie mam zielonego pojęcia, bo ten sam problem miałem za pierwszym razem. Wtedy odwrócili się Kayah, Piasek i Nergal. Wybrałem Adama, ale miałem obiekcje, do kogo pójść. Myślałem wcześniej, że może do Andrzeja Piasecznego bym poszedł… Do każdego z jurorów mam wielki szacunek. Robili i robią kawał dobrej muzyki i w ogóle wiele znaczą na polskiej scenie muzycznej. Bardziej podchodziłem do tego nie na zasadzie „nauczę się czegoś”, tzn. jak pójdę do Nergala, to na pewno będę grał kawałki rockowe, bo jestem rockowy i to byłoby spójne. Jakbym poszedł do Piaska, to też bym śpiewał kawałki rockowe, bo ja wiem dokładnie, co chcę zrobić i nie dam sobie czegoś narzucić. To była kwestia impulsu. Na obecną chwilę nie jestem Ci w stanie odpowiedzieć, bo przed programem brałem pod uwagę, że może ktoś się odwrócić, ale nie byłem w ogóle pewien, do kogo chciałbym pójść. Była Kayah, Diva przez duże „D”, ale nie wybrałem jej. W sumie sam nie wiem, dlaczego. Impuls po prostu. Teraz mamy Justynę Steczkowską, Marka Piekarczyka – żywą legendę. Z TSA będziemy grać koncert w wakacje, a ja mogłem mu uścisnąć rękę już teraz w Warszawie, więc cieszę się ogromnie. Z drugiej strony są chłopaki z Afromental – poznaliśmy się w zeszłym roku – którzy mają naprawdę świetne podejście do muzyki, a w rozmowach słyszę, że to są prawdziwe szatany rockowe. Baron kiedyś wspomniał, że gdybym bardzo chciał pograć muzykę ostrzejszą, to on się na to pisze. Ostatnio Justyna Steczkowska podeszła do mnie, uścisnęła mi rękę i powiedziała „kawał dobrej roboty”, kiedy wcześniej znałem ją tylko z okładek albo płyt, więc kolana się pode mną ugięły. Każdy ma coś w sobie. Wcześniejszej twórczości Patrycji Markowskiej nie słuchałem, przyznaję bez bicia, ale bardzo podoba mi się jej nowy singiel „Alter Ego”. Jednym słowem jednak nie wiem, to musiałby być znowu impuls.

„The Voice” wygrałeś pod koniec 2011 r. Kilka miesięcy później pojawiły się w internecie doniesienia, że tworzycie coś nowego wspólnie z Nergalem. Ile w tym prawdy, a ile pudelka?

Dużo w tym prawdy, spotkaliśmy się już parę razy u niego w Gdańsku. Zrobiliśmy około dziesięciu demówek. Nie ma spinki w tym temacie, jeśli coś się z tego konkretnego urodzi, to fajnie, jeżeli nie, to szkoda. Ja mam podjarkę, Adam ma podjarkę, jest tam jeszcze ekipa muzyków z Gdańska. Wszyscy wiemy, że to jest fajne i chcemy to robić, nie mamy przymusu wytwórni, nie ma kontraktów. Na dobrą sprawę możemy to zrobić po swojemu, a wydawcy na to na pewno się znajdą.

A kto w tym projekcie śpiewa, Ty czy Adam?

Śpiewam ja, Nergal robi mi swoje szatańskie chórki i głównie gra na gitarze. Pamiętaj, że to są tylko wersje demo i to ja się wydzierałem tam najwięcej, bo mam duszę krzykacza. Chciałem trochę pogrowlować i podrzeć.  To jest bardzo rdzenne granie, coś w stylu AC/DC, Alice in Chains, Foo Fighters. Jak się spotykamy, nagrywamy wszystko na setkę, więc jest ogień i następnego dnia każdy słucha sobie tych numerów, czy to w aucie, czy podczas joggingu. Potem dzwonimy do siebie i wymieniamy opinie. Cieszymy się, że coś takiego jest. Fajnie, że znajomość programowa przetrwała. Zawsze mogę zadzwonić do Nera, zapytać o cokolwiek związanego z moimi planami, poprosić o opinię, pomoc.

Jest 5. lutego, Twoja płyta pojawia się w Empikach w całym kraju. Wstajesz rano i…

I jest drżenie rąk! Jestem muzykiem z zamiłowania, z pasji, a każdy muzyk marzy, żeby uwiecznić swoje dzieło na płycie i żeby ta płyta miała szansę się gdzieś ukazać. Nagle tak się stało. Ciach – rzeczywistość, więc trzeba się z tym zmierzyć.

Wchodzisz do Empiku, a tam Damian Ukeje na standzie!

Aż zrobiłem zdjęcie! Bardzo fajne uczucie. A jeszcze fajniejsze jest, kiedy dostaję informacje od ludzi, którzy tę płytę kupili, bądź przesłuchali w sieci, że wchodzi im do głowy. Ostatnio napisała do mnie pewna dziewczyna, że nie znała mnie wcześniej. Poznała mnie przez muzykę, zaciekawiło ją to, co usłyszała w Esce Rock, nabyła płytę i jest na mnie zła, bo dochodzi do sytuacji, że jakiś obcy koleś siedzi jej w głowie, ona na słuchawkach i niektórych utworów nie może słuchać przy ludziach, bo momentalnie chce jej się płakać. Utożsamia te teksty ze swoimi sprawami. To są najważniejsze, najlepsze opinie, jakie można uzyskać. Nic innego w tym momencie się nie liczy. Jeśli dostaję coś takiego chociaż od jednej osoby, to mam poczucie, że zrobiłem coś fajnego. Muzyka ma wywoływać emocje, czy to pozytywne, czy negatywne. Jeśli ktoś przechodzi obok tego obojętnie, to wtedy jest to trochę dołujące, ale jestem też od tego, żeby pokazać np. koncertami, że chodzi tu o prawdziwe emocje. Jeśli ktoś będzie mieć zarzut do płyty, to też nie jestem od tego, żeby przekonywać. Ktoś, kto chce kupić płytę, to ją kupi, zechce pójść na koncert, to pójdzie. Nie ma nic na siłę. Jest masa innych świetnych kapel w Polsce, które też chcą się wybić. Kibicuję im i chciałbym, żeby ludzie chodzili na ich koncerty i żeby te zespoły mogły nagrać płytę.

Dobra, przejdźmy do płyty. Jak ten Twój debiut powstawał? Skąd pomysł na tak oryginalny tytuł?

Tak, bardzo oryginalny! (ze śmiechem) Zrobił się troszeczkę misz-masz. W programie miałem być z zespołem, ale nie wyszło. Byłem za tym, by uprościć pewne sprawy. Stąd „Ukeje” bez żadnych podtytułów. Przekaz ma być prosty, spójny i klarowny. Budujemy markę, która ma przetrwać lata, a nie być czymś sezonowym, dlatego (może to błąd?) nie napisałem żadnych hitów lata. W moim mniemaniu zrobiłem wszystko najlepiej jak mogłem na obecną chwilę. Zrobiłem płytę rockową, która ma zarówno energetyczne numery, a także ballady.

To chwila na moją prywatę. Ballady bardziej mnie ruszyły, niż te energetyczne piosenki, chociaż po koncercie pewnie będzie zupełnie odwrotnie.

Widzisz, mój kochany producencie, Michale Grymuzo? Ballady też są spoko! 

"The Voice" się kończy i masz już gotowy materiał na płytę?

Część rzeczy było wcześniej w mojej prywatnej szufladzie, ale jest też dużo materiału powstałego po programie. Ja zawsze coś pisałem. Ostatni kawałek na płycie – „W kręgu rzeczy małych” powstał na samym początku mojego śpiewania w Fat Belly Family. Nie był to numer do końca w klimacie zespołu, więc został u mnie w szufladzie. Cieszę się, że zauważył go mój producent. Pokazałem mu swoją twórczość i powybierał kilka kawałków, które jego zdaniem były ok. Potem miałem rewelacje zdrowotne, strasznie mi się posypało i to też miało wpływ na materiał powstały później. Musiałem troszeczkę odlecieć kontemplacyjnie, żeby niektóre rzeczy przestały mieć znaczenie. Przestałem się przejmować całą masą rzeczy. Nie interesuje mnie to, w jaki sposób ludzie myślą o mnie. Robię swoje i tak już chyba pozostanie. No chyba, że coś mi zaraz odwali, miliony monet na mnie spłyną i będzie pięknie – w co wątpię! (ze śmiechem). Ostatnio za to cierpię na permanentny brak czasu. Myślę, że to się za chwilę skończy, zaczną się koncerty i będę mieć przynajmniej trzy dni w tygodniu stosunkowo wolne. Do okresu letniego mamy dwadzieścia sztuk zakontraktowanych, więc jest co robić, mam nadzieję, że będzie dla kogo grać. Potem wakacje i również mam nadzieję, że będzie dla kogo grać. Żywot ciężki, ale czułbym się gorzej biegając np. w krawacie, pracując jako np. przedstawiciel handlowy, jak do tej pory to robiłem. Źle się z tym czułem, bo nie mogłem robić muzy.

Ktoś już Ci chyba takie pytanie zadał, ale teraz czujesz się bardziej szczecinianinem, czy warszawiakiem? 

(ze śmiechem) Rzeczywiście! Wiesz co, bardzo ucieszył mnie fakt, że na koncert który mieliśmy w Szczecinie tuż po programie przyszło najwięcej osób, bo w pewnym momencie przestali wpuszczać do Free Bluesa. Tylu osób tam jeszcze nie było ever! Cieszę się, że miałem takie wsparcie lokalne. To pokazuje mi, że coś takiego jak patriotyzm lokalny jednak istnieje. Paradoksalnie nie pokazuje tego organizacja wielu imprez. Prosty przykład: graliśmy w trakcie Euro w Warszawie, w największej w Polsce strefie kibica, a ze Szczecina nikt się nawet nie zapytał, czy chcemy. To troszeczkę dziwne. Czuję się szczecinianinem. Fakt, że w Szczecinie spędzam coraz mniej czasu, możliwe, że kiedyś się wyprowadzę z tego pięknego miasta, ale nie do końca chciałbym to robić. Jeżeli pojawi się opcja przenosin do stolicy, to mimo wszystko chciałbym mieć swoje lokum tutaj, ponieważ jestem związany z tym miastem.

Uważaj, bo będą o Tobie mówić, jak o Nosowskiej – zbyt szczeciński dla Warszawy, a dla Szczecina zbyt warszawski!

Wiele dziwnych rzeczy już o mnie mówią. Naprawdę nie obchodzi mnie to. Kocham to miasto! Mieszkałem przez trzy lata w Poznaniu, gdzie jest więcej opcji rozwoju muzycznego, jest więcej klubów. Jednak stwierdziłem, że wrócę tutaj i zobaczę, jak jest. Odchodzić stąd raczej nie zamierzam. Ewentualnie, jeśli muzyka nakaże mi fizycznie przenieść się gdzieś indziej, to nie oznaczać to będzie, że zechcę uciekać na zawsze. To jest moje miasto, gdzieś trzeba mieć swój dom.

Wspomniałeś, że różne rzeczy o Tobie mówią… Najdziwniejsza plotka, jaką o sobie wyczytałeś w internecie? W ogóle, zadziwiające jest to, że kiedy wpiszesz w wyszukiwarkę „Ukeje”, to nie wyskoczy Ci na informacja o Twojej nowej płycie, tylko pierwszych kilka linków to pudelki, czy kozaczki…

Ostatnio kolega znalazł pewien wpis… Grałem na Sylwestrze z Dwójką we Wrocławiu i ktoś wrzucił wpis, że widział mnie w sklepie i jakiś chłopak zbyt wolno szedł przede mną, a ja zacząłem go wyzywać, jak on może tak wolno iść. Oczywiście od razu pojawiły się komentarze w stylu „domorosła gwiazda”. To są ciekawe rzeczy, które człowiek może o sobie przeczytać. Innym razem zadzwonił do mnie inny kolega, który też ma irokeza i dziewczyny go w klubie zaczepiły, mówiąc „Ty, Ukeje! Wysyłałyśmy smsy!”, także różne rzeczy się dzieją, a ja nie mogę mieć na wszystko wpływu. Nie będę przecież z czymś takim walczył, wolę walczyć głosem i dźwiękami. Przecież odpisywanie „ej, to nie było tak” nie ma sensu. O, na YouTube był fajny wpływ pod singlem… „Dobrze, że Nergal robił mu tę płytę, bo przynajmniej numer zapierdziela, bo tak to by była kolejna miałka muza”. Widzę, że wszyscy wiedzą, kto robił mi płytę, no dobrze! (ze śmiechem)

Oprócz Prywatki, w której siedzimy, masz jakieś ulubione miejsca w Szczecinie? Dla przykładu, kiedy Twoi znajomi z Polski przyjadą do Ciebie i poproszą o oprowadzenie po mieście, co im pokażesz?

Bardzo dużo czasu spędziłem we Free Bluesie. To było pierwszej miejsce, do którego zabrałem mojego ojca, jak przyjechał kiedyś do Polski. Tych miejsc jest wiele, to wszystko się zmienia. Niedawno miałem fazę na Buddhę na Starym Mieście. Byłem tam parę razy i spodobało mi się, a teraz mam fazę na Prywatkę. Tak naprawdę ostatni rok siedziałem na swoim albumem, odcinałem się od wielu spraw, przestałem łazić po klubach. O, Hormon – ile tam się nocy spędziło… Usłyszałem, że teraz jest też Morion. 

Chciałbym jeszcze podpytać trochę o Fat Belly Family. Ostatnio podaliście informację, że zawieszacie działalność kapeli. Dlaczego?

Zawiesiliśmy się pod kątem tego, że teraz naszym priorytetem jest projekt „Ukeje”. Zaprosiłem chłopaków do dalszej współpracy. Z tego co wiem, w obecnym składzie nie przetrwamy dalej. Jakieś zmiany musiały zostać poczynione z racji obycia. Styl jest zupełnie inny. Piotrek Leoszewski, który do teraz był bębniarzem w Fat Belly Family, już w „Ukeje” nim nie jest. Zastąpił go Martinez z zespołu Listopad. Wiem też, że mój basista ma trochę mniej czasu i stwierdził, że nie mógłby się poświęcić w stu procentach i to byłoby szkodą albo dla jego firmy albo dla mnie. To jest też kwestia wyborów w życiu. Ja nie mam alternatywnej drogi, poza muzyką. Dla mnie tylko ona się liczy. Chciałbym współpracować z ludźmi myślącymi podobnie. Nie mogę narzucać swoich wizji kolegom z zespołu. Jeśli nie mają na to czasu i możliwości, to nie mogę ich nakłaniać zbyt długo, muszę iść do przodu. Sam fakt, że na płycie są moje kompozycje, to mój materiał, oznacza że mam automatycznie mniej czasu na Fat Belly Family. Oficjalnie zawiesiliśmy działalność. Możliwe, że zostanie ona wznowiona, również możliwym jest to, że zostanie wznowiona beze mnie. Myślę, że zespół sobie poradzi, w końcu wcześniej był Łukasz Drapała na wokalu i razem zrobili dużo dobrego, powygrywali kilka festiwali. Potem razem powygrywaliśmy parę fajnych imprez, udało nam się uwiecznić materiał na płycie, a Wojtek Olszak robił nam miksy. Na obecną chwilę gramy materiał z „Ukeje” i przemycamy kawałki Fat Belly Family na koncertach. Póki co wskoczyły dwa numery, ale tylko z racji tego, że jest nowy perkusista i w trzy tygodnie musiał ogarnąć całą moją płytę i piosenki Fat Belly. Żeby to dobrze jechało, musimy chwilę poczekać, ale na pewno tę listę będziemy wydłużać, bo dobry rockowy koncert powinien trwać dłużej, niż godzinę. Osobiście chciałbym przemycić tych kawałków jak najwięcej, bo jestem dumny ze swojej przeszłości, chciałbym żeby ludzie widzieli, w jaką stronę to szło i jak jest teraz. Żeby wiedzieli, że jesteśmy wszechstronni, jeśli chodzi o muzykę rockową. Nie będziemy raczej rapować. Chociaż, kto wie… 

Obudzisz się pewnego dnia z myślą „o, nagram sobie dubstepy!”

A może? Wiesz, Korn zrobił dubstep i głosy są podzielone. Dla jednych ta płyta brzmi, jak demo, ale kiedy przesłuchałem to wydawnictwo, to spodobało mi się. Jednak nie wymazuje to wcześniejszej twórczości Korna. Mam takie dni, że wolę sobie tę nową odpalić, a kiedy indziej sięgam po starsze krążki. 

Wróciliście przed chwilą z dwóch koncertów w Olsztynie i Gdańsku, więc możesz już powiedzieć, jak materiał się przyjmuje?

Fajne uczucie jest, kiedy pod sceną stoi garstka ludzi i śpiewa. Do tej pory nie mieliśmy wydawnictwa z Fat Belly i teksty nie były tak powszechnie znane. No, może oprócz „To-masza”, którego wypromowaliśmy w trakcie programu i jego razem śpiewaliśmy. Teraz „Bezkrólewie” leci w kilku rozgłośniach i przyjęło się dobrze. Cieszę się, że ludzie przychodzą, że mogą kupić płytę na koncertach. Mam nadzieję, że uda się wypracować zapełnienie dajmy na to Stodoły w Warszawie dwa dni pod rząd, tak jak robi to na tę chwilę Coma. Wiem, że taki proces musi trwać latami, jestem świadom, że teraz może być trochę gorzej, ale liczę, że dojdziemy do czegoś takiego. A w zasadzie, to na nic nie liczę i robię to co robię i mam nadzieję, że przykładam się na tyle mocno, że w przyszłości da to jakiś efekt.

Jakie macie kolejne plany koncertowe, kiedy ruszacie w trasę?

Obecnie tak jest, że dwadzieścia koncertów pod rząd się obecnie nie sprawdza, nikt tego nie praktykuje. Dajmy na to Coma, którą bardzo lubię i się tego nigdy nie wyrzeknę, grała właśnie w ten sposób, mieli na przykład tylko jeden dzień przerwy miedzy koncertami, a teraz tego nie robią, bo w tygodniu bardzo mało ludzi przychodzi na występy. My staramy się tak rozplanować naszych dwadzieścia koncertów, żeby mieć zajęte końcówki tygodnia i potem wrócić do domu. Tomek, mój gitarzysta ma małą córę od niedawna i musi się nią zajmować. Każdy z chłopaków ma jakieś życie prywatne i nie mogę im kazać im wyjechać na miesiąc z chaty i żyć na walizach. Nie chcę się powoływać na moją wątpliwą pamięć, więc zapraszam na mój fanpage na facebook’u, tam wszystkie informacje są na bieżąco aktualizowane. Jedyne, co pamiętam, to to, że 16. Marca gramy we Free Bluesie, na co gorąco zapraszam!

Jesteś na początku promocji debiutu, jednak wybiegnijmy nieco w przyszłość: jest już jakiś materiał na kolejną płytę?

Oczywiście! Pomijając odrzuty z pierwszej płyty. Odrzuciliśmy je nie ze względu na to, że były słabe, a musiałem zaufać swojemu producentowi. Michał Grymuza jest jak kapral – może się mylić, ale nie może się wahać. To on decydował, jak ta płyta ma wyglądać, które numery wchodzą, a które nie. Mieliśmy ze dwadzieścia kawałków i Misiek zapytał, jak ja to widzę. Więc zrobiłem swoją playlistę, a on mi odpisał „po moim trupie!” (ze śmiechem). Ufam mu w dalszym ciągu, to jest człowiek, który mi bardzo pomógł i liczę na to, że będzie chciał ze mną dalej współpracować. Na pewno kolejna płyta będzie się różnić od tej, bo słucham bardzo wielu rzeczy. Wychowałem się na hip hopie, przechodziłem przez blues, dalej zdarza mi się usiąść z kumplem z gitarami i jamujemy przy „herbacie”. To wszystko składa się na to, co mi siedzi we łbie i rzutuje na późniejsze kompozycje. Mam nadzieję, że uda się przemycić na koncerty kawałek Fat Belly powstały w trakcie trwania programu. Numer o Facebooku, w którym perkusja „chodzi” pod disco, ale jest tekst z przekąsem, który się z tym przeplata. Jest troszkę psychodelicznie, więc lubimy eksperymenty muzyczne. Lipa był na naszym koncercie w Gdańsku i powiedział, że zaskoczyła go świadomość dźwięku i aranżacji. Słyszał „Bezkrólewie” w Esce Rock i na żywo i jest pod dużym wrażeniem. Zresztą sam słyszałeś wersję akustyczną. Dbamy o to, żeby to się wszystko jakoś różniło, żeby odbiorca był zaskoczony.</

W trakcie całej rozmowy padały już różne nazwiska. Czy jest ktoś, z kim Damian Ukeje chciałby nagrać kawałek, współpracować?

Pewnie, jest cała masa osób. Jestem fanem polskiej muzyki i ciężko jest mi wybrać konkretną osobę. Tak, jak wspomniałem, jestem wielkim fanem Comy, ale jakiś czas temu odezwał się do mnie Janek Borysewicz i porozmawialiśmy sobie szczerze, pokazał mi, co chciałby ze mną zrobić. Wysłał mi świetny numer, wymyśliłem do niego grungową linię melodyczną, więc kawałek pop-rockowy przybrał dziwną, nieznaną dotąd barwę. Jest masa artystów… Ten projekt z Nergalem, który mam nadzieję, ujrzy światło dzienne, bo to jest muza na stadiony. To jest muzyka na bardzo duże imprezy rockowe, a nie do klubów. Plany z Nergalem wykraczają trochę poza granice Polski, mam nadzieję, że spróbujemy zagranicą. Jest naprawdę sporo artystów, choćby Kasia Nosowska, Mela Koteluk, Brodka. Ciężko jest wybrać, naprawdę. Może spróbowałbym połączyć swoją muzykę z hip hopem…

Uważaj na Fokusa, bo wiesz jak to się później kończy.

Tak, słyszałem! Ale w samym Szczecinie mamy Sobotę, Łonę, w Poznaniu Gurala. Jednak wszystko po kolei. Nazwiskami mogę sobie rzucać, jednak to, że powiedziałem o Sobocie, nie znaczy od razu, że on chciałby coś nagrać ze mną. Łonie gratuluję złotej płyty! A Tomek [gitarzysta - przyp. red.] ostatnio nie poznał go w klubie. Myślał, że to barman i kazał nalać sobie whisky… Tomek, Ty łosiu... Ale nalał mu! To miłe z jego strony. (ze śmiechem)

To na zakończenie… Siedzimy w wygodnych fotelach i sobie gawędzimy, a co chciałbyś robić za 5, 10 lat?

Chciałbym, żeby nie było problemem granie na największych scenach w Polsce, żebym był po którymś wydawnictwie, mieć rzeszę fanów. To są ambitne plany, ale nigdy ich nie ukrywałem. Jestem muzykiem i chcę być najlepszy w tym, co robię. Najlepszy dla siebie, mieć świadomość, że dałem z siebie 100%, nie 99, ale równą stówę i żeby to miało sens. Najważniejsze jest robienie tego, co kochasz. Chciałbym też czuć się artystą, ale nie takim, jak mnie teraz nazywają. Teraz jestem kolesiem, który wydał swoją debiutancką płytę i dąży do tego, żeby to wypaliło na szerszą skalę.

Foto: 
Mat. promocyjne

Zobacz również