Jest wiele powodów, za które można lubić Adama Sztabę. Jednak sposób popularyzacji elementów, których boimy się w muzyce, przy jednoczesnym podnoszeniu jakości zabiegów wydających się mało nowatorskimi, ujmuje mnie najbardziej.
Jeśli nie zdobyłeś wykształcenia muzycznego i wychowano cię w przeświadczeniu, że filharmonie, to miejsca, w których: należy wyglądać schludnie, siedzieć cicho, a klaskać tylko w określonych momentach, możesz nie posiadać zapału do odwiedzania symfonicznych miejsc przybytku. Jeśli jesteś melomanem i ulokowałeś uczucia w muzyce klasycznej, wyłapujesz najdrobniejsze zgrzyty orkiestry i drażnią Cię dźwięki nienastrojonej wiolonczeli. Myślę, że na koncercie Adama Sztaby pojawili się ludzie o różnym przygotowaniu – dzięki znanemu nazwisku sala główna Filharmonii wypełniła się do ostatniego miejsca. Jak im się podobało? Tego nie wiem, choć przypuszczam, że wszyscy wyszli z piątkowego koncertu zadowoleni.
Pojawienie się artysty w telewizji jest rzeczą społecznie akceptowaną, ale żeby zaraz występować w programach rozrywkowych? Nigdy nie trafiłam na badania, które udowodniłyby, że mainstreamowe programy ogłupiają i ograbiają z talentu jurorów. Mimo to, mamy skłonność do umniejszania zasług tych, którzy nie boją się szklanego ekranu. Jednak Sztabie telewizyjne „wybryki” nie zaszkodziły, wręcz przeciwnie – odnoszę wrażenie, że popularny dyrygent i muzyk przyczynia się do powolnego procesu pozytywnych zmian w dziedzinie społecznych funkcji muzyki symfonicznej. Może za sto lat opery i filharmonie będą przepełnione młodymi ludźmi?
Znany dyrygent jest współtwórcą „Opentańca” – pierwszego w Polsce show tanecznego, opartego na legendzie o kwiecie paproci. Piątkowy koncert rozpoczął się uwerturą ze spektaklu. Później usłyszeliśmy „Misterium”, „Porębiankę” i „Kule” w wykonaniu Orkiestry Symfonicznej Filharmonii im. Mieczysława Karłowicza. Wysoki poziom muzyki napisanej do największej produkcji tanecznej w Polsce robi imponujące wrażenie. Obecność fragmentów muzyki ze znanego show podniosła prestiż koncertu i dała Sztabie okazję do pochwalenia się własnymi, rozpoznawalnymi kompozycjami.
Po wprowadzeniu operowego nastroju nadszedł czas na występ wokalistki, którą kojarzymy głównie ze współpracy z Mezem. Kasia Wilk wykonała trzy utwory – wszystkie w aranżacjach Sztaby. „Pierwszy raz” i „Do kiedy jestem” zabrzmiały lepiej, niż w znanej popowej wersji i utwierdziły mnie w przekonaniu, że Kasia Wilk – kobieta o niesamowitym głosie – źle dobiera sobie repertuar. Sposób, w jaki zaśpiewała „New York”, zrobił na mnie ogromne wrażenie. Przebić wykonanie Palomy Faith jest niezwykle trudno, ale polska piosenkarka popisała się wokalem na bardzo dobrym poziomie. Świetna akustyka Filharmonii może co niektórych przyprawiać o ból głowy - szczecinianie raczej nie są przyzwyczajeni do dobrego nagłośnienia. Podczas pierwszego utworu wykonywanego przez Kasię Wilk, wyczuwało się pewne niedopasowanie warunków technicznych do warunków głosowych wokalistki, ale to chyba jedyny moment koncertu, w którym widzowie mogli kręcić nosem na akustyka.
Soundtrack do filmu „Od pełni do pełni” autorstwa Adama Sztaby, zaostrzył mój apetyt na ukazującą się w najbliższej przyszłości płytę dyrygenta. Usłyszeliśmy również „Party in Simon’s Pants” ( jestem pewna, że Lukather i Phillips byliby zachwyceni!). Natalia Kukulska po raz pierwszy wykonała utwór napisany wspólnie z mężem, który zresztą uświetnił występ jej i Sztaby w Filharmonii grą na perkusji. „Na koniec świata” wypada na żywo profesjonalnie, ale nie jest to kawałek nowatorski, choć pewnie spodoba się fanom Natalii. Za to „Decymy & Tyle słońca” w nowej aranżacji zabrzmiało świeżo i dość ciekawie.
Koncert zakończył się finałem z „Opentańca” i tę część uważam za najmocniejszą stronę wydarzenia. „Polonez”, „Biegany”, „Hej-Hop” i „Coda” energicznie zamknęły piątkową dwugodzinną przyjemność, choć Sztaba i szczecińska orkiestra na pewno odczuwali już zmęczenie.
Mój pierwszy koncert Sztaby i pierwsza wizyta w nowej Filharmonii złożyły się na bardzo udany wieczór. Występ uświadomił mi to, jak bardzo stereotypowo zdarza mi się myśleć o popie i instytucjach kulturalnych. Trochę smuci mnie, że większa część widowni to osoby w wieku emerytalnym, ale mam nadzieję, że nie na darmo Sztaba muzykuje w telewizji.