Komunikat o błędzie

Deprecated function: Function create_function() is deprecated w views_php_handler_field->pre_render() (linia 202 z /var/www/d7/sites/all/modules/views_php/plugins/views/views_php_handler_field.inc).

Teatr niezależny - czyli ZOT na Kontrapunkcie

Piątego i szóstego kwietnia mogliśmy zapoznać się z niezależną sztuką teatralno-muzyczną w wykonaniu młodych. Wydarzenie warte uwagi ze względu na szeroki przekrój stylistyk i wypowiedzi. O czym zresztą świadczy spora objętość poniższej relacji.

„Fale”

Spektakl „Fala” w wykonaniu Teatru Brama z Goleniowa rozpoczął „Zachodniopomorską OFFensywę Teatralną”. W ramach tej części Kontrapunktu prezentowano propozycje niezależnych młodych artystów z naszego regionu.

 

Przyciemniona sceneria, światło skierowane na dwa połączone stoły i siedzących wokół nich ludzi. Oszczędność scenerii i oczekiwanie na to, co się zdarzy, budowało napięcie. Publiczność mogła się sobie przyglądać, bo rozsadzona była po przeciwległych dłuższych ścianach sali.

 

Jeśliby przełożyć ten trochę archaiczny charakter przedstawienia (ubrania, atrybuty) na czasy współczesne, zobaczylibyśmy dzisiejszych, młodych ludzi wchodzących w dorosłe życie. Ukończenie studiów, wyścig szczurów, zatracenie prawdziwych wartości, pogubienie się, ukazanie słabości, ciągłe walki w nieautentycznym, otaczającym nas świecie. To wszystko jest nam bliskie. Gorzej z prawdziwymi wartościami i odczuciami. Siedem osób na deskach teatru ukazywało różne demony życia codziennego – podlizywanie się szefom, pęd za karierą, strach przed starością, nieufność. Pojawiały się też momenty radości, śpiewu, wygłupów, wybryków. Upraszczając, wznoszenie się i upadanie. Falowanie, jak w tytule sztuki zaczerpniętym z powieści Virginii WoolfWpleciono tu również fragmenty poezji burmistrza Goleniowa, Roberta Krupowicza, oraz teksty własnego autorstwa.

 

Nie napiszę „piękna idea”. Szukam innego rodzaju przeżywania. Ten rodzaj mnie po prostu bolał. Jak wszyscy „faluję wśród innych fal”, co nie znaczy, że nie mam w sobie promyka nadziei, jakiego przedstawienie miało ze sobą przynieść. Mam, ale oglądanie dobrze mi znanych scen z życia nie podwaja we mnie „światełka w tunelu”.

 

Niezwykle poruszający moment nastąpił pod koniec. O ile na początku aktorzy siedząc przy stole nie chcieli już na siebie spoglądać, o tyle na zakończenie ustawieni w okręgu, ramię w ramię, przyglądając się jedynie swoim twarzom, jakby poza nimi nikogo nie było (gdzie wcześniej kontakt z publicznością występował) śpiewają „Chwała niebiosom za samotność [...]”. Intymność tej chwili przeniosła mnie w stan, jakbym tylko ja na tej sali słuchała pieśni. Pieśń, ja i wieczność.

 

 

„Otwarta Scena Muzyczna ZOT”

Otwarta scena muzyczna zaczęła się niepozornie, od przygrywania dwóch panów na cajon i akordeonie. Można powiedzieć, że wystąpiła połowiczna część zespołu Marry No Wane. Oprócz muzyki można było usłyszeć słowa, które niestety nie za bardzo docierały dalej (Piwnica Kany tętniła swoim życiem). W każdym razie, było wesoło i folkowo. Szczególnie w pamięci utkwiła piosenka o Hance, gdzie swoje możliwości wokalne pokazał bębniarz.

 

W dalszej części programu przyszedł czas na duet gitarowy, gdzie główną gwiazdą była aktorka Lena Witkowska, która przybyła prosto ze spektaklu „Fale”. Wprowadziła przybyłych w bujający świat muzyki. W towarzystwie drugiego muzyka zaśpiewała i zagrała między innymi „Milord” Edith Piaf, „Bang Bang” Nancy Sinatry i piosenki Alicii Keys.

 

Najbardziej wyczekiwałam jednak na występ Marry No Wane. Trochę zdziwił mnie fakt, że przed ich koncertem rozluźniło się w Kanie i można było wybrać dogodne dla siebie miejsce. Nie wiedzą co czynią ci ludzie, że odchodzą, kiedy najciekawsze ma się dopiero rozpocząć! Mocny akcent wieczoru stanowił utwór, gdzie w refrenie Aleksandra silnym głosem wyrzucała z siebie, że człowiek jest dla siebie najohydniejszym zwierzęciem. To miało niezłego kopa. Reszta repertuaru była bardziej liryczna i spokojna. Na szczególną uwagę zasługuje „Travel” w towarzystwie Anny Rynkiewicz. Nie bez powodu wykonano piosenkę jeszcze raz na życzenie słuchaczy. M. Styborski na cajon i innych przeszkadzajkach, P. Nykowski na basie akustycznym, śpiewająca A. Nykowska na akordeonie oraz skrzypce Stelli Karalis są niesamowitym koktajlem muzycznym. Co pokażą w przyszłości? Pewnie wiele, skoro po trzyletniej przerwie znów zagrali!

 

 

„Zasady Muzyki”

Na zwieńczenie soboty Teatr Fundacji Akademii Sztuki przygotował spektakl „Zasady Muzyki”. Jak nie trudno zgadnąć, w projekcie udział wzięli studenci i absolwenci Akademii Sztuki w Szczecinie oraz członkowie ZOT.

 

Zaczęło się od żywiołowego i pokracznego tanga. Na obrzeżach akompaniowały instrumenty: skrzypce, pianino, kontrabas i perkusja. Klimat bohemy roztaczał się po sali. Niedługo potem bohaterowie zgodnie wykrzykiwali hasła: „Sex, splendor, sława, hajs”. I rzeczywiście coś jest w tych słowach, bo zdają się być czymś normalnym w obecnym świecie artystów (a może „artystów”?). Jak sami aktorzy wcześniej zapowiadali występ: „Nie przedstawiamy niczego, co nie zostało wcześniej przedstawione. W fałszu doszukujemy się prawdy, na odwrót i wspak. Jesteśmy tam, gdzie byli już inni”. Prosto i dobitnie, ale dużą dozę ironii i absurdu, trzeba było już dostrzec samemu.

 

Urzędnicza bezduszność wobec spraw kultury, agitacja sztuki współczesnej - „To nie jest wycieraczka, tylko sztuka współczesna!”. Przy okazji pokazano, jak się tworzy wielką sztukę. W kilka sekund na płótnie namalowano kropkę i obok pionową kreskę (coś Wam to przypomina?). Zarówno mnie, jak pozostałych odbiorców cała scena  nieźle ubawiła. Nie chciałabym dalej rozbierać przedstawienia na części pierwsze. Raczej wolałabym, żeby jeszcze nie raz zostało wystawione i więcej ludzi zobaczyło kawał dobrego poczucia humoru, jaki drzemie w tych młodych ludziach.

 

Jeśli ktoś chciałby bardziej się wtajemniczyć w kulisy, to powinien wiedzieć, że wykorzystano tutaj fragmenty “Balu w operze” Juliana Tuwima, “Operetki” Witolda Gombrowicza i urywki podręcznika do nauki muzyki Franciszka Wesołowskiego pod tytułem “Zasady muzyki”.

 

 

„System”

Drugi dzień spotkania z niezależnymi zachodniopomorskimi teatrami rozpoczął się przedstawieniem „System” Teatru w Krzywym Zwierciadle ze Stepnicy reżyserowanym przez Michała Krzywaźnia, w którym elementy świata wirtualnego mieszają się z realną rzeczywistością. Spektakl skłania do refleksji nad genezą przemian i obrazem rzeczywistości świata człowieka, na który niewątpliwie miał wpływ rozwój technologiczny. Sam scenariusz został napisany w oparciu o materiały z zakresu elektroniki (obsługi komputera). Równorzędnie, do fabuły zostały wplecione teksty Mirona Białoszewskiego.

 

Pojawiają się dwie sfery bytu - realna i wirtualna. Oba światy oddziałują na siebie, zamiennie spełniają ludzkie potrzeby. Świat elektroniki pochłania świat realny, tworząc alternatywną rzeczywistość. Kreuje się dynamiczna, ogólnodostępna przestrzeń - czy można z niej uciec? Czy też pożarła już wszystko, co spotkała na swej drodze -  ludzkie emocje,  potrzeby, oczekiwania? „System” zwraca uwagę na naszą otępiałość; pragnie obudzić nas z długiego letargu. Ukazuje, że dwa światy mają szanse koegzystować, że nie można zatracać się w alternatywnej rzeczywistości i zacierać bariery między biologią, a elektroniką.

 

Mroczna scenografia, półmrok, żywa i dynamiczna muzyka, a pośrodku one - trzy, młode i bardzo zdolne: Monika Mysiak, Magdalena Olchowa, Sara Rombel. Aktorom należy się ukłon za świeżość, pełną swobodę i przede wszystkim świetny ruch sceniczny.

 

 

„Zmęczenie materiału”

„Zmęczenie materiału” to kolejna sztuka, jaką można było zobaczyć podczas niedzielnego wieczoru. Monodram przedstawiony przez (jak dowiadujemy się z opisu spektaklu) aktora niezależnego i nieznanego. Po inscenizacji należałoby do tych epitetów dopisać kolejne, mianowicie „nietuzinkowy” oraz „niezwykły”. Aktor nie potrzebował wymownej scenografii czy bogatych dekoracji i przebrań, by poruszyć widza. Forma monodramu spotkała się z aprobatą, widz świetnie sprawdził się zarówno w roli partnera, jak i odbiorcy. Zaś surowość przestrzeni, nieliczne rekwizyty, zapach kadzideł i panujący półmrok  wprowadził dodatkową nastrojowość. Nie jestem pewna, czy możliwy byłby taki zabieg poza murami Teatru Kana i jego małej, kameralnej sali.

 

Podczas spektaklu tytułowe „zmęczenie” wcale nie dopada odbiorcy, wręcz przeciwnie - pobudza jego zmysły i szeroko otwiera oczy. Przedstawiona historia jest bardzo przejmująca. Aktor pozostaje w ciągłym kontakcie z widzem, grając na jego emocjach. Raz biega szaleńczo po scenie, skacze, pląta się, biczuje, częstuje pomarańczami, których zapach rozprzestrzenia się po całej sali, by zaraz potem w stoickim spokoju przeżywać swój ciężki los. Widz jest jedynym świadkiem ciągłych przemian bohatera, który powstaje, by po chwili upaść. Złożoność postaci, jego niebanalność i mocny przekaz zostawia po sobie ślad, który długo tkwi w pamięci. 

 

 

„Cztery”

Goleniowski Teatr Kingdom of Curvy Fork w ostatnim momencie zmienił wystawianą sztukę. Zamiast planowanej „Tożsamości” zebrani mieli okazje ujrzeć inny spektakl – „Cztery”.

 

Przez większość czasu obserwator, siedząc na widowni zastanawia się czy gra aktorska jest przypadkowa. Czy może ma się do czynienia z improwizacją, w najlepszym ujęciu. Wątpliwości zostają rozwiane wraz z rozwojem akcji. Nic nie jest tu dziełem przypadku. Aktorzy (Maciej Ratajczak oraz Mateusz Zadala) po mistrzowsku zwodzą publiczność, ukazując w rezultacie świetną grę aktorską, która przejmuje formę improwizacji. Bohaterowie improwizują bardzo sprawnie, także wydaje się jakby w ogóle nie grali, lecz spontanicznie wyszli na scenę, przy tym w sposób zupełnie naturalny i swobodny operują słowem.

 

Wszystko przyprawione jest pewną dozą humoru. Komizm miesza się z patosem. Perełką spektaklu jest piosenka o dosyć niecodziennym tytule "Pypeć”, wykonana przez aktora, którego pamiętamy z Teatru Krzyk (Marcin Styborski). W przedstawieniu można dostrzec pewne powiązania ze sztuką "Krum" reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego - bohater boryka się z nurtującym problemem, kiedy właściwie odbywać gimnastykę? Rano czy może z wieczora? Dochodzą do tego problemy stricte egzystencjalne. Całość skąpana jest obłokiem dymu tytoniowego. Nic, tylko się zaciągnąć.

Foto: 
Marta Siłakowska

Zobacz również