…początkach Hormona (a wcześniej Medusy), lokalizacji kultowego już klubu, sławie go wyprzedzającej, niezapomnianych koncertach i nie tylko rozmawialiśmy przy okazji piętnastolecia lokalu z jednym ze współwłaścicieli lokalu.
SzczecinGłówny: Pretekstem do naszej rozmowy są urodziny już za chwilę piętnastolatka – Hormona. Zacznijmy więc od początku. Połowa lat dziewięćdziesiątych, już trochę po odzyskaniu wolności, galopujący kapitalizm, spotykają się młode chłopaki i zakładają Medusę.
Sławomir Janczak: Spotkaliśmy się dużo wcześniej, w szkole, więc można powiedzieć, że już doskonale się znaliśmy.
Skąd pomysł na klub?
Zaznaczyłeś, że byliśmy młodzi i zastanawialiśmy się co robić w życiu, jak każdy młody człowiek. Tak naprawdę aż tak młodzi nie byliśmy, bo jakieś prace już podejmowaliśmy. Na kilku spotkaniach przy piwie w jakimś pubie stwierdziliśmy, że ciągle takich miejsc w Szczecinie jest mało i może spróbujemy. Decyzja zapadła.
Medusa wśród, że się tak wyrażę, „średniomłodego” pokolenia jest już kultowa. Tak samo Hormon dla trochę młodszych.
Jeśli tak jest, to się cieszę.
Skąd decyzja żeby otworzyć Hormona w tym miejscu, w starej stajni miejskiej?
Może inaczej – pomieszczenia Medusy wynajmowaliśmy od miasta i w pewnym momencie miasto stwierdziło, że w całym tym budynku będzie siedziba MOPS. Do takiego towarzystwa trochę nie pasowaliśmy. Zgodnie z przepisami prawa została nam wymówiona umowa, a my byliśmy już przekonani, że dalej chcemy to robić. Szukaliśmy więc innych pomieszczeń, nie mieliśmy innego wyjścia. I znaleźliśmy tę piwnicę. Zagrzybioną, śmierdzącą, zadłużoną, bo wynajmujący nie płacił od jakiegoś czasu czynszu. Zobaczyliśmy w tych pomieszczeniach potencjał, choć to wyglądało zupełnie inaczej, niż teraz. Zamiast dużego pomieszczenia, były to małe poprzegradzane piwniczki. Nie było oświetlenia, wszystko było ciemne, śmierdzące, wilgoć i grzyb na ścianach. Kiedy wszedłem tu po raz pierwszy, zrobiłem to zupełnie innymi schodami, innym wejściem - były takie malutkie, blaszane drzwi, trzeba było się schylić żeby wejść, jak w starych poniemieckich piwnicach. Mimo to, fakt że w tym miejscu może być taka piwnica, zrobił na nas wrażenie i zaczęliśmy się o nią starać. Na szczęście nasza działalność w Medusie, ta artystyczna, była dobrze widziana w mieście i bezprzetargowo przejęliśmy piwnicę. Tak się zaczęło. I własnymi rękami w dużej mierze zrobiliśmy ten piwniczny klub.
Pamiętacie co mieliście w głowach na miesiąc, tydzień i dzień przed oficjalnym otwarciem?
Poświęciliśmy temu miejscu rok pracy i sporo pieniędzy. Dwanaście miesięcy przygotowywaliśmy piwnicę do użytkowania. Jeśli Medusę stworzyliśmy niewielkim wkładem finansowym, to Hormona nie dało się otworzyć za tak małe pieniądze. Od podstaw trzeba było wszystko zrobić - instalacje, odbiory. Po pierwsze tremę, bo nie wiedzieliśmy, czy ktoś będzie chciał tam przyjść, czy to się spodoba mieszkańcom naszego miasta. Z drugiej strony cieszyliśmy się, że byliśmy blisko końca, po roku ciężkiej pracy, wyrzeczeń. Mieliśmy dwie sprawy zaprzątające nasze głowy. Oczywiście przed otwarciem zrobiliśmy sylwestra, śledzika dla znajomych, ludzie dużo wcześniej wiedzieli, że coś tu się będzie działo.
Ta sława trochę Was wyprzedziła. Ludzie zaczęli mówić o Hormonie, że jest takie coś, ale nikt nie wie kiedy będzie otwarte.
Nie wiem jak to się stało, ale to były inne czasy, niż teraz, kiedy na każdej ulicy jest miejsce, gdzie można miło spędzić czas. Przez rok budowania Hormona krążyły takie pogłoski, informacje przekazywane od osoby do osoby. Przed otwarciem to miejsce nabierało znamiona miejsca kultowego. Ale my w tym nie uczestniczyliśmy, my zajęliśmy się betonem, cegłami, murami, rurami, ekranami.
Promocja była ostatnią rzeczą o której wtedy myśleliście, tylko chcieliście wykończyć środek?
Tak. I okazało się, że ta promocja nie była potrzebna. W momencie otwarcia były tłumy.
Podobne legendy miejskie zaczęły krążyć trzy lata temu. Zaczęto mówić, że Hormon ma się powiększyć. W różnych wersjach podawano, w którym miejscu ma być druga sala. W 2012 roku rozwialiście wątpliwości i poinformowaliście, że powiększacie klub.
Z racji dużej ilości ludzi, którzy nas odwiedzają, myśleliśmy o powiększeniu. Pod podwórkiem też jest duża piwnica. Wstępnie przymierzaliśmy się do niej, ale okazało się, że jest w złym stanie technicznym i istnieje duże niebezpieczeństwo zawalenia. Nie było szans na jej rewitalizację. Później myśleliśmy o piwnicy w kamienicy obok, ale ktoś to wcześniej kupił. W tej chwili jest tam restauracja El Globo. Był organizowany przetarg na piwnicę klubu 13 muz (obecnie Elefunk). O to miejsce też się staraliśmy, ale się nie udało. Zaraz potem, niebawem minie dwa lata, jak to pomieszczenie w którym jesteśmy opuściła firma Elmet z Goleniowa, gdzie od dziesiątek lat prowadziła sklep techniczny i przestała być rentowna. Tak się cudownie stało, że to akurat nad nami i grzechem było się nie zainteresować tą przestrzenią. I udało się nam to wynająć.
Pamiętam oficjalne otwarcie górnej części, kiedy występowały Domowe Melodie. To zrobiło wielkie wrażenie. Pełna sala, wszyscy byli zaskoczeni nowoczesnością, bo to miejsce jest utrzymane w nowoczesnym stylu – rury, gołe ściany.
Cóż mogę powiedzieć, bardzo się cieszę. W naszych miejscach zawsze staraliśmy się robić wystrój w takim stylu, żeby nam się podobało. Liczyliśmy, że znajdą się osoby, które mają podobny gust. Nie czuję się na siłach, żeby zrobić popularną dyskotekę, bo w tym klimacie się nie czuję. Robimy miejsca, które tkwią w naszych duszach.
Tam gdzie sami chcielibyście się pobawić?
Szczerze mówiąc, nie chodzę po innych klubach, bardzo rzadko bywam gdzie indziej. Z jednej strony najlepiej czuję się tutaj, z drugiej przebywanie zupełnie towarzyskie, prywatne, nie bardzo się tu sprawdza. Nie jest do końca prywatne, zawsze jest pierwiastek zawodu, pracy w danym miejscu.
Przejdźmy do artystycznej strefy działalności. Wszyscy wiedzą, że Hormon to nie tylko miejsce, w którym można pobawić się przy muzyce puszczanej przez Dj’ów, ale także koncerty.
Koncerty, wystawy, zdarzyło się przedstawienie teatralne (nawet niejedno), happeningi, spotkania tematyczne.
Ostatnio kabarety, stand up’y.
Kabarety, stand up’y, spotkania podróżników, spotkania autorskie – Marcin Meller był.
Organizacja którego koncertu, a było ich bez liku, sprawiła Wam największe trudności?
Zawsze mierzymy siły na zamiary, nie porywamy się na coś nieosiągalnego dla nas i raczej nie było czegoś takiego. Największym zespołem, który tutaj wystąpił była Republika z Grzegorzem Ciechowskim. Postać Grzegorza i cały zespół są szczególne i dla mnie, i dla wspólnika. To było wielkim wyzwaniem, zaszczytem, goszczenie ich tutaj. Trema była ogromna, no bo wielka Republika przyjeżdża do takiego małego miejsca, do takiej piwnicy, ale cały zespół okazał się tak wspaniałymi ludźmi, że szybko to z nas spadło i nie było żadnych spięć. Bardzo im się podobało i koncert się udał. Kosztowało nas to sporo pracy technicznej, bo wymagania jeśli chodzi o światło były dużo większe, niż dla zespołów, które występowały u nas przed nimi. Udało nam się sprostać i to najważniejsze. Wracając do Twojego pytania – myślę, że jakieś doświadczenie mieliśmy z Medusy, ale to też były inne koncerty, bo małe pomieszczenie nie wymagało takiego sprzętu. Analizując pytanie, myślę, że pierwsze trzy, czy pięć koncertów było najtrudniejszych. Później wchodzi się w rutynę, człowiek się uspokaja, wie jak reagować, wie jak coś załatwić. Teraz tego nie ma, jeśli są wymagania, to staramy się im sprostać. Powiem może nieskromnie, że trochę się już na tym znam.
Z okazji urodzin planujecie specjalny koncert, huczne świętowanie? Piętnaście lat to zacny wiek, jak na lokal.
Wszystkie koncerty, które zrobimy w tym roku chcemy poświęcić tej rocznicy. Także wszystkie będą pod auspicjami piętnastolecia. W maju zrobimy imprezę dla podkreślenia tej daty.
Będą ściągane gwiazdy? Coś możesz zdradzić?
Na razie nic nie będę zdradzał. Na dziesięciolecie zagrał nasz dobry przyjaciel, Lech Janerka. Co będzie w tym roku jeszcze nie wiemy, dlatego nie mam nawet co zdradzać.
Na koniec nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć kolejnych piętnastu lat i trzeciego poziomu.
Będziemy robić co w naszej mocy.