Czyli promocja płyty "Mam dwóch wnuków w Birmingham" tria KAZANA / TWISTER / ALBAN-JUAREZ. Zadyma, w sensie muzycznym oczywiście. Po scenie walało się mnóstwo wspaniałych dźwięków.
Sobotni koncert promujący unikatowy krążek był jak ekskluzywne jam session. Muzycy inspirowani sobą nawzajem tworzyli tu i teraz, nic sobie nie robiąc z dźwięków, które uprzednio nagrali. Tak więc płyta a koncert są dwoma osobnymi dziełami. Jak gdyby wartość odtwórcza nie była wartością. A przecież każdy dźwięk z płyty to dźwięk stworzony przez nich. Przez tydzień. W Strzelewie. W eleganckim „chlewiku” przerobionym na studio. Pomysłodawcą zarówno nietypowego połączenia muzyków jak i miejsca ich nagrań (obok „chlewiku” znajduje się obora przerobiona na salę kinową) jest Beata Zuzanna Borawska, założycielka świeżutkiego na szczecińskim rynku wydawnictwa Big Flow. Ta jedyna w tym projekcie kobieta, matka całego przedsięwzięcia, „przepchała się” do tych jakże różnorodnych indywidualności, by poprosić ich o stoczenie walki na ringu, jakim jest scena.
Trzy indywidualności, trzy style, trzy instrumenty. Ale wciąż jeden wspólny świat – Birmingham. Marek Kazana – wybitny, szczeciński saksofonista jazzowy, José Manuel Albán Juárez – utalentowany perkusista, współpracujący m.in. z takimi artystami jak: Łona i Webber, Maanam, Tomasz Stańko, Zbigniew Namysłowski czy Paulina Przybysz (Pinnawela), oraz DJ Twister – doskonały producent muzyczny, który na koncie ma współpracę m.in. z Łoną i Webberem, O.S.T.R., P.M.M., Eldo, Pauliną Przybysz. Zdawałoby się, że pomysł ten nie ma racji bytu. A jednak! Kluczem do całości okazało się doświadczenie i umiejętności muzyków. Przy takiej świadomości dźwięku najbardziej liczy się jedno – brzmienie. Każdy z nich walczył o to samo, ramię w ramię. Mimo to miało się wrażenie, że Kazana i José Manuel Albán Juárez, znany również jako Manolo, rzucają się sobie do gardła. Jak gdyby testowali się, który którego bardziej rozpędzi, kto się szybciej wykolei. Dwa samce alfa na scenie i Twister będący ich mediatorem. Grali w grę. Grali w muzykę. Choć dało się wyczuć atmosferę „walki”, wciąż była to scena (a jak wiemy, muzyka łagodzi obyczaje). W takim kontekście remis nie jest rozczarowaniem. Jest arcydziełem.
To były prowokacje do odważnych demonstracji. Umiejętności, oczywiście. Kazana słynny z mocno free jazzowych improwizacji, totalnie oddał się w ręce pozostałych. Nasłuchiwał i dopiero wtrącał swoje trzy grosze. Zawsze na czas. Stylowo, z dużą otwartością i czujnością. Nie stronił od muzycznych wygłupów w postaci dźwięków, których sam chyba się nie spodziewał, a co dopiero reszta! W trakcie koncertu przyznał się, że w poszczególnych utworach do ostatniej chwili nikt nie wiedział, co też on właściwie zagra. To, co jest świadectwem słów „wybitny, szczeciński saksofonista jazzowy” to chociażby sposób, w jaki używa swojego instrumentu. A właściwie to instrumentów, bo przez jego dłonie przewinęły się saksofony o różnym stroju i kilka fletów. W jego rękach instrument dęty staje się również instrumentem perkusyjnym. Wykonywał na nich bardzo ciekawe zabiegi bawiąc się rytmem, sposobem wydobycia dźwięku, strumieniem powietrza itd.
Manolo to… no, nie mogę go inaczej nazwać - wirtuoz „bębenków”. Podczas koncertu oprócz tradycyjnego zestawu używał również innych perkusjonaliów, m.in. kalimby czy udu. Zdecydowanie należy do gatunku umuzykalnionych perkusistów, tych, co malują brzmieniem. Zdawał się uwielbiać podrzucać Kazanie punkty zaczepienia w postaci cytatów, „przedrzeźnień” muzycznych czy ciekawie użytych akcentów. Jego nieprzewidywalny styl gry świetnie obrazuje również mimika twarzy. Groźne miny, zmrużone oczy i ściągnięte brwi dodawały tej osobie jeszcze więcej charakteru. Taki wizerunek idealnie komponuje się z dźwiękami, które wydobywa z „bębenków”.
DJ Twister nie bez powodu został przeze mnie nazwany mediatorem. Stał on pomiędzy melodią saksofonu, a rytmem nadawanym przez perkusistę. Był on elementem zespalającym, ale też prowodyrem wspomnianych muzycznych potyczek, albowiem to on inicjował pierwsze „trzy dźwięki” w postaci sampli, do których resztę „dopowiadali” Kazana i Manolo. Ten pierwszy z resztą podczas konferansjerki wyraźnie podkreślił znaczenie zespalającego ogniwa w owym projekcie: „Gdyby nie Twister, nie wiedzielibyśmy co właściwie mamy grać”.
Łona to w tym wszystkim wisienka na torcie. Subtelny dodatek, który okazał się niezbędny w relacji muzyka – publiczność . Element komercjalizujący ten projekt – choć słowo to brzmi bardzo dziwnie w kontekście rapera, zwłaszcza TEGO rapera. Nie mam jednak na myśli komercjalizacji w znaczeniu robienia masówki, tylko atrakcyjnego punktu w programie, przyciągającego na widownię dodatkową publiczność. Nie bez powodu na singiel promujący płytę została wybrana kompozycja z Adamem – „Szkło i dym” (tutaj znajduje się link do klipu). W ciągu dwóch tygodni, przez które teledysk widnieje w sieci, film zdobył ponad 16 tys. wyświetleń, co jest całkiem dobrym wynikiem jak na muzykę niszową.
Przepełniona sala teatralna Kany pękała w szwach od ciekawskich, niedających się zaspokoić byle czym melomanów. W końcu projekt ten przyciągnął zarówno szanujących uznanego na rynku Kazanę, jak i amatorów Łony i jego ekipy. Publiczność stanowiła mieszanka środowisk. Z tego eklektycznego połączenia zrodziła się przyjazna, spontaniczna wręcz atmosfera ludzi tak bardzo nie wiedzących czego się spodziewać, że gotowych na wszystko. Wielkimi brawami żegnali muzyków zmuszając ich do wielokrotnego – zdaje się, że bez ich aprobaty – bisowania. A potem pozostało już tylko udać się do Piwnicy Kany po zakup płyty i uczczenie sukcesu symbolicznym kieliszkiem. W końcu szkło i dym, ale raczej dym. Dużo dymu, bo gdy jest wypał… jest również i dym.