O "Relacjach" Miłosz Wośko. Szostakowicz do tańca na jazzowo? Czy Leszek Możdżer robi hałas?
Rezydent ze Szczecina
Piątkowy koncert z cyklu BRILLANTE rozpoczął się premierą kompozycji urodzonego w Szczecinie Miłosza Wośko zatytułowanej „Relacje na akordeon i orkiestrę”. Miłosz jest tegorocznym rezydentem naszej Filharmonii w ramach programu Instytutu Muzyki i Tańca „Kompozytor-rezydent”. Oznacza to, że na przestrzeni bieżącego sezonu artystycznego będziemy mieli okazję wysłuchać szeregu utworów absolwenta Instytutu Jazzu Akademii Muzycznej w Katowicach oraz warszawskiej Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina. W premierowym utworze partię akordeonu zagrał Maciej Frąckiewicz. „Relacje” ukazały wiele barw: początek impresyjny, później pojawiały się zagadka, melancholia, uniesienie wręcz euforia. „Jedne relacje są chłodne, inne – silne, jedne naznaczone są dystansem, inne – bardzo emocjonalnym zaangażowaniem. Mogą być dobre, trudne, bezpośrednie, zmienne, szorstkie. Zawsze odnoszą się do kogoś lub czegoś, na swój sposób określają związek rzeczy i ludzi ze sobą” – opowiada o tytule swojej kompozycji Artysta. Utwór zdaje się być bardzo osobisty i szczery. Nie bez znaczenia jest to, że wykonywany premierowo w mieście, w którym urodził się Miłosz. Przyjechał z powrotem do Szczecina by opowiedzieć nam „swoją” historię.
Можно пригласить Вас на танец? (Mogę prosić do tańca?)
Suita jazzowa nr 2 Dymitra Szostakowicza to cykl tańców na orkiestrę jazzową, co w kontakcie z muzyką może być nieco mylące. Nie występuje tylko brass band, a pełny skład orkiestry symfonicznej z bogatą sekcją rytmiczną, gitarą klasyczną i akordeonem. Nie ma swingu, nie ma fokstrota. Są za to marsze, walce i polka. Zważywszy jednak na czas i miejsce powstania kompozycji, czyli rok 1934 i ZSRR, sprawa wydaje się nieco jaśniejsza. Szostakowicz zaprasza nas na pełen parkiet statku pływającego w białe noce po sanktpetersburskiej Newie przy radzieckim „jazzie” i odpowiednio schłodzonym szampanie. W złotej sali wczorajszego wieczoru wprawdzie nie tańczono, ale dowcipny utwór Szostakowicza wywołał uśmiech na twarzach przybyłych i był relaksującym środkiem pomiędzy kompozycjami o nieco poważniejszym charakterze.
P.S. Szampan odpowiednio schłodzony jest dostępny w filharmonijnej kawiarni.
Gershwin zrobiłby hałas dla Możdżera
Po przerwie nastąpił czas na „Amerykanina w Paryżu”, poemat symfoniczny skomponowany przez George’a Gershwina w 1928 roku. Było barwnie i elegancko. Tak, widziałem tę francuską piękność siedzącą w paryskiej kawiarni, popijającą kawę, z dymiącym papierosem Gauloises wetkniętym w długą lufkę. A jeśli ją widziałem pośród zgiełku paryskiej ulicy, musiało być dobrze. Finałem tego wieczoru była „Błękitna rapsodia” na fortepian i orkiestrę. Więc, czy był hałas dla Leszka Możdżera?? Jasne, że był. On nie był dłużny i również hałasował. Zarówno w rapsodii, gdy tupał donośnie podczas fortepianowego solo zagranego wirtuozowsko z liryczną pasją i jazzowym sznytem, czy kiedy dosłownie podśmiechiwał się fortepianowo grając ornamenty. Finalne solo zakończył wściekle bębniąc klasterami, a na bis okulary posłużyły mu za element preparujący brzmienie fortepianu.
Trochę szkoda, że pianista zagrał tylko jeden utwór, a nie cały recital, ale z drugiej strony można było posłuchać „Relacji”, a trzy bisy Możdżera po tak zagranej „Błękitnej rapsodii” były ukoronowaniem udanego wieczoru.