Z Katarzyną Nosowską o...

...Filipinkach, które poznała na nowo przy okazji pracy nad audiobookiem o pierwszym polskim girlsbandzie, zmianach zachodzących w Szczecinie, muzyce - tak szczecińskiej, jak polskiej oraz wielu innych kwestiach rozmawialiśmy przy okazji promocji wspomnianego już audiobooka "Filipinki, to my!". 

SzczecinGłówny: Pretekstem do naszego spotkania było nagrywanie audiobooka „Filipinki, to my!” autorstwa Marcina Szczygielskiego. Skojarzenia są oczywiste: Filipinki – Szczecin, Katarzyna Nosowska – Szczecin, no i felietonistka „Filipinki”.

Katarzyna Nosowska: To prawda, miałam taki epizod w swoim życiu, który już po czasie bardzo sobie cenię i było to dla mnie niezwykle przyjemne. Pismo „Filipinka” było za czasów mojej młodości kultowe wśród dziewczyn, a być może również dla pewnej grupy chłopaków. Kiedy byłam starsza odkryłam, że było bardzo popularne jeszcze zanim sama zaczęłam je czytać. Także, nie ma co ukrywać, to bardzo miły dla mnie epizod.

 

Przeczytała Pani ponad 300 minut audiobooka. Czy podczas tej lektury odkryte zostały fakty, o których Katarzyna Nosowska – szczecinianka  wcześniej nie miała pojęcia?

Ależ absolutnie, bo nagle się okazało – i podejrzewam, że dotyczy to wielu osób – że moja wiedza dotycząca szczegółów istnienia tego zespołu jest bardzo powierzchowna. Potrafię co prawda zanucić kilka piosenek, mam absolutną świadomość tego, że taka formacja istniała, natomiast szczegóły ich funkcjonowania były dla mnie nieodkrytą tajemnicą. Okazało się, że to nie jest książka tylko dla byłych i obecnych fanów Filipinek. Według mnie, jest to świetny materiał na film, w którym jest dużo wszelkiego rodzaju napięć, momentów miłych, zaskakujących i czasami dramatycznych. Naprawdę świetny materiał i zupełnie zaskakujące przygody! Nie miałam świadomości, że ten zespół sprzedawał takie ilości płyt. To są nakłady nieosiągalne współcześnie dla nikogo. Te gigantyczne trasy po innych krajach, w tym Stanach Zjednoczonych. Komu to się przytrafia z naszych obecnych muzykujących?

 

Hey także koncertuje za granicą.

To są pojedyncze, drobne epizody z przygodą zagraniczną, a one wyjeżdżały na dwu-, trzymiesięczne trasy! Doszukałam się też związku z tym, jaką ja preferuję drogę, bo okazało się, że Filipinki miały bardzo wielki szacunek dla fanów. Osobiście odpisywały  na listy, było to dla nich bardzo istotne. Same zaklejały koperty, inwestowały w znaczki i wysyłały na wszystkie zapytania. Naprawdę, świetna historia…

 

Przejdźmy może do Szczecina, do którego Katarzyna Nosowska przyjeżdża ostatnio całkiem często.

No właśnie nie tak często, jakbym chciała. Okazuje się, że ograniczam te wizyty do inspirowanych koniecznością zawodową, czyli jeśli gram, to na pewno się pojawiam. Bardzo chciałabym bywać częściej. Pomijając to, że wykonuję tak zwany wolny zawód i wolnych dni w skali roku mam całkiem niemało, to jestem też matką i muszę być przy obejściu. Muszę też opiekować się nastolatem, więc nie mam aż tak częstej możliwości pojawiania się u korzeni, jak bym chciała.

 

Kiedy Katarzyna Nosowska przyjeżdża do swojego rodzinnego miasta od czasu wyjazdu do Warszawy, to – w jej oczach – zmieniło się?

Bardzo się zmienia! Mam wrażenie, że każdego roku pięknieje. Każdy możliwy fragment tego miasta jest naznaczony jakimś moim wspomnieniem, wszach spędziłam tu połowę swojego życia. Na piechotę przechodziłam cały Szczecin! Jak byłam młoda, rzadko korzystałam z komunikacji miejskiej, tylko wszędzie dochodziłam na piechotę. Nawet, jeśli to było daleko. W tej chwili pojawiają się nowe budynki, następują ingerencje w elewacje kamienic. Nasze miasto jest piękne i zawsze takie było. Uważam, że Szczecin należy do najpiękniejszych miast w Polsce. Ma ogromny potencjał, dlatego jestem zadziwiona, kiedy słyszę, że ludzie stąd (w szczególności młodzi) szukają szczęścia poza miastem. Chyba właśnie odpływ ludzi powoduje, że miasto w odczuciu wielu stałych mieszkańców sprawia wrażenie nieco uśpionego. Radykalni obserwatorzy twierdzą, że nic się tu nie dzieje. Uważam, że na pewno dzieje się wiele, ale – z całą pewnością – mogłoby się dziać znacznie więcej.

 

Pod Pani ostatnim szczecińskim wywiadem pojawił się komentarz, w którym zawarta była miejska legenda, jakoby Hey miał kiedyś salę prób w okolicach ulicy Szafera. Czy to prawda?

Sali prób tam nie mieliśmy. W tych okolicach mieszkał mój pierwszy narzeczony, więc pojawiałam się bardzo często w tamtych rejonach, ale było to spowodowane tym, że serce mnie tam wzywało, a nie próby.

 

Kariera zespołu Hey jest niewątpliwym powodem do dumy. Ostatnio została nominowana w plebiscycie miejskiego dodatku Gazety Wyborczej do tytułu wydarzenia dwudziestopięciolecia. Zna Pani jakichś innych szczecińskich muzyków, którymi się można pochwalić?

Zespołów i artystów, którzy do tej pory mają nieprawdopodobny potencjał i tylko przedziwne zbiegi niefortunnych okoliczności powodują, że nie są potężnie prosperującymi na polskiej scenie muzycznej jest strasznie dużo. Ich przekrój stylistyczny jest ogromny. Do tego pojawiło się wiele zespołów, o których nie słyszałam, bo są młode i „na rozruchu” i dopiero za chwilę wypłyną na szersze wody. Dawniej bardzo mi bliska koleżanka – Joanna Prykowska, którą uważam za jedną z nafajniejszych wokalistek w ogóle. Dalej głęboko wierzę, że kiedy ponownie „dosoli”, to wszyscy będziemy zadziwieni. Kolaboranci ze sceny niezależnej i punkowej. Wiadomo, Piotrek Banach i wszystkie jego projekty zawsze wzbudzają emocje wśród słuchaczy. Nie jest źle!

 

Co Katarzyna Nosowska a.d. 2014 przekazałaby, jeśli oczywiście by chciała, dwudziestojednoletniej Kasi, która wróciła z niezbyt udanego spaceru do domu i usłyszała, że zadzwonił Piotr Banach?

Nie wiem, czy chciałabym jej coś przekazywać, bo to wszystko co się wydarzyło było tak wielkim zaskoczeniem. Nie chciałabym pozbawiać jej możliwości przeżycia zadziwienia własnym życiem. To jest największym zdziwieniem mojego życia, że ono się ułożyło w taki, a nie inny sposób. Nigdy nie byłam aż tak odważna, zresztą nie sądzę, żeby ktokolwiek był na tyle odważny, żeby planować sobie taką przyszłość. Żeby coś takiego przydarzyło się mnie, zwykłej dziewczynie? To jakiś totalny absurd, a jednak to się stało! Zupełnie nie wiem, w jaki sposób i dlaczego. Natomiast rzeczywiście, to życie jest bardzo interesujące i ciekawe. Szczerze mówiąc, nie umiem sobie wyobrazić, co mogłabym z tym życiem zrobić, gdyby nie Hey. Także chyba wolałabym pozostawić ją w niepewności i oczekiwaniu na to, co przyniesie kolejny rok.

 

W 2000 roku w wywiadzie dla CGM.pl powiedziała Pani „Odczuwam już przesyt kobiecymi barwami głosu”. To było czternaście lat temu, a jak jest teraz?

Nigdy nie jest tak, żeby nie było miejsca na przyswojenie kolejnego super głosu. Bardziej chodziło o to, że w pewnym momencie śpiewających kobiet było zdecydowanie więcej niż mężczyzn. Wydawało mi się, że brakuje męskich głosów. Używając nawiązania do sceny kobiecej, chciałam wyrazić dezaprobatę dla faktu, że śpiewa mało mężczyzn. Mam wrażenie, że obecnie chłopcy zaczynają ostro i z powodzeniem walczyć o miejsce na scenie i sytuacja zaczyna się równoważyć.

 

Jeśli chodzi o kobiece głosy, to kto jest dla Pani nadzieją dla polskiej sceny? Wypisałem sobie dość długą listę wokalistek, ale przytoczę tylko trzy nazwiska: Mela Koteluk, KARI i Bela Komoszyńska.

Trzy strzały, które uważam za totalnie świetne.

 

A mężczyźni?

Ostatnio najbardziej spektakularnym sukcesem jest kariera Dawida Podsiadło, który jest na pięknej drodze. Pomimo tego, że wywodzi się z takiego a nie innego programu (wiadomo, że kariery po nich różnie się toczyły), to ewidentnie ma jakąś powinność do wypełnienia, jako artysta. Świetnie to wszystko wygląda, jest bardzo dobre jakościowo. Nie lubię wymieniać, ponieważ boję się, że kogoś pominę, a tego bardzo bym nie chciała. Zdecydowanie należę do tej grupy osób, które twierdzą, że w polskiej muzyce dzieje się bardzo dużo ciekawych rzeczy. To nie jest prawda, że nic się nie dzieje, albo dzieje się źle. Absolutnie nie zgadzam się na taki pogląd.

 

Jakie plany na najbliższy czas ma Katarzyna Nosowska?

Z Heyem przygotowujemy się do koncertów Unplugged. Będziemy ponownie próbować aranżować piosenki, zarówno te stare, jak i te zupełnie nowe w inny sposób z przeróżnymi atrakcjami w postaci gości i tak dalej. Razem z Pawłem Krawczykiem podjęliśmy się wyzwania stworzenia oprawy muzycznej i trzech piosenek do spektaklu Mai Kleczewskiej „Cienie. Eurydyka mówi:”, który będzie miał premierę pod koniec marca, co wymagało dużego nakładu pracy i sporego zaangażowania. Oczywiście w międzyczasie dużo koncertów. Równolegle pracujemy nad nowymi płytami, zarówno ja, jak i Hey.

Foto: 
Mat. promocyjne

Zobacz również