...szczecińskim stanie ducha, okolicznościach poznania Pimps'ów, kondycji szczecińskiej sceny muzycznej i Helmucie. Przyczynkiem do rozmowy była Nagroda Arystyczna Miasta Szczecin za 2012 rok, którą otrzymali Adam Łona Zieliński i Andrzej Webber Mikosz.
SzczecinGłówny: Adam Zieliński dziś wyjątkowo bez kawy. Pierwsze pytanie od publiczności: Gdzie Łona najchętniej pije w Szczecinie kawę?
Adam Łona Zieliński: Ale którą? Pierwsze trzy pijam w domu. Następne tam gdzie wyląduję, często w pracy; mamy tam porządny ekspres. Poza tym jestem z pokolenia, które wychowało się na kawie ze stacji benzynowych, z McDonalds'a i z WARS-u. Taka lura smakuje mi najbardziej.
Jesteśmy po wydaniu Waszej nowej płyty oraz po nagrodach artystycznych miasta Szczecin. Co prawda minęło trochę czasu od tego wydarzenia, ale warto o tym wspomnieć. W związku z tym chciałbym zapytać o Twoje przemyślenia na temat otrzymanej nagrody. Otworzyła Wam jakieś nowe drzwi, czy w ogóle musiała jakieś otwierać?
Ta ostatnia nagroda była sporym wyróżnieniem, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę grono nominowanych. Poza tym była potężnym zastrzykiem finansowym, który pozwolił nam na zrealizowanie koncertowej płyty z S1, bo jej budżet jest astronomiczny. Webber pracował nad tym projektem przez wiele miesięcy przed koncertem, zaś po nim nastąpił równie ciężki miesiąc, w trakcie którego miksowaliśmy dźwięk i montowaliśmy obraz. Bardzo pracowity okres; odpoczęliśmy dopiero po premierze.
Płyta nagrana, teraz czas na trasę?
„Łona Webber & The Pimps w S1” to płyta koncertowa, więc z jednej strony jest zapowiedzią trasy, a z drugiej - jej owocem. Zagraliśmy wcześniej w tym składzie sporo udanych koncertów, powoli dochodząc do obecnego stanu rzeczy. No i oczywiście planujemy grać dalej.
Równie ważnym elementem tego krążka są Pimps’y. Z tego co kojarzę nie wszyscy pochodzą ze Szczecina, więc nasuwa się pytanie: jak się poznaliście?
Znakomita większość. Z Manu np. poznałem się na spływie kajakowym po Drawie organizowanym przez PTTK. Graliśmy w jakiejś malowniczej, ale bardzo niedużej miejscowości z tubylcami w piłkę, przy czym oni podeszli do sprawy ambicjonalnie, my natomiast mniej - byliśmy kompletnie pijani. Bawiliśmy się wprawdzie przednio, ale tłukli nas niemal do zera, kiedy nagle znikąd pojawił się Manu i szalenie nam pomógł na boisku. Zaprzyjaźniliśmy się, okazało się że chodzi do szkoły przy Staromłyńskiej, tam też poznaliśmy Maćka Cybulskiego i Maćka Kałkę. Z czasem pojawił się Daniel Popiałkiewicz, kolejny zdolny szczecinianin. Jest też Michał Kowalski, który wprawdzie pochodzi z Olsztyna, ale po pierwsze świetnie gra na klawiszach, a po drugie świetnie rozumie co to znaczy szczeciński stan ducha, co czyni go, powiedzmy, szczecinianinem honoris causa. Oczywiście 3/4 zespołu mieszka obecnie w Warszawie, co jest czasami dużym kłopotem komunikacyjnym, ale umówmy się: wszyscy są duchem stąd.
Wspomniałeś o Szczecinie i o jego stanie ducha, co to dla Ciebie oznacza?
Duży luz na bani, spory dystans do życia, do czasu, do obowiązków zwłaszcza, ale śmiertelnie poważne traktowanie w życiu przyjemności. Szczecin wniósł, proszę Ciebie, doniosły wkład w ogólnopolski melanż.
Po raz pierwszy spotkaliśmy się przy okazji promocji jednego z numerów Elewatora. Użyczyłeś w nim swojego tekstu z przedstawienia teatralnego, a tematem całego zeszytu był ruch oburzonych. Adam Z. jest oburzony?
Gdzieżbym śmiał. Powodzi mi się ostatnio całkiem nieźle, myślę że głównie dzięki dużemu szczęściu w życiu. Jestem w grupie, która nie ma najmniejszego prawa być oburzoną na cokolwiek. Miałem o tyle dobrze, że moi rodzice - mama zwłaszcza - dbali o to, bym był rzetelnie wykształcony; to jednak sporo ułatwia. Rozumiem natomiast słuszne oburzenie tych, którzy mieli gorszy start w życiu niż ja.
Ja – mówię to całkowicie subiektywnie - odbieram "Nie pytaj nas", jako obraz naszego pokolenia. Pokolenia bardzo powierzchownego. To Twoja diagnoza obecnych 20-30 latków?
Mocno niepełna. Ale rzeczywiście tak jest: wszyscy są już jakoś poustawiani w życiu, mają rodzinę, kredyt, dom, żyrandol i kuchnie z Ikei. I nie sposób nie odnieść wrażenia, że na tym koniec, że nie bardzo mamy o czym gadać ze sobą, poza tą cholerną prozą życia. Co jakiś czas łapię się jeszcze na tym, że nie mogę uwierzyć w to, o czym rozmawiamy, podczas gdy naprawdę ważne i duże rzeczy przelatują gdzieś zupełnie obok. Ale może właśnie tak musi być w „pierwszym świecie”; może to ten względny dobrobyt nas tak „upowierzchownił”.
Powiedziałeś, że dużo zależy od jednostki i od jej pracy, możesz więc powiedzieć o sobie, że jesteś pracoholikiem? Nawiązuję tu do kancelarii, nagrywania, prowadzenia ARTterapii w MONARze oraz działalności w Kamienicach Szczecina.
Wiesz, Kamienic Szczecina by nie było, gdyby nie Justyna Machnik, która jest spiritus movens całego przedsięwzięcia i to dzięki niej kamienice obecnie mają na swoich fasadach te tablice. Jeżeli chodzi o MONAR, to ja tam jestem tylko gościem – ostatnio niestety rzadkim - i przyjacielem domu. Wszystko dzieje się dzięki ciężkiej pracy ludzi, którzy są tam na miejscu. Piotrek Pakuła prowadzi ten ośrodek z powodzeniem od trzydziestu lat, Jesz wykonuje ciężką pracę artterapeutyczną na co dzień. Ja po prostu mam szczęście do znajdowania się blisko ludzi, którzy naprawdę ciężko pracują. Nie przeceniałbym tych moich wysiłków, w gruncie rzeczy jestem szalenie leniwy.
Chciałbym zapytać Ciebie, jako rodowitego Szczecinera: W Twoim odczuciu, w jaki sposób miasto zmieniło się przez ostatnich kilkanaście lat?
Ciężkie pytanie. Mogę to obserwować wyłącznie na podstawie swojego pokolenia, bo tylko je widzę blisko i w różnych sytuacjach. Młodszych od siebie ludzi widuję głównie na koncertach i imprezach; wydaje mi się, że Szczecin dołącza powoli do grona dużych polskich miast, chociaż jeszcze sporo nam brakuje. W Warszawie, Poznaniu czy Wrocławiu jest milion miejsc, do których można pójść wieczorem. My od wielu lat – czy kiedy miałem piętnaście, czy teraz, kiedy mam trzydzieści - borykamy się z tymi samymi problemami. Gdzie i dokąd iść? Zwróć uwagę, że te miejsca, które istnieją od zawsze mają się dobrze - z nowymi bywa różnie. Jeśli chodzi o miejsca związane z kulturą: cieszy mnie oczywiście to, że powstają nowe, żałuję tylko, że znakomita większość jest nie tyle współfinansowana z publicznych pieniędzy, co właściwie istnieje dzięki nim. Podczas gdy to prywatna inicjatywa w przestrzeni kulturalnej jest właściwą miarą.
Mamy przed sobą kilka płyt [m.in. Tomka Licaka, Big Fat Mamy, Chorych na Odrę oraz Łony, Webbera & The Pimps – przyp. red.], które pokazują, że w Szczecinie drzemie potencjał.
Dzisiaj byłem w Empiku, żeby kupić płytę Pauliny Przybysz i widziałem na półkach wszystkie te szczecińskie płyty, które przyniosłeś. Może więc Szczecin powinien mieć swoją osobną półkę, przynajmniej w tych naszych sklepach? Tydzień temu kupiłem ze wszech miar szczecińską płytę "Essa Sound Heavy Metal Funk", polecam. Poza tym bardzo mi się podoba, że do Szczecina wróciły regularne jamy – mam na myśli cykliczne spotkania muzyków w Kanie. Byłem chyba na wszystkich, świetna rzecz. Raz mnie nawet te łotry zmusiły, bym stanął na scenie.
To teraz odrobina prywaty. Jestem z Bezrzecza, więc nie mogę nie zapytać o "Do Ciebie szłem". Zdradzisz, gdzie znajduje się sławna „Malinka”?
Malinki już, mój drogi, nie ma. Obecnie to się nazywa „Żabka”.
Masz „swoje” miejsca w Szczecinie?
Musiałbym mówić o miejscach, w których po prostu dobrze się czuję i pewnie zacząłbym od Lasu Arkońskiego - naprawdę dobrze go znam; gdyby wybuchła wojna, mógłbym z powodzeniem dowodzić jakimś niedużym oddziałem partyzantów, zwłaszcza w nocy. Bardzo też lubię te wszystkie śródmiejskie okolice, Bohaterów Warszawy, Jagiellońską, Wojska Polskiego. Lubię też okolice Jana z Kolna nad Odrą, a cofając się: Teatr Polski, Swarożyca, dalej Park Żeromskiego - ostatnio odkryłem, że to wspaniałe miejsce do czytania. Najbardziej szczeciński jest dla mnie nocny widok z taksówki jadącej do centrum i z powrotem. I oczywiście rozmowy z taksówkarzami; rozmowy, które wiozą Cię na melanż i z niego odwożą. To są zresztą na ogół monologi tych taksówkarzy, szalenie ciekawe literacko.
A co u Helmuta?
Coraz lepiej. Jeżdżę samochodem zastępczym od bodaj siedmiu lat, ale Helmut jest na dobrej drodze do pełnej rekonwalescencji. Nie chcę kłamać w sprawie prognoz, ale wierz mi, że nie ustanę w wysiłkach żeby doprowadzić tę sprawę do końca, chcę go gruntownie przywrócić do życia. Pogłoski o jego śmierci okazały się mocno przesadzone.
Kończąc, jakie masz plany na najbliższą przyszłość?
Moim wielkim marzeniem jest to, żeby słowa były cieniem czynów. Mam mnóstwo pomysłów, jestem zaangażowany w całą rzeszę projektów, może nie wszystkie one wyjdą, może też jestem po drobnomieszczańsku przesądny i po prostu boję się na głos mówić o planach, z obawy o ich dalszy los. Mogę Cię jednak zapewnić: raczej nie damy powodów, by o nas zapomnieć.