Pochylam się dzisiaj nad ironią. Ironią, po której ludzie łez nie ronią, a z bardziej luzackim podejściem dni kolejne gonią. "Artykułowana środa" zaprasza!
Po kolei
Lubię polską ironię. Satyra? Też może być, jeśli zachowuje resztki człowieczeństwa i nie krzywdzi. Te dwa pojęcia stanowią idealną przeciwwagę dla innej polskiej cechy – narzekania. Lubię postawę ironiczną. Postawę pełną dystansu, spokoju, o niezbyt wielkim zaangażowaniu i pewnej dozie oziębłości. Wykazują ją między innymi pisarze. Zamknięci w ramach swoich literackich światów dobrze się czują w kleszczach samotności, która sprzymierzeńcem w obserwacjach jest, w ironicznym komentowaniu otaczającej rzeczywistości. Ale nie wszyscy pisarze są ironiczni. Sztuka dobrej ironii to sztuka wysokich lotów, choć znajdą się i tacy, którzy skrytykują od góry do dołu błyskotliwe myśli. Zazdrość, że samemu tak się nie potrafi operować słowem pisanym? Nie mam pojęcia. Jak się nie podoba, to się nie czyta. Proste.
Pokolenie „Współczesności” '56
Marek Hłasko jest dla mnie przykładem doskonałego, smutnego pisania. Ociekającego beznadziejnością, ale taką, że chce się przewalać kolejne stronice jego twórczości. Może oczy chcą łykać kolejne zdania, bo wzbudzają coś antonimicznego, motywującego bodźca wydobywają spod nieprzyjemnych pokładów. Ale też jest w tym sporo ironii i sarkazmu, z cynizmem łącznie, jak w mocnym fragmencie z książki „Sowa córka piekarza”:
„[...] A Judas pijacka dusa
Kiedy chciał se zalać pałę
Namówił Pana Jezusa
Żeby z wina zrobił gorzałę... [...]”.
Fragment ten dedykuję tym, co się tak bulwersują „Golgotą Picnic”. Ochłońcie. Peace and love!
Pokolenie roczników 70-tych czyli transformacji systemowej
Posiadam w swoich zasobach literatury zbiór esejów („Frustracja”) pisarzy urodzonych w latach 70-tych, którzy wkroczyli w dorosłość w czasie przemian w stronę żarłocznego kapitalizmu i konsumpcji. Lekturka ciężka, ale wzbogaciłam się dzięki niej o te parę faktów. Zanim jednak sięgnęłam po te gorzkie wypociny, miałam już na koncie przeczytanych kilka książek, opowiadań, powieści nawiązujących do tej tematyki. Pojawiają się również, jak przy każdym pokoleniu ironiczne wstawki słowne. Tak jak ta we „Wrzawie” Krzysztofa Beśki:
„[...] - No, a taki Mickiewicz, nigdy nie był w Warszawie, ani razu, i co, gdzie zaszedł? - zrobił mądrą minę. - Stąd stare powiedzenie: ucz się pilnie jak Mickiewicz w Wilnie. [...]”.
Czy taka Sławomira Shuty'ego w „Zwale”:
„[...] Miau ci, kotku, miau, coś ty, kotku, miał? Miałem ci ja kreskę mleczka, lecz skończyła się kreseczka, a jeszcze bym chciał. Boże! Co za tektoniczny zwał! [...]”.
Obaj pisarze i nie tylko Ci używają mocniejszych środków wyrazu, ale nie chciałam ich tutaj umieszczać. W końcu jesteśmy kulturalnym portalem.
Pokolenie ?
Ojcami, guru władającymi ironią byli Witold Gombrowicz i Sławomir Mrożek. Niezliczone ilości uszczypliwie inteligentnych zdań w ich twórczości się kłaniają. Wśród aktualnych pisarzy dojrzałego pokolenia swoje piętno w tej działce literatury zostawiają: Jerzy Pilch i piszący na obczyźnie Janusz Rudnicki. To takie moje spostrzeżenia. Każdy może mieć inne.
Po cichu marzenie jest, że i w Szczecinie mistrz ironii literackiej, gdzieś tam sobie żyje, ale nieodkryty na całą Polskę. Promocja uzdolnionych ludzi pióra to już nieco inny problem wymagający rozbicia na czynniki pierwsze w zupełnie nowym tekście. Ten ironiczny ktoś mógłby swoją świetlaną osobą zawstydzić telewizyjne prognozy, żeby już więcej nie pokazywały Szczecina nad morzem i w ogóle obudzić w ludziach uwielbienie do naszego miasta, kneblując tym samym usta wiecznie powtarzającym, że mieszkamy na końcu świata.
Jakie to szczęście wielkie, że w dziedzinie rysunku mamy „Iron-y Mana” – Henryka Sawkę.
Foto:
Marta Siłakowska